16. Ty, który nie mogłeś być gorszy


Olivia usiadła na krawężniku, tuż przed szpitalem. Czuła się, jakby znów była małym dzieckiem. Jakby znów miała dziewięć lat i czekała na rodziców, którzy mieli po nią przyjechać. Trzymała w dłoni ten sam futerał ze skrzypcami, co w swoje dziewiąte urodziny. Ale tym razem błagała w duchu, by rodzice o niej zapomnieli. Błagała, żeby już nigdy więcej o niej nie myśleli. Żeby żyli we własnym świecie, gdzie byli sami z Thomasem. Bez córki, która doprowadziła matkę do płaczu. Ale z drugiej strony, chciała wyjaśnić ten akt urodzenia. W końcu, to jej rodzice zostali tam wpisani i dziecko miało na nazwisko, jak ona. To nie mógł być zwykły przypadek. Zaczęła nawet mieć podejrzenia, że ktoś chciał, żeby znalazła ten papier. Ale skąd miał wiedzieć, że odwiedzi brata? Nie przewidziała swojego wybuchu i, że ucieknie z domu. Czy ktoś na tyle chciał poplątać jej życie, że ją obserwował? Wątpiła w to. To byłoby chore. Do tego Olivia samą siebie uważała za osobę wręcz nudną, nieciekawą, więc dlaczego kogoś miała zainteresować? Kto chciałby marnować swój czas na nią? I to jeszcze na tego typu podchody? Sądziła, że nikt. 

Stary, ale dobrze trzymająca się skoda zatrzymała się tuż przy krawężniku. Ledwo Olivia zauważyła samochód, bo Rosie wyskoczyła z przedniego siedzenia i mocno przytuliła dziewczynkę. Nie wiedziała, co ma zrobić, dlatego niezręcznie położyła dłonie na plecach przyjaciółki. Oczy zaszły łzami. Chciała się schować, ukryć. Mocno wtuliła się w dziewczynę i zaczęła płakać. Dlaczego? Sama nie wiedziała. Po prostu łzy ściekały same po policzkach. 

— Olivio... — głos Rosie był łagodny. Lekko drżał, jakby sama za chwile miała się rozpłakać. Objęła ją jeszcze mocniej, jakby chcąc ochronić Olivię przed całym złem. Zanurzyła palce w jej włosach. — Tak mi przykro... 

Dziewczynka drżała w ramionach przyjaciółki. Zaciskała mocno szczękę, by nie krzyczeć. Chciała tylko... Tylko być kochana. Dlaczego nie mogła tego dostać? Dlaczego matka musiała płakać, gdy w końcu powiedziała to, co ją bolało przez lata? Dlaczego to Thomas był ulubieńcem kobiety, a nie ona? Grała równie dobrze... Pisali o niej, że grała tak, jak twórcy tego chcieli. Czysto, pięknie, przekazując ich obrazy. Nie dawała od siebie nic. I to było czymś od niej. Myśli, kolory, wspomnienia, obrazy kogoś innego. Piękniejsze od tego, co sama mogła wymyślić. Dlatego wolała dawać coś, co znała z opowieści innych. Tak było prościej. Kryć się za kimś. Ale kiedy chciała pokazać własne ja, znienawidzili ją. To smutne, że ludzie, których dopiero co poznała, nazywała "przyjaciółmi" i jako jedyni ją rozumieli. Żałosne, prawda? 

Ktoś położył dłoń na ramieniu Olivii. Usłyszała głos Dave'a: 

— Pojedźmy do mnie. 

Nawet nie wiedziała jak, ale znalazła się w samochodzie, na tylnym siedzeniu tuż przy Rosie. Obejmowała mocno dziewczynkę. Całowała jej włosy, czoło, patrzyła w oczy upewniając się, czy już nie płacze. Warren z Davem siedzieli na przednich siedzeniach. Oboje milczeli. Raz na jakiś czas tylko patrzyli się na siebie, ale nie wymienili ani jednego słowa ze sobą. Rozmawiali nie otwierając ust. 

Olivia czuła się oszołomiona. To dziecinne, głupie i ogółem dziwne. Nie płakała, gdy Thomas miał wypadek, ale kiedy pokłóciła się z matką, uciekła z domu, to było dla niej za dużo. Starała się sobie wmówić, że jest dojrzała, jak na swój wiek, kobieta się nią nie interesowała... Rówieśnicy często uciekali z domu, ale dla niej to było coś zupełnie nowego. Pierwszy raz uciekła i nie chciała wracać. Nie wiedziała, gdzie mogłaby się podziać. Dziadków nie miała - jedni umarli, a z drugimi rodzice się pokłócili i nie miała z nimi kontaktu przez ostatnie dziesięć lat. Wysyłali jej pieniądze, prezenty i inne drobiazgi, ale nigdy nie przyszli odwiedzić jej ani Thomasa. Również nie widywała ich w szpitalu, a dalszej rodziny nie znała. Nie miała się do kogo zwrócić o pomoc. Znów mogłaby przenocować w szpitalu, ale więcej nocy nie wchodziło w rachubę. Pracownicy mogliby zacząć coś podejrzewać. Musiała znaleźć jakieś miejsce do spania. I to szybko. 

— Rosie — szepnęła Olivia. 

— Tak, kochanie? — Pogładziła ją po włosach. — Co się stało? 

— Ja... Ja nie mam gdzie spać. 

Rosie nagle się napięła. Oczy Dave'a i dziewczyny spotkały się na lusterku wstecznym. Warren obrócił się do dziewczynki i uśmiechnął się szeroko mówiąc: 

— Spokojnie. Coś wykąbinujemy, Olivio. 

— Ale... Ja dziś nie mogę zostać w szpitalu... Zaczną coś podejrzewać... Szkoła zadzwoni po rodziców... — Zaczęła panikować. — A ja nie chcę do domu... Znów będę nikim. Mama znów będzie mnie ignorować, a tata znów wyjedzie. Nie będę miała się do kogo odezwać. Będę sama z mamą... A ja jej nie chcę znać. 

— Spoko. Nie będziesz musiała się z nikim widzieć, jak nie masz na to ochoty — zapewnił Dave. 

— Jak coś, zawsze zostają motele, prawda? — zaśmiał się Warren. — Jeśli znasz numer karty kredytowej swoich rodziców, idź do pięciogwiazdkowego hotelu. Chryste! Kiedyś tak zrobiłem! Wydałem prawie tysiak w jeden dzień! Wiesz, jaki miałem później problem w domu? — Cmoknął. — Coś pięknego! Zapłacili za swoje! 

— Ale... Ja... Ja nie znam numeru... — szepnęła Olivia. 

— Kurde... To plan poszedł się... 

— Nie kończ — przerwała mu Rosie zatykając uszy Olivii. 

— Skąd wiesz, co chciałem powiedzieć? — zaciekawił się chłopak. 

— Bo cię znam, do cholery — prychnęła. Objęła dziewczynkę. — Nie chcę, żeby ona słuchała twoich historyjek. One są chore, jak ty. 

  — Przesadzasz... — nadąsał się. 

— Serio? A jak skończyłaby się historia? Przekleństwem? 

— Tak, ale... 

— Skończyłam temat. 

Nastała cisza. 

Olivię bolała głowa od zamartwiania się. Zawsze przejmowała się drobnostkami, jakby to był wielki, ogromny problem. Ale teraz, to był wielki problem. Nie miała gdzie spać, gdzie się zatrzymać. Nie miała pieniędzy. Miała jedynie plecak i skrzypce. Nic więcej. Nic dzięki czemu, mogła przetrwać. Była zależna od rodziców... 

Thomas, co byś zrobił, gdybyś tu był? 

Oczy znów zaszły łzami. Rosie to zauważyła.  

— Olivio. Spójrz na mnie — rozkazała Rosie. Dziewczynka spojrzała jej w twarz. Miała poważną minę. Złapała ją za podbródek uniemożliwiając poruszeniem głowy. — Jesteśmy przyjaciółmi. Przyjaciół się nie zostawia. Pomożemy ci. Obiecuję. Przenocujemy cię. Jakoś damy radę. Znajdziemy sposób. Jesteś naszą przyjaciółką, do cholery. Nie zostawiamy swoich w potrzebie. Bo mamy tylko siebie nawzajem. — Objęła Olivię. — Nie zostawimy cię. Obiecuję. 

Po policzkach Olivii znów ściekły łzy, ale tym razem ze wzruszenia. Że miała kogoś, pierwszy raz w życiu, kogo mogła nazwać "przyjacielem". 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top