19. Ty, którą kochałem nad życie

CZĘŚĆ DRUGA 

Każda rodzina ma sekrety, jakieś przeżycia, o których nie chcą mówić. A jeśli ktoś zapytałby się o to wprost, zmieniliby temat. W końcu, niewygodne sytuacje, tematy, najlepiej unikać. Po prostu ludzi przeraża ból, który idzie za tym wspomnieniem. Ale... Ale dlaczego wyklucza się niektórych członków rodziny i  nic im się nie mówi na temat sekretu? Każdy wie, że istnieje, ale każdy i tak udaje, że nic nie wie. Czy wykluczenie przez najbliższych mniej boli niż wspomnienie? Sądziła, że tak. Ludzie to istoty egoistyczne. To co ich nie dotyczyło, ich nie obchodziło, więc dlaczego mieliby się przejmować czyimś bólem? Czymś cierpieniem? Czyjąś niewiedzą? Nie pomyśleliby nawet, zapewne, że komuś zrobili krzywdę. Liczył się tylko czubek własnego nosa. 

Olivia została odrzucona przez własną rodzinę, nawet o tym nie wiedząc. Winną nie była tylko matka. Wszyscy byli winni. 

Nawet Thomas. 

Jechały jeepem Rosie w milczeniu. Starsza z dziewczyn wydawała się spokojna. Kierowała jedną ręką. Olivia obgryzała paznokcie zastanawiając się, co w domu może ją czekać. Czy Rosie ją obroni? Matka będzie wkurzona jak nigdy. W końcu, to jej pierwsza ucieczka z domu. Miała zamiar to powtórzyć. Nie chciała mieszkać z tą kobietą, kiedy taty nie było. On przynajmniej czasem ją bronił. Kiedy zostawały same, Olivia bała się choćby głośniej złapać oddech, żeby nie wyprowadzić kobiety z równowagi. 

Spojrzała na swoje dłonie. Całe drżały, jak wtedy, gdy za długo trenowała. Zacisnęła palce nakazując sobie spokój. Rosie miała z nią wejść. Rosie nie dałaby sobie zrobić krzywdy. Nigdy. 

— Rosie — szepnęła Olivia na tyle cicho,  że sama to ledwo usłyszała. 

— Hmm? 

— Ja się tak bardzo boję... — przyznała. 

Rosie spojrzała na nią szybko i przeniosła wzrok na drogę. To trwało ułamek sekundy, ale i tak zauważyła w oczach przyjaciółki troskę. Złapała ją za rękę i mocno ścisnęła. 

— Będę tam z tobą — obiecała Rosie. — Cholera, to też nie jest dla mnie proste, Olivio. Boję się, że mnie znienawidzisz.  

— Znienawidzić? Za co?— zdziwiła się. 

Dziewczyna potrząsnęła głową. 

— Obiecałam, będę ukrywać swoje tajemnice, pamiętasz? I mam zamiar to robić. Chcę po prostu... Żebyś odkryła te wszystkie tajemnice swojej rodziny. To nie jest normalne, że twoi rodzice... Że masz rodzeństwo i nic o tym nie wiesz. I to, najwidoczniej, bliźniaka Thomasa. 

— To niemożliwe — zaprotestowała. 

— Czemu tak sądzisz? 

— Wiedziałabym. Thomas, by wiedział. 

Chciała wierzyć w te słowa. "Thomas, by to wiedział". Stek bzdur. Sama w to nie wierzyła. To, że wszyscy udawali, że był na równi z Bogiem, nie oznacza, że to prawda. Bóg wszystko wie, ale Thomas Nim nigdy nie był. To zwykły człowiek, jak ona. Jak Rosie. 

— Mogli go oddać — zauważyła. 

— Ale dlaczego? Ojciec, jak mi mówił, zawsze chciał mieć dwójkę dzieci. Wiesz, taka szczęśliwa rodzina, z dużym domem, psem i dwójką dzieci. On w życiu, by się na to nie zgodził. 

Rosie westchnęła głośno i puściła dłoń Olivii. Obie położyła na kierownicy. Nie wydawała się już spokojna. Z każdym metrem, stawała się coraz bardziej spięta. 

— Nie mam pojęcia — przyznała. — Wszystkiego się dowiemy.  

Nagle zakręciła w ulicę domu Olivii i zaparkowała tuż pod domem. Dziewczynka patrzyła w okno starając się dostrzec, czy ktoś stał w oknie, czy nie. Serce waliło jak oszalałe. Słyszała szum własnej krwi. Nie chciała wychodzić z samochodu. Nie chciała. Chciała zostać w bezpiecznym wnętrzu nie poznając na nic odpowiedzi, ale Rosie wyskoczyła z auta, wzięła Olivię za rękę i poprowadziła do drzwi uspokajającą gładząc kciukiem skórę blondynki. 

Dziewczynka miała wrażenie, że zaraz zwymiotuje z nerwów. 

— Wszystko będzie dobrze, Olivio — powiedziała pukając do drzwi domu. — Masz akt, prawda? 

Przytaknęła ruchem głowy, a Rosie uśmiechnęła się szeroko i zwróciła poważną twarz do drzwi, które pomału się otworzyły.

— Olivio! — wykrzyknęła matka. Wyglądała, jak zawsze. Zdenerwowana, idealnie umalowana i w idealnym stroju. Nie martwiła się o córkę, to dosyć jasne. — Gdzieś ty, do cholery, była?  Jak ty wyglądasz? 

— Witam, pani Chamberlain — powiedziała Rosie uśmiechając się serdecznie, ale sztucznie. Obserwowała kobietę. — Nazywam się Rosalie Testvér. Jestem przyjaciółką pani córki. 

Dopiero wtedy matka wydawała się ją zauważyć. Zmierzyła ją groźnym wzrokiem od stóp po sam czubek głowy.

— Rosalie? Przyjaciółką Olivii? — Pani Chamberlain prychnęła. — Czy nie jesteś, aby za stara dla mojej córki? 

— Jestem w wieku pani syna — odgryzła się Rosie. — A tak w ogóle, moje kondolencję. 

— Kondolencję? — zdziwiła się kobieta. 

— No oczywiście. Dopiero co się poznałyśmy, ale jak słyszałam, pani ciągle opłakuje wypadek Thomasa, dlatego składam kondolencję — powiedziała i ukłoniła się.

  — Kondolencję składa się, kiedy człowiek umarł — warknęła. — A Thomas wciąż żyje. 

Rosie uniosła brew. 

— Hmm? Powiada pani? Nie sądzę. 

Matka Olivii traciła cierpliwość. Zrobiła się czerwona na twarzy i zacisnęła palce w pięści. 

— Lekarze mówią, że wciąż żyje — warknęła. 

— Ja nie jestem lekarzem, ale chyba mogę mieć swoje zdanie, prawda? — zapytała z uśmiechem.

Kobieta już była zdrowo zdenerwowana. Złapała nadgarstek córki i starała się wciągnąć ją do domu.  

— Olivio. Wejdź do domu. Musimy porozmawiać. 

— Ale... — ledwo odezwała się Olivia, a Rosie jej przerwała: 

— Ona nie wraca do domu. Przyszłyśmy tylko wytłumaczyć kilka spraw. 

— Spraw? — prychnęła Anna. — Idź stąd, dziecko, bo zawołam policję. 

— Proszę bardzo — podpuszczała ją Rosie. — Ale wie pani, że coś mam, co bardzo by zainteresowało policję? 

— Co ty, dziecko, opowiadasz? Wynoś się stąd! Olivio, do domu! 

— Wysłuchaj jej, mamo! 

— Nie będę gadać z smarkaczami! Rosalio, czy jak tam cię matka nazwała, wynoś się stąd! 

— Rosie — pisnęła Olivia. — Ja nie chcę iść do domu... Boję się... 

Te słowa dotarły do przyjaciółki. Widziała nawet kiedy. Oczy jej zabłysły. Szarpnęła ręką Olivii wyrywając z uścisku matki i schowała dziewczynkę za swoimi plecami. 

— Co ty, dziwko, robisz?! — wrzasnęła kobieta. 

— Proszę uważać na słowa, bo pani będzie je żałować — ostrzegła nastolatka. 

— Co ty pieprzysz? Czy ty mi grozisz? 

— Nie. Stwierdzam fakt. A i w ogóle, proszę dzwonić na policję. — Wyjęła z kieszeni Olivii akt urodzenia. Pokazała go kobiecie. — To ich chyba zainteresuje, prawda? 

Wyrwała jej kartkę i zaczęła ją czytać. Raz za razem. Była coraz bardziej wściekła. 

— Skąd ty to masz? — warknęła. 

Rosie wzruszyła ramionami. 

— To nieważne. Ważne są odpowiedzi na nasze pytania. Więc, mogę wejść? 

Zanim matka zdążyła choćby otworzyć usta, Rosie przepchnęła się tuż obok niej i poszła do salonu. 

I Rosie miała rację — kobieta będzie żałować swoich słów.  Najbardziej na świecie, swoich słów skierowanych do nastolatki. 


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top