14. Ty, który nigdy nie zostaniesz zapomniany


Zawsze się jej wydawało, że była inna od swoich rówieśników. Dojrzalsza, inteligentniejsza. W końcu, jaka dziewczynka przeskakuje klasę? Mądra. Ta, która dałaby radę. Ale z drugiej strony, wszystkiego się bała. Chodziła za swoim bratem, a gdy ten zniknął, nie wiedziała, co miała zrobić. Stała w świetle dnia, tak jasnym, że był prawie do niezniesienia. Ludzie się na nią gapili. Czuła się niezręcznie. Wszyscy czegoś od niej oczekiwali, a ona czuła, że nie będzie w stanie im tego dać. Dlatego zamknęła się w sobie. Wolała żyć sama ze sobą, samotna, żeby nikogo nie zawieść, jak własną matkę. Ale kiedy w końcu wybuchła, pokazała prawdziwą siebie, zraniła swoich rodziców, swojego brata... Przyznała na głos, że wolałaby żeby umarł. To coś paskudnego, ohydnego. Nie mogła uwierzyć, że to powiedziała i że to okazało się prawdą. 

Olivia wbiegła do swojego pokoju i zatrzasnęła za sobą drzwi. Nie chciała widzieć łez matki. Bolały... Słowa córki zabolały ją na tyle, że się popłakała. W oczach dziewczynki także zalśniły łzy. Zaczęła się rozglądać po pomieszczeniu. Rzuciła okulary na ziemię, by móc przetrzeć oczy. Szybko wzięła plecak spod biurka i zaczęła pakować rzeczy, które wpadły jej w ręce. Nawet nie myślała nad tym, co robiła. Po prostu wrzucała wszystko, co wpadło jej w ręce. Kiedy plecak był pełen, chwyciła skrzypce. Nie wiedziała dlaczego, ale czuła, że musi się wynieść z domu. Zrozumiała, że dla matki jest nikim. Że Thomas to najważniejsza osoba w jej życiu. A ona nigdy go nie zastąpi. Może, jak nie będzie jej widzieć przez jakiś czas, to zatęskni za córką? Wątpiła w to, ale nie mogła dłużej znieść mieszkania z nią. Musiała się wynieść. Nie widziała innego wyjścia. Musiała się wynieść i to jak najszybciej. 

Wyszła na korytarz. Na szczęście nikogo tam nie było. Po cichu poszła do salonu. Wzięła bluzę Thomasa z wieszaka. Położyła dłoń na klamce i... Zawahała się. Spojrzała w stronę kuchni. Matka wciąż płakała wtulona w ojca. Byli zajęci sobą. Nie zauważali Olivii, nawet wtedy, gdy drzwi się za nią zatrzasnęły. 

Przeszedł ją dreszcz. Ochłodziło się od spotkania z Rosie. Żeby się rozgrzać i z chęci znalezienia się dalej od matki, od własnego domu, zaczęła biec. Przed siebie. Nawet nie myślała o tym, gdzie idzie. Ciało same się poruszało. Mocno trzymała bluzę Thomasa. Pędziła dopóki nie zabrakło jej tchu. Pochyliła się starając się złapać oddech. Dopiero wtedy zaczęła się rozglądać. Przebiegła trzy ulicę. Dosyć daleko zważając, że kondycji nie miała najlepszej. Latarnie świeciły mocnym blaskiem prawie ją oślepiając. Musiała przymrużyć oczy. Zauważyła, że nie wzięła okularów. Zastanowiła się czy nie wrócić po nie do domu, ale szybko z tego zrezygnowała. Nie była tam mile widziana. Nikogo tam nie obchodziła. Mogła przeżyć bez szkieł. Wzięła ostatni głęboki oddech i się wyprostowała. Założyła bluzę, wsadziła słuchawki do uszu i zaczęła iść przed siebie i starając się znaleźć w Google jakiś motel, gdzie mogłaby się zatrzymać. Wysłała Rosie SMSa. Miała ze sobą trochę gotówki, ale jak się okazało, za mało. Musiała gdzieś się przespać. Nie chciała wracać do domu. Chciała sama sobie poradzić. Wzięła ciuchy na kilka dni i skrzypce! Mogła zatrzymać się przy jakiejś ulicy i zacząć grać. Wtedy ludzie by wrzucili jej trochę gotówki. Tak zarobiłaby na kilka dni w motelu. Albo... Albo sprzedałaby swój łańcuszek od Thomasa, który nosiła zawsze na szyi. Malutki, srebrny łańcuszek ze smyczkiem. On miał skrzypce. Kiedy jej to dał powiedział, że są jak skrzypce i smyczek — bez siebie nie mogą wydobyć tych przepięknych dźwięków, które poruszyłyby serca ludzi. Nieświadomie ścisnęła łańcuszek. Nie mogła go sprzedać. Nigdy! Podarował jej go kilka dni przed wypadkiem. To był prezent pożegnalny. Nie chciała go stracić. 

Przymknęła oczy przypominając sobie dokładnie ten dzień, gdy zapadł w śpiączkę. Wtedy były jej urodziny. Rodzice znów po nią nie przyjeżdżali, bo miał koncert. Siedziała w sekretariacie okryta ulubionym kocykiem. Pani Stevenson, to jedyna osoba, która złożyła jej życzenia urodzinowe. Nikt więcej nie poświęcił jej uwagi. Wszyscy, gdy w końcu znalazła się w szpitalu, patrzyli na Thomasa, jakby to miało go przywrócić do życia. Dorośli rozmawiali ściszonymi głosami. Szeptali coś, czego ona nie rozumiała. Pobiegła do niego wykrzykując wszystko i nic. 

 — Thomas! Wiesz, że umiem zagrać nowy utwór? Tak samo dobrze, jak ty! Thomas! Będę skrzypaczką, jak ty! A klown da mi balona w kształcie konika! Będziesz chciał się pobawić? Thomas!  

Jego dłoń była zimna. Chciała ją ogrzać. 

Matka kazała zdjąć jej koc. 

Podeszła do krzesła w kącie pokoju i mocniej otuliła się kocykiem. Obserwowała dorosłych, których z każdą godziną robiło się coraz mniej. Nuciła "sto lat". Musiała żałośnie wyglądać! Czy nawet żadna pielęgniarka nie mogła podejść i z nią porozmawiać? Wszyscy byli skupieni na nim... A ona, żałosne dziecko, starała się sama siebie pocieszyć. 

Olivia ocknęła się ze złych wspomnień. Podniosła wzrok i... Zauważyła, że stała tuż pod drzwiami szpitala, gdzie leżał Thomas. Nie rozumiała, jak się tam znalazła. Musiała na długo się zamyślić. Światła odbijały się od białej podłogi. Wydawało się, że tam było tak ciepło... Przytulnie... Chciała się chwilę ogrzać, bo na dworze robiło się coraz zimniej. Dlatego weszła. Lekarze, pielęgniarki, krążyli po korytarzach. Olivia przechodziła tuż obok nich. Kręciło ją w nosie od mocnego zapachu środków do dezynfekcji. Kichała. Może dlatego wszyscy ją ignorowali? Brali ją za pacjenta, który postanowił się przejść? Nie wiedziała. Patrzyła na pracowników. Przeszła tuż obok recepcji kierując się w dobrze jej znanym kierunku. Oparła dłoń o drzwi i... Przyjrzała się leżącemu Thomasowi. Był taki spokojny... Podeszła. Był niedawno myty, wilgotne kosmyki kleiły mu się do czoła. Nieświadoma tego poprawiła mu włosy. Poczuła ich miękkość. Zapach mydła i świeżych kwiatów był bardzo przyjemny. Pochyliła się i powąchała kosmyk. Pachniał szamponem, który niedawno przyniosła. O zapachu czekolady. Thomas kiedyś kochał czekoladę. Uwielbiał jej zapach, smak, jadł ją w każdej postaci. Ubóstwiał ją. 

Oparła czoło o jego. Nie mogła dłużej już powstrzymać łez. Zacisnęła tylko wargi, by nie krzyczeć. Ta cała sytuacja ją przerosła. Ból w klatce piersiowej był do niezniesienia. 

Opuściła plecak i skrzypce, które kurczowo trzymała. Opadła na kolana. Zasłoniła twarz dłońmi, jakby mógł ją zobaczyć. Otworzyła usta, jakby zachęcając samą siebie do krzyku, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Musiała wylać z siebie te wszystkie emocje. Nie mogła ich już dłużej powstrzymywać. 

Chwyciła dłoń brata, chcąc mu wszystko opowiedzieć. I wtedy poczuła coś szorstkiego. Trzymał coś w palcach. Przestała w jednej chwili płakać i wyjęła mu to. Okazało się to być złożoną kartką. Wyprostowała ją. To był akt urodzenia Jamesa Juniora Chamberlaina, który urodził się tego samego dnia co Thomas. I jako rodzice, byli wpisani jej mama i tata. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top