25. Ty, która byłaś moją jedyną rodziną


Kilka kolejnych rozdziałów będą z perspektywy Thomasa/Rosie

Od dziecka czułem, że coś ze mną jest nie tak. Czułem się źle w własnej skórze, która swędziała mnie na tyle, że rozdrapywałem ją do krwi. Wydawało mi się, że moje własne ciało było za ciasne dla mnie. Wiecie jak to jest nosić zbyt ciasne ubranie? Uwiera, wbija się i czujecie się nieswojo, bo widać wszystko, każdą niedoskonałość, każdy kilogram. Myślałem, że to przez moją niską samoocenę. Jako dziecko byłem dosyć mały. Nie dość, że chudy, to jeszcze niższy o jakąś głowę. Chciałem być jak inny, ale czułem, w głębi serca, że to niemożliwe. Coś we mnie to krzyczało, ale wolałem udawać, że tego nie usłyszałem, nie dostrzegałem. Tak było mi łatwiej. 

Jako kilkulatek ciągnęło mnie do pluszaków i lalek dla dziewczyn. Po prostu lubiłem ich kolorowe stroje, kokardki, buty i inne rzeczy tego typu. Przyciągały moją uwagę. Czy to coś złego? Wolałem je od czołgów i żołnierzy. Kiedy bawiłem się z kolegami w wojnę, robiło mi się słabo, bo kilka razy podejrzałem, jak tata oglądał jakiś film o tej tematyce. Widziałem tą krew, flaki i inne rzeczy... Robiło mi się słabo i musiałem przerywać zabawę. Byłem dosyć wrażliwy, a te podejrzane sceny zrobiły na mnie wielkie wrażenie. Wydawały mi się prawdziwe. Nie umiałem rozróżnić fikcji od prawdziwego świata. Według mnie, w telewizorze leciały same prawdziwe rzeczy, wydarzenia, to idąc tym tokiem, krew, szczątki i inne nieprzyjemne dla oka rzeczy, musiały być prawdziwe. 

Mama wydawała się zachwycona tym, że byłem taki wrażliwy. Że wolałem siedzieć z nią w domu, czy w ogrodzie i się bawić sam. Nigdy nie należałem do duszy towarzystwa, bo każdy widział, że nie czułem się pewnie we własnej skórze. Drapałem się, interesowałem innymi rzeczami niż rówieśnicy, zamiast żołnierzy i inne typowe dla chłopców zabawki, przynosiłem misie i lalki, które wybłagałem u rodziców. Wszyscy się ze mnie śmiali. Tylko kilka dzieciaków zostało zmuszonych do zabawy ze mną, a tylko miałem jednego kolegę, który nie zauważał tych dziwactw. 

Moje dzieciństwo, mimo tych dziwnych rzeczy, było dosyć normalne. Chodziłem do przedszkola, szkoły podstawowej, gdzie bardziej przyjaźniłem się z dziewczynami. Uwielbiałem spędzać z nimi czas. Słuchałem, jak rozmawiały na temat lalek, jakiś kosmetyków, które udało im się podkraść ich matkom, bajek Disneya i Barbie. Po prostu były jak ja, ale ja urodziłem się w innym ciele. Niewłaściwym naczyniu. Jeszcze tego nie rozumiałem. Naprawdę myślałem, że to przez moją niską samoocenę i to, że nie akceptowałem siebie samego. Zdarzają się takie rzeczy, prawda? Dzieci chcą być inne. Zrozumiałem dopiero, że coś jest ze mną nie tak, gdy patrzyłem się z zazdrością na koleżanki, które przychodziły do szkoły w sukienkach czy spódnicach. Spoglądałem na nie z czystą zazdrością. Próbowałem to ukryć, ale to tylko wywoływało u mnie złość. Bywałem wkurzonym dzieciakiem, który wyżywał się na innych. Często dlatego rodzice gościli u nauczycieli, czy samej dyrektorki. Twierdzili, że to przez zazdrość, bo miałem mieć rodzeństwo. Ubzdurali sobie, że bałem się być w cieniu. Miałem ochotę im powiedzieć, że coś ze mną nie tak, że zazdroszczę koleżanką z klasy. Raz nawet to zrobiłem, ale mnie wyśmiali. Twierdzili, że w moim wieku, to normalne. Większość dziewczyn chciała być chłopcami, a czasem chłopcy chcą być dziewczynkami. Tyle. Nie wzięli tego na poważnie. 

Kiedy miałem sześć lat, urodziła się Olivia. Nie wyglądała jak ja. Miała ogromne oczy, które wydawały się dostrzegać wszystko i blond włoski. Mama mówiła, że to możliwe u niemowlaków. Mimo naszej różnicy wieku i wyglądu, pokochałem siostrę od pierwszego zobaczenia. Była malutka, ślicznie pachniała. Wydawała się być małym aniołkiem. Uwielbiałem z nią siedzieć i po prostu przyglądać się drobnej twarzy. Czasem zakradałem się do malutkiego pokoju i z nią spałem. Kuliłem się na podłodze, przy kołysce i spałem. Kiedy rodzice to zauważyli i mi zabronili kładłem się pod drzwiami. W końcu zrezygnowali. Mogłem spać, gdzie chce. 

Kiedy Olivia była mała, matka odkryła mój "talent". Nie pamiętam kiedy dostałem swoje pierwsze skrzypce. Nie pamiętam kiedy pierwszy raz dotknąłem instrumentu. To nie było wielkie "wow", jak większość myśli. Dotknąłem je zapewne, i co z tego? Odkryła mój talent, coś co nikt inny nie dostrzegał i zacząłem grać. Nie sprawiało mi to przyjemności. Dopiero z czasem. Cieszyłem się, że byłem w czymś dobrym. Muzyka pozwoliła mi zapomnieć o swojej inności, która z wiekiem stawała się coraz większa, niewygodniejsza. Mogłem zapomnieć wszystko. Choć na chwilę. Tyle mi było trzeba. Chwili zapomnienia. 

Wszyscy się mną zachwycali, jakbym był przynajmniej małym Chopinem. Dlaczego? Nie wiem.   Robiłem to, czego nauczyła mnie mama, tylko przed publicznością. Rodzina zachwycała się moją grą. W końcu, ktoś namówił rodziców, by wysłać mnie na konkurs. I dopiero po wygranej zaczęły się moje problemy. 

Samego występu nie pamiętam, ale efekt domina zaraz po nim— tak. Zaczęto ode mnie wymagać coraz więcej. Pisano o mnie w gazetach, jak o młodym muzyku, który wręcz samym graniem mógł leczyć raka. Lubiłem ten tłum wokół siebie, ale tak skrzywdziłem najbliższą mi osobę. Olivię. Matka porzuciła pracę i skupiła się tylko i wyłącznie na mnie. Nie spostrzegała swojej córki. Liczyłem się ja. Kupowała mi nowe rzeczy, a siostrze dawała te stare, zużyte przeze mnie. Nigdy nie narzekała. Zachwycała się, jakby nie spostrzegała, że były już używane, choć byłem pewne, że to wiedziała. Niektóre miały plamy, inne dziury. Cieszyła się, nie narzekała. Ale to jej najbardziej nie bolało, mnie także. Zabolało dopiero ograniczenie naszego wspólnego czasu. Z każdym wygranym konkursem, z każdym wyróżnieniem czułem się coraz gorzej. To dosyć dziwne, prawda? Powinno być lepiej. Powinienem czuć się wyróżniony. Ale taki się nie czułem. Chciałem spędzać czas z Olivią, ale nie mogłem. Zmuszała mnie, żebym ćwiczył coraz więcej. Słuchał muzyki klasycznej coraz więcej i więcej. Przestało mi to sprawiać radość. To się stało jak obowiązek chodzenia do szkoły. Wracałem i musiałem od razu iść na górę i grać. Czasem lekcje odrabiałem w nocy i zasypiałem na lekcjach, bo zarywałem noc. Moje oceny się waliły, wszystko rozlatywało mi się w rękach, a moja inność coraz bardziej dawała o sobie znak. Mówiłem o nim, ale nikt mnie nie słuchał. Śmiali się tylko, jak z dobrego żartu. Ale to była prawda. 

W wieku jedenastu lat, gdy Olivia miała pięć, zrozumiałem, że urodziłem się w złym ciele. Powinienem być dziewczyną, a nie chłopcem. Dlatego, za każdy wygrany konkurs i pieniądze, kupowałem sukienki i ubranka dla Olivii. Tak zagłuszałem w sobie poczucie, że to ja powinienem je nosić. Czasem wchodziłem do jakiegoś sklepu i kupowałem drobne rzeczy dla dziewczyn— kolczyki, zawieszki, pluszaczki... Ukrywałem je przed rodzicami. Kiedy nikogo nie było w domu, szedłem do łazienki i się malowałem w lusterku udając kogoś, kim nie byłem. Stworzyłem swoje damskie alter ego. Rosie. Żyła w mojej głowie, rosła razem ze mną i kiedy byłem sam, stawałem się nią. 

Pierwszy raz kiedy matka mnie uderzyła? Kiedy zobaczyła mnie w makijażu. Miałem być sam, ale matka wróciła wcześniej do domu. Weszła do łazienki, gdy przyglądałem się swojemu obliczu— pomalowanej twarzy. Krzyknęła na mnie, kiedy ja szlochałem, błagałem, żeby mnie wysłuchała, a później przypominając, że mówiłem, że coś ze mną nie tak, że źle czułem się we własnej skórze. I wiecie co? Nie obchodziło jej to. Dostałem w twarz. Pierwszy raz. Bardziej z szoku niż z bólu zakazała mi być sobą. Schowała przede mną kosmetyki, jak alkohol przed nastolatkiem. Twierdziła, że chciałem jej zrobić na złość, że jestem normalnym nastolatkiem. Kiedy starałem się jej wytłumaczyć, że to nie tak, że urodziłem się w złej skórze, znowu dostałem w twarz, tym razem mocniej na tyle, że paznokcie zostawiły krwawy ślad na policzku. Łzy naleciały mi do oczu— z bólu i upokorzenia. Patrzyła się na mnie twardo i warknęła: 

— Jeśli to prawda, jesteś śmieciem. 

A ja w to uwierzyłem. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top