2. Ty, który byłeś świetnym bratem
Miała ochotę krzyczeć, wrzeszczeć, płakać. Zawsze się tak czuła, gdy wracała z konkursu. Nigdy nie czuła się dumna, bo wszyscy pamiętali o Thomasie i nie wiedziała, dlaczego wygrała- ze względu na brata, czy talent. Myślała o tym, słuchała uważnie wszystkich kandydatów i nie umiała zdecydować. Trudno było słuchać jej własnej muzyki, kiedy grała na scenie. Nie mogła po prostu się skupić na dwóch rzeczach naraz. Za dużo. Przez to mogłaby się pomylić i jej palce szybciej, by docisnęły strunę, którą miała dotknąć dwie sekundy później. Wiedziała, że któryś z sędziów, by to zauważył i powiedział reszcie. Wtedy mogłaby przegrać, a tego, by sobie nie wybaczyła. Rodzice patrzyliby na nią z tym politowaniem, które zawsze widziała w ich oczach, gdy Thomas był wśród nich...
Wzięła głęboki oddech, nakazując sobie spokój. Nie mogła się denerwować na brata tuż przed odwiedzeniem go. To był rodzaj rytuału. Zawsze czytała wycinek gazety, zawsze słuchała utworu, który miała zagrać na słuchawkach, zawsze ćwiczyła chwyty podczas jazdy, zawsze siedziała długo w poczekalni, nawet do kilkunastu minut po wstawieniu wyników, zawsze odwiedzała brata po występie. Nie umiała sobie wyobrazić, że tego nie robiła. Potrzebowała jakiegoś oparcia, rytuału, który by ja uratować przed kolejną katastrofą... Szybko odgoniła od siebie smutne myśli. Nie miała zamiaru pokazywać złych emocji przy Thomasie. Chciała mu pokazać, że jest silna, nawet po jego wypadku.
Weszła do szpitala i od razu uderzył w nią zapach detergentów, potu i czegoś, co inni, by nazwali po prostu chorobą. Inaczej tego nie mogła nazwać. Biel zakuła ją w oczy. Lekarze, pielęgniarki, chorzy kręcili się po korytarzach. Olivia przetarła koszulą okulary. Matka od niej wzięła suknię, dlatego dźwigała na barkach jedynie plecak, a w ręku trzymała schowane skrzypce. Zmrużyła oczy i poszła dobrze jej znanym korytarzem. Minęła kilku lekarzy, którzy zapewne nie jej nie skojarzyli. Nie miała im tego za złe. Nie miała za złe, że personel, który mógł ją skojarzyć, zapewne nie znali imienia Olivii, tylko pomyśleli "siostra tego chłopca w śpiące" albo "siostra Thomasa".
Weszła do sali szpitalnej, gdzie leżał sam Thomas. Zamknęła za sobą drzwi. Odłożyła plecak, skrzypce położyła na łóżku, tuż obok ręki brata. Zawsze tak robiła. Przyjrzała się chwilę nieruchomej postaci, jakby czekając na to, by dłoń się poruszyła i sięgnęła po instrument. Nie doczekała się. Usiadła na krześle tuż obok. Nie dotknęła go. Nie ujęła jego dłoni, jak miała w zwyczaju ich matka. Olivia nigdy tego nie robiła. Czuła, że nie powinna. Widziała masę rodzeństw i żadne w wieku dorastania, nie trzymała się za ręce, więc dlaczego ona powinna? To głupie. Siedziała, w milczeniu przyglądając się białym ścianą.
Rodzice traktowali go jak bóstwo i ona miała zamiar go tak traktować. Nie czuła, że powinna na niego spojrzeć. Napatrzyła się w swoje dziewiąte urodziny, gdy nikt nawet nie poświęcił pięciu sekund, by powiedzieć "Wszystkiego najlepszego, Olivio". Wszyscy stali, prawie nic nie mówiąc. Raz na jakiś czas ktoś szlochał, coś szeptali do siebie, przytulali się, obejmowali. Ona nic wtedy nie rozumiała. Dopiero później rodzice wytłumaczyli, że miał wypadek podczas występu, zemdlał i uderzył mocno głową w stojący tuż obok, fortepian. Wtedy ją to nawet rozbawiło. Nie rozumiała powagi sytuacji. Karcący wzrok matki spiorunował ją i już się nie zaśmiała.
Prawie od śpiączki Thomasa się nie odzywała do rodziców. Ograniczała się do monosylab. Nie potrzebowała głębokich rozmów. Kiedy czegoś chciała się dowiedzieć, to wpisywała w Google. Starała się także nie chorować, by żaden z rodziców nie musiał jej mieć za złe, że musiał z nią zostać w domu, czy jechać do lekarza. Już się nachodzili w związku z jej bratem.
Nie wiedziała, jak zawsze, co ze sobą zrobić. To było dla niej głupie, że niektórzy mówili do ludzi w śpiące. Wyczytała, że można to porównać do snu. A we śnie się nie słucha. Nic się nie słyszy. To dlaczego miała, by do niego mówić? Dlatego siedziała w milczeniu, oglądając kwiaty w wazonie. Rodzice, co kilka dni przyjeżdżali z nowym bukietem. Z czasem ta sala stała się ich domem. Domem, gdzie było ich ukochane dziecko. Często się zdarzało, że jechali do szpitala wieczorem i małą Olivię zostawiali na noc.
Wyjęła z plecaka książkę i przekartkowała kilka stron. Nie mogła się skupić. Czuła się tak, jakby Thomas się na nią gapił, ale gdy patrzyła w jego kierunku, powieki miał zamknięte. W końcu się poddała i spojrzała na niego. Był idealną mieszanką genów rodziców. Brązowe falowane kosmyki opadały mu na czoło, rzęsy rzucały długie cienie na wydatne kości policzkowe, idealnie wykrojone usta miał lekko uchylone. Był chudy. Do ciała miał poprzyczepiane rurki, kabelki i inne rzeczy, o których wolałaby nie wiedzieć. Zawsze, kiedy przychodziła, miał nową piżamę. Ktoś musiał go przebierać. Rozśmieszyło ją, że siedemnastolatek miał na sobie granatową koszulę w misie. Po chwili jednak rozumiała dlaczego. Był na tyle chudy, że rodzice musieli mu kupować dziecięce ubrania, inaczej byłyby ogromne. Dotknęła lekko jego dłoni, do której miał przyczepione rurki. Był bladszy od Olivii. Jego skóra wydawała się pergaminowa, delikatna, biała, krucha.
Dziewczyna nagle wstała i odstawiła krzesło na stare miejsce- w kącie pokoju. Zdjęła okulary, uchyliła drzwi. Nienawidziła grać w okularach. Inaczej, by widziała słuchających ją ludzi, a to, tylko by ją zestresowało. Odłożyła szkła na stolik nocny. Wyjęła skrzypce, wręcz ze świętością. Pogładziła delikatnie chłodne drewno. Przejechała po nim palcami. Chwyciła smyczek, bawiąc się końskim włosiem. Wstała z podłogi i ustawiła się gotowa do gry.
Na początku zagrała kilka nut z utworu z filmu "Titanic". Nauczyła się go, gdy rodziców nie było w domu. Palce prawie nie skakały po strunach. Utwór był spokojny, melodyjny. Trzymała prawie cały czas palce luźno. W końcu płynnie przeskoczyła do innego utworu muzyki klasycznej — Dance Macabre Camille Saint-Saëns. Mimo że utwór był o śmierci, nigdy ją nie smucił. Bardziej rozweselał. Był melodyjny, idealny do tańca. W czasach tego kompozytora ludzie myśleli o śmierci jak o przyjaciółce. Jak o kimś ważnym. O kimś, kogo chcą poznać. Olivia też tak myślała, gdy to grała. Jakby grała dla przyjaciółki, której nigdy nie miała, jej ulubiony utwór. Mimo że utwór był dla fortepianu i skrzypiec, bez fortepianu także był poruszający.
Palce przeskakiwały szybko, zwinnie. Poruszała całą ręką, manewrując smyczkiem. Kiwała się w rytm muzyki, mimo że prawie jej nie słyszała. Bardziej wyobrażała sobie dźwięki. Wiedziała, jaki kawałek utworu grała i odtwarzała go w głowie. Brzmiał idealnie. Tak jak pragnęła. Jak kompozytor pragnął. Skończyła, nagle szarpiąc struny. Pot spływał jej zimnym strumyczkiem i zatrzymywał się tuż przy linii spodni. Szybko wytarła czoło i założyła okulary. Kilka osób stało przed salą i biło brawo. Olivii to nie obchodziło. Nie uśmiechnęła się. Spakowała tylko rzeczy i wyszła nie mówiąc do brata ani słowa.
Gdyby wiedzieli, po co mu grała, nikt, by się do niej nie uśmiechał...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top