15. Ty, który byłeś kłamstwem
Wszystko ją bolało. Nie mogła już złapać oddechu. Musiała uciekać. Ale dokąd? Nie miała gdzie się schronić. Pierwszy raz widziała tą okolicę. Nie znała ulic, domów, drzew, szkół... To wszystko było nowe, tak samo jak goniąca ją osoba. Obracała się raz za razem mijając budynki. Czuła na sobie czyiś wzrok, ale nikogo nie widziała. Słyszała głośny tupot stóp o beton, ale nie wiedziała do kogo należały. Ścigały, śledziły dziewczynę od paru dobrych minut.
Głośne tętnienie krwi odbijało się w umyśle. Łapała oddech zmuszając się do szybszego biegu mimo że ciało się buntowało. Każdy mięsień protestował. Umysł krzyczał, żeby się zatrzymała, chwilę odpoczęła, ale nie mogła. Po prostu musiała uciekać. Przed czym? Przed kim?
Przed samą sobą.
Przed prawdą.
*
Olivie obudziło jasne światło w pokoju i dziwne pikanie. Jakby... Strasznie denerwującego zegarka. Zasłoniła dłonią ucho drugie przyciskając do materaca. Skrzywiła się, gdy zmieniła lekko pozycję. Bolały ją plecy. Skrzywiła się jeszcze bardziej, kiedy w końcu się wyprostowała. Otworzyła oczy. Chciała sięgnąć do nocnej szafki, by założyć okulary, ale dłoń natrafiła na pustkę. Szkieł nie było na swoim miejscu. Spojrzała w tamtą stronę i dopiero wtedy przypomniała sobie, co się stało dzień wcześniej. Całą kłótnie, płacz matki, jej ucieczkę i... Akt urodzenia jakiegoś chłopca z nazwiskiem Olivii i wpisanymi jej rodzicami.
Sięgnęła do kieszeni spodni. Wyciągnęła z nich złożoną kartkę. Jeszcze raz przeczytała dokument. Wszystkie daty się zgadzały z urodzinami Thomasa, oprócz imienia dziecka. Czyżby tak naprawdę jej brat miał na imię James Junior? A wszyscy nazywali go Thomas, bo może tak wolał? Albo żeby nie mylił się z ojcem? Nie wiedziała. Ale jeśli by tak było, wiedziałaby. Nauczyciele nazywali go Thomasem, gdy czytali listę. Widziała jego dyplomy, legitymacje, świadectwa... Nigdzie nie widziała Jamesa. Więc kto to? Czyj jest ten akt?
Olivia wyjęła telefon. Nikt do niej nie napisał ani zadzwonił. Wpisała dane z dokumentu. Znalazła kilku Jamesów Chamberlainów, ale większość była dorosła. Nikt nie pasował. Wprowadziła datę urodzin. W Google pojawiła się masa filmików, artykułów na temat Thomasa. Nic więcej. Zrezygnowana zablokowała telefon i wsadziła do kieszeni.
Nic nie rozumiała. Miała kołowato w głowie. Chciała pójść do domu, zapytać o co chodzi, ale czuła, że nie powinna wracać. Znów byłaby traktowana przez matkę, jak śmieć. Jakby była robakiem. Niczym ważnym. Nie chciała znów tego przechodzić. Chciała poznać prawdę, ale musiała dać matce czas, by w końcu zrozumiała, że nie można tak traktować własnego dziecka. Pytania musiały zaczekać.
Spojrzała na śpiącego brata. Złapała go za rękę.
— Thomas, a może ty coś wiesz, co? — Zaśmiała się gorzko. — W końcu, to dziecko urodziło się w tym samym dniu i miejscu co ty. I ma ponoć, takich samych rodziców, co ty. — Rzuciła mu ostatnie spojrzenie, gdy brała swoje rzeczy. — Papa. Obiecuję, że cię odwiedzę, kiedy się czegoś dowiem...
Ścisnęła po raz ostatni jego dłoń i wyszła. Znów żadne z lekarzy, pielęgniarek nie zwrócili na nią uwagi. Dopiero gdy odchrząknęła przy recepcji grubsza murzynka przy komputerze na nią spojrzała. Zsunęła okulary na czubek nosa i po chwili, uśmiechnęła się.
— Siostra Thomasa, czyż nie? — zagaiła wesoło.
— Tak, prze pani — szepnęła.
— Ach, wielki muzyk! Ale nieraz słyszałam, jak dla niego grałaś. Jesteś tak utalentowana, skarbie! Miło się ciebie słucha i ogląda! Wyglądasz wtedy, jak mały aniołek! I słyszałam, że spałaś dzisiaj u brata... To takie urocze!
Zawstydziła się.
— Dziękuję... Ale... Mam do pani pytanie.
— Tak, kochanie?
— Czy wczoraj oprócz mnie był u Thomasa?
Kobieta zmarszczyła brwi.
— Przepraszam, ale takie pytanie jest dosyć nie na miejscu, kochana. Dlaczego pytasz?
— Widziałam świeże kwiaty — skłamała. — A moich rodziców u niego nie było... I to mnie zdziwiło.
— Aha! Rozumiem! Ale niestety, nie przypominam sobie, kochana. Często do nas przychodzą fani twojego brata. Przynoszą jakieś rzeczy, ale twoja mama kazała się ich pozbywać. Ponoć Thomas przed śpiączką, nagle dostał wiele alergii i nie chce, żeby alergia go złapała. Dlatego wszystkie rzeczy bierzemy do innych miejsc po sprawdzeniu wszystkiego. A kwiaty... Niestety, nie wiem od kogo są, kochaniutka.
— Och... — Zawiodła się Olivia. — To... To dobrze. I tak bardzo pani dziękuję.
Kobieta uśmiechnęła się promiennie zakładając z powrotem okulary.
— Od dzisiaj będę baczniej się przyglądać odwiedzającym.
— Bardzo pani dziękuję — powiedziała Olivia. — Do widzenia.
— Do zobaczenia, złociutka! Następnym razem nam coś zagraj!
Kiedy Olivia wyszła ze szpitala, usłyszała swój dzwonek telefonu. Wyciągnęła komórkę z kieszeni oczekując, że to któryś z rodziców do niej dzwonił. Nie. To była Rosie. Odebrała.
— Chryste, Olivio! Pierwszy raz w historii nie ma cię w szkole! Co się stało? — wykrzyknęła dziewczyna.
— Ja... Ja... Uciekłam... Z domu... — wyznała ze wstydem.
Chwila ciszy.
— Co zrobiłaś?! Dave, chodź tu! Słyszałeś? Olivia uciekła z domu! Olivia? Nie rozłączaj się, proszę. Musimy iść gdzieś... W puste miejsce... Warren, cho no tu! — Hałas prawie zagłuszał Rosie, dlatego Olivia zatkała dłonią jedno ucho, a do drugiego przycisnęła telefon. — Chłopaki, gdzie jest cicho?.... To tu... Zerwała... Nie dziwię się... —Nagle stało się cicho. Chyba zatrzasnęli drzwi. — Olivio? Jesteś na głośnomówiącym. Opowiedz, co się stało?
Oczy dziewczynki zaszły łzami. Zaczęła cała drżeć, choć było jej ciepło.
— Ja... Ja... Powiedziałam, co o tym wszystkim myślę... — szepnęła.
— Myślisz o czym? — zapytał Warren łagodnym głosem.
— Ja... Ja... Moja matka zawsze była za Thomasem. Zawsze liczył się on. Tylko on. Ja byłam... Nikim. Grałam na skrzypcach, bo Thomas to robił. Chciałam, żeby matka w końcu na mnie spojrzała. Nigdy nawet mi nie pogratulowała zwycięstwa... Bo nie byłam nim. Jej ukochanym dzieckiem. Mogłam wygrywać, ale... — głos się jej załamał. — To się nie liczyło. Mogłam się starać, wypruwać sobie żyły, a ona nigdy na mnie nie spojrzała jak na Thomasa. Nawet po wypadku... — Łzy zaczęły ściekać po policzkach. Spojrzała na niebieskie niebo z malutkimi chmurkami. Idealna pogoda. — Był dla niej tylko on. Chciałam jej powiedzieć, że rezygnuję z muzyki klasycznej, ale... Ale ona zaczęła mówić... Thomas... Ja... Ja powiedziałam, to co miałam na myśli...
Olivia zacisnęła usta i pięsci, by nikt nie usłyszał jej łkania. Łzy spływały strumieniami po policzkach. Dla niej już było tego za dużo. Ona po prostu pragnęła miłości. Chciała jej, walczyła o nią, ale jej nie dostała. Mogła mieć dość, prawda? Mogła wybuchnąć... Więc dlaczego to sprawia Olivii tyle bólu?
— Olivio... — łagodny głos Rosie zadziałał na nią odwrotnie od zamierzenia. Dziewczynka zaczęła płakać krzycząc. — Chryste! Chłopaki! Jedziemy do niej... Błagam! Olivio, Olivio, gdzie jesteś? Powiedz, gdzie jesteś! Proszę!
Olivia upadła na kolana zatykając usta pięścią. Próbowała powstrzymać szloch. Ramiona drżały.
— Jestem... Przy szpitalu Thomasa... Rosie, proszę...
— Nie odchodź, dobrze? Proszę cię, nigdzie nie odchodź! Obiecaj mi to, Olivio!
Dziewczynka patrzyła się na chodnik nie mogąc wydobyć głosu. Dlatego tylko skinęła głową, jakby przyjaciółka mogła to zobaczyć.
To dziwne... Ale słowa, które powiedziała Rosie, były ostatnimi słowami, które usłyszała od Thomasa przed wypadkiem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top