21. Ty, która chciałaś poznać prawdę


Bóg stworzył ludzi, stworzył ich na własne podobieństwo. Każdy człowiek ma w sobie cząstkę Pana. Wszyscy mają jakieś talenty, które odkrywają lub nie. Zależy od człowieka, czy pragnie się rozwinąć. Czy chce odkryć swoją pasję, zainteresowania... Niekiedy dar zostaje odkryty tuż przed śmiercią. Człowiek wtedy nie może go rozwinąć, pokazać światu. Wydaje się, że tą cząstkę powinno się uwielbiam, wręcz kochać. W końcu, coś w czym jesteśmy dobrzy, sprawia nam przyjemność. Ale u Thomasa było inaczej. Nie chciał go rozwijać. Odkrył go w młodym wieku i... Cierpiał. Za każdym razem, gdy sięgał po skrzypce, wykorzystywał swoją Bożą cząstkę, cierpiał. Pokazywał ludziom swoje myśli, emocje, wspomnienia, a oni myśleli, że to wszystko zostało zmyślone. W każdym utworze pokazywał swój ból. Nie tylko psychiczny, ale także fizyczny. Nie raz bolały go palce, krwawiły przez dociskanie strun, policzek od uderzenia matki, a blizny w jego umyśle, duszy zostały ponownie otwarte.

Cierpiał, pokazywał to najlepiej, jak umiał, nie używając słów. Nie chciał podejść do kogoś i mu to powiedzieć. Nie wiedział, co wtedy, by się stało z jego matką. Zabraliby go od niej? Kto by wtedy został z Olivią? A jeśli zabrałby ich oboje, zaakceptowaliby go, takim jakim jest? Nikt by nie próbował zmienić chłopca, jak matka? Nikt by go nie poniżał, jak ojciec? "Thomasie, jesteś normalnym chłopcem. To tylko twoje wyobrażenie". Kłamali mu w żywe oczy, choć wszyscy znali prawdę.

Kłamstwo, czasem, jest lepsze od prawdy — mniej boli. Dlatego zaczął być sobą tylko w swoim pokoju, gdy wiedział, że nikt nie wszedłby do jego pokoju. Czasem, gdy stał się starszy, barykadował drzwi, włączał głośno muzykę klasyczną i robił to, na co miał ochotę, bo podczas ćwiczeń nikt mu nie przeszkadzał. Nikt wtedy nie przychodził. Nawet Olivia. Wiedział, że ona siedziała pod jego pokojem z zabawkami w rączkach czekając, aż skończy, by się z nim pobawić. A on, czasem podkręcał muzykę i wciągał do pokoju siostrę, gdy stawał się jej normalnym bratem Thomasem. Bawili się do wieczora słuchając tysiące razy tej samej płyty. Wtedy nie dotykał przeklętych skrzypiec. Poświęcał uwagę Olivii, która coraz bardziej była zafascynowała instrumentem. Brała je, dotykała, ale nie z taką wprawą, co on, ale z naturalnym, wrodzonym wdziękiem.

Mogła tego nie wiedzieć, ale kiedy pierwszy raz wyszła na scenę, stał w ostatnim rzędzie z zapartym tchem. Denerwował się jak nigdy. Podczas jej treningów, on siedział pod drzwiami nasłuchując. Grała wszystko idealnie. Zero własnych myśli. Zero obrazów. Wszystkie nuty były idealne. Cudowne. Wzruszające. Chciał tak grać. Zazdrościł siostrze, ale nigdy tego nie pokazał. Był z niej dumny.

Kiedy pierwszy raz wystąpiła, miała osiem lat. Wszystkie małe dzieci ze skrzypcami w rękach, wręcz zostały wypchnięte na scenę przez własnych rodziców. Zostali zmuszeni do gry przez ich ambicje. Spoglądały na tył sali oczekując końca własnego występu. Niektóre nawet nie wydobywały dźwięku. Stały z instrumentem w rękach i płakały. Inne po prostu patrzyły i po kilku minutach, znikały za kotarą. Wszystkie maluchy były wystrojone, ale żadne nie miało tego czegoś. Tego, co wręcz go powaliło, gdy Olivia weszła na scenę. Miała na sobie białą sukienkę z niebieską kokardką pod brodą. Rozpuszczone włosy wydawały się gładkie, wręcz jedwabne. Ciągnęły się złotym blaskiem tuż za plecami dziewczynki. Ciągnęły się, jak welon. Stawiała pewne kroki, mimo że Thomas wiedział, że cała drżała ze zdenerwowania. Wysunęła buntowniczo podbródek, co wywołało u niego uśmiech. Jego krucha, niepewna siostra miała otworzyć się przed publiką. Zaciskała mocno palce na strunach.

Thomas spojrzał na publiczność. Ich matki nie było. Cieszył się z tego. O tej porze miał lekcje. Podsłuchał rozmowę rodziców. Nikt mu nie powiedział, że Olivia została zapisana na konkurs. Specjalnie zerwał się ze szkoły, żeby ją zobaczyć. Nie żałował tego.

Mały anioł w świetle reflektorów, oparł skrzypce o ramię, położyła smyczek na strunach. Zamknęła oczy. Wydawała się taka spokojna... Taka... Piękna. Aż go ścisnęło w dołku. Nie miała na sobie okularów. Nie dość, że krucha, to jeszcze musiała nic nie wiedzieć. Znał światło reflektorów. Oślepiały człowieka, a ona od małego nosiła mocne szkła. Był prawie pewien, że nic nie widziała. Może ledwo czubek własnego nosa. Ale, jak później się przekonał, wzrok nie był jej potrzebny, gdy grała. 

Kiedy pociągnęła smyczek po strunach, wszyscy umilkli. W sali zrobiło się cicho. Nikt nie odważył się choćby złapać oddechu. Wpatrywali się w scenę pragnąc usłyszeć, co Olivia miała do zaprezentowania. Co chciała im przekazać. Dźwięk był cichy, delikatny, ale zarazem głośny i stanowczy. Dziewczynka otworzyła oczy, zatrzepotała powiekami i znów je zamknęła w tym samym momencie wydobywając kolejne, czyste dźwięki ze skrzypiec. Żadne z tych dzieci nie zagrało choćby nuty, jak ona. Czysto, bez błędnie. Był idealny. 

Thomas dopiero po chwili poznał utwór - "Hallelujah" ze Shreka. Nie mógł uwierzyć, że wybrała tak trudny utwór. Słyszał go raz i od razu poznał, że ta piosenka, mimo dosyć wolnego rytmu, jest trudna. 

Jej place poruszały się wolno po strunach. Nie patrzyła na nie, jak inne dzieci. Oparła policzek o drewno, rzęsy rzucały cienie na policzki. Ręka za smyczkiem delikatnie kołysała się. Przeciągała idealnie dźwięki, grała głośniej, z większymi emocjami, gdy było to potrzebne i po chwili, stawały się ledwo słyszalne. Przyśpieszała w idealnych momentach, by po chwili, zwolnić. Robiła to zmieniając tylko wyraz twarzy. Była na niej determinacja, smutek, jakby myślała o czymś smutnym. 

Thomas wstał, by dokładniej widzieć siostrę. Kiedy skończyła swój idealny utwór, miał łzy w oczach. Chciał do niej podbiec, przytulić, ale nie mógł. Za to, jak reszta ludzi, szaleńczo klaskał. Rozpierała go duma. Olivia niepewnie się ukłoniła i pobiegła za scenę. Wiedział, że zawstydzili ją reakcją. 

Już więcej publiczność tak na nikogo nie zareagowała. 

Kiedy ogłoszono wyniki, Olivia nie przyszła, a Thomas nie wyszedł z sali. Siedział schowany za krzesłami starając się naśladować płynne ruchy siostry. On tak nigdy nie grał. Wydawał się przy niej spięty, zdenerwowany, choć taki nie był. Na scenie czuł się, jak ryba w wodzie. A ona, mimo stresu, wypadła o niebo lepiej. Została stworzona do grania na scenie. Wychodziło jej to tak naturalnie, jakby od małego tkwiła przed publicznością, gdy tak naprawdę, zagrała przed ludźmi po raz pierwszy. 

Wyszedł z sali dopiero, gdy zrobiło się cicho. Wszyscy już opuścili pomieszczenie. Zobaczył siostrę stojącą przed tablicą wyników, wysoko zadzierającą głowę, by zobaczyć swoje imię, na najwyższym punkcie kartki na tablicy korkowej. Podszedł bliżej, by widzieć jej twarz. Nie uśmiechała się. Nie pokazywała żadnych emocji. Stała tylko w jego starych spodniach, jego starej koszulce i w jego starej bluzie. Miała związane włosy. Nie przypominała już anioła. Wyglądała, jak Kopciuszek przed balem. 

Ruszył w jej kierunku, by jej pogratulować, ale ona wyszła na dwór, usiadła na krawężniku, tuż obok parkingu i czekała na rodziców, którzy nie przyjechali. 

A on czekał za jej plecami razem z nią. 


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top