10. Ty, który kłamałeś
Kiedyś myślała, że najgorsze jest uczucie odrzucenia przez własną matkę. Nienawidziła wyrazu twarzy matki, gdy na nią patrzyła, jakby powstrzymywała się od wzdrygnięcia. Olivię wtedy mdliło. Nie chciała patrzeć na matkę, dlatego kiedy wracała do domu, biegła do swojego pokoju i przesiadywała w nim do kolacji. Nie musiała przejmować się, że zwróci uwagę, że jej nie ma. Zwracała tylko uwagę wyłącznie na Thomasa. Nawet teraz, gdy nie było wiadomo, czy w ogóle się wybudzi. Od kilku lat spał ignorując wszystkich. Kobieta chodziła do niego z płytami jego koncertów i je włączała. Olivia wtedy miała ochotę zaprotestować. Brat ją kochał. Chciałby widzieć jej koncerty, gdyby mógł. Chodziłby na nie. Sam kiedyś jej powiedział, że nie chciałby widzieć swoich występów, bo zwracałby uwagę na swoją pozę, minę, a nie na grze. Kiedy stał na scenie, zawsze tak jak ona, zamykał oczy i skupiał się na dźwiękach. A widząc jakiś występ, zobaczyłby jaką minę robi i by skupiał się na grymasie zamiast na nutach. Ale nie mogła zaprotestować. Przywykła, że nie miała prawa głosu. Mogła jedynie tkwić u jej boku, jako ładna zabawka. Zastępca Thomasa podczas koncertów. Wiedziała, że ma nadzieje, że Thomas w końcu się wybudzi i że będzie grał, wypchnie ją ze sceny. Nie miała talentu, jak on, to prawda, ale się stała. Wyćwiczyła. Palce zwinnie umiały poruszać się po strunach, a druga ręka poruszała się ze smyczkiem w palcach. Szarpała za struny. Przesuwała smyczkiem. Tańczyła. Kołysała się. Ale... Ale różniła się od Thomasa. Czym? Odkąd poznała Rosie, muzyka klasyczna nie sprawiała jej tyle radości, co punk, czy rock. Zauważyła, że mocniejsze dźwięki miały większą siłę rażenia. Wiele osób jej słuchało, a wyśmiewała klasyki. A ona od małego pragnęła poruszać ludzkie serca. Chciała, żeby poczuli to dziwne uczucie w podbrzuszu, kiedy grała. Pragnęła tego całym sercem.
Zawsze przy Thomasie szarpały nią sprzeczne uczucia. Była wtedy tylko dzieckiem. Pragnęła zwrócić na siebie uwagę matki, mimo że ojciec zawsze był po jej stronie. Pragnęła czegoś, czego nie mogła osiągnąć. Jej podziwu. A bratu wychodziło to naturalnie. Jakby został urodzony tylko po to, by sprawiać jej radość, a ona- zawód. Dlatego siedząc z nim, czuła miłość i nienawiść. To skrajne uczucia, ale dzielił je tylko krok. Nie mogła się ich pozbyć. Chodziły za nią krok w krok. Czasem jedno było silniejsze, czasem słabsze, ale zawsze chodziły w parze. Wstydziła się tego. Wstydziła się swojej zazdrości, dlatego postanowiła nigdy nikomu nie mówić tego, co czuje. Jedynie to co myśli. Uczucia, to pięta Achillesa wielu osób. Dlatego nauczyła się je ignorować tylko umysłem. Nie dopuszczała do siebie uczuć, które mogłyby ją pogrążyć. Wolała być obojętna na wszystko. Jednak, siedząc przy nieprzytomnym Thomasie, pozwalała sobie na chwilę słabości. Mimo wszystko kochała go. Mimo zazdrości, był jej mentorem. Prowadził ją, pokazywał różne rzeczy. Razem z ojcem starali się zapełnić pustkę po matce.
Od dwóch tygodni nie była u brata, dlatego przeprosiła przyjaciół i poszła do szpitala, by go odwiedzić. Wiedziała, że nikogo z rodziny nie będzie- odwiedzili go wczoraj. Zapewne matka znów szlochała mu w rękę błagając, żeby się obudził i żeby nie musiała zwracać uwagi na Olivię. Widziała to nieraz. Szlochającą kobietę. Wtedy Olivia zaciskała palce i szczękę powstrzymując się od krzyku. Zamykała oczy i modliła się, żeby kobieta zamilkła. Widziała to po raz ostatni rok temu. Nie chciała tego oglądać, dlatego postanowiła odwiedzać brata sama. Tak było i tym razem. Ledwo usiadła na niewygodnym krześle a łzy zasłoniły jej widok. Cały czas widziała scenę, gdy miała urodziny, a Thomasa przywieźli do szpitala. Nikt nie złożył jej życzeń. Ani w ten dzień ani następny i kolejny. Każdy z rodziny postanowił ją ignorować, bo ich "cudowne dziecko" było ważniejsze. Mogliby choćby poświęcić kilka sekund, by powiedzieć jej "najlepszego". Ile by to zajęło? Dwie sekundy? Ale nie. Patrzyli się na Thomasa szlochając. Jakby umarł.
Czasem wolała, żeby tak było.
Nawet nie zauważyła, kiedy łzy zaczęły spadać jej na kolana. Zacisnęła powieki. Zmusiła się, żeby nie drżeć ani nie krzyczeć. Miała wielki żal do brata. Kochała go za to, że ją wspierał w każdym jej pomyśle, nawet kiedy wymyśliła, że będzie lepsza od niego. Oboje wiedzieli, że to niemożliwe. On tylko się uśmiechnął i powiedział, że w nią wierzy. To wystarczyło. Te słowa motywowały ją do ćwiczenia, grania, choć palce ją bolały albo krwawiły. Nie mogła przerwać, bo w nią wierzył. A kiedy on w coś wierzy, ona również. Ale także go nienawidziła. Dlaczego? Bo zgarniał całą uwagę. Był wspaniały, ale ona także była niezła. Ale... Ale ona żyła w jego cieniu. Nienawidziła tego.
Zadrżała łapiąc się za koszulkę. Zazdrość nią szarpała. Była zazdrosna o chłopaka, którego pielęgniarki musiały myć i przebierać. Już do końca jej odbiło.
Oparła głowę o ścianę i zdjęła okulary. Położyła je na stoliku. Podeszła do Thomasa i wzięła go za rękę. Mogłaby przysiąść, że palce lekko się zacisnęły na jej. Wiedziała jednak, że to nieprawda. Uklękła.
- Thomasie... - szepnęła drżącym głosem. - Przepraszam. Przepraszam. To moja wina. Gdybym tego nie zaproponowała... Gdybym nie chciała, żebyś tam wystąpił, nic by ci się nie stało. Proszę... Wybacz mi. - I zaczęła szlochać.
*
Kiedy Olivia była mała, a matka wysyłała go na koncerty, cały czas myślał o niej. Chciał jej wszystko mówić, opowiadać wspaniałe historie ze szkoły, ale cóż... Nikt go nie lubił. Dzieci się z niego wyśmiewały, a nauczycielki szeptały na jego temat. Nie miał kolegów. Wszyscy go poniżali, bo jego nazwisko było znane. Jako najmłodszy wygrał konkurs i to nie dlatego, że był słodkim dzieckiem. Nie. Zawsze miał talent, a matka kiedy to zauważyła, wykorzystywała to na każdym kroku. Dzieci nie umiały docenić muzyki klasycznej, on także. Grał, bo musiał. Nie mógł odmówić. Raz próbował. Specjalnie zerwał kilka strun przed koncertem i nie wziął zapasowych. Wiecie co zrobiła jego matka? Zabrała skrzypce innemu dziecku, które według niej, nie miało talentu. Wtedy Thomas się popłakał i powiedział, że nie ma zamiaru grać na czyimś innym instrumencie.
Nigdy tego nie zapomni.
Dostał w twarz.
Z otwartej dłoni.
W tłumie ludzi, którzy byli zbyt zajęci swoimi pociechami, żeby to zauważyć.
Piekł go policzek a do oczu napłynęły łzy. Zagryzł wargę, by się nie rozpłakać. Wcisnęła mu skrzypce i wręcz wypchnęła na scenę. Zagrał mechanicznie poruszając palcami. Nie myślał o dźwiękach. Same z niego wypłynęły. Nie myślał o obrazach, które chciał przekazać. Po prostu grał. I wygrał. Rozgromił inne dzieci. Wtedy zrozumiał, że granie jak maszyna najbardziej podoba się jego matce. Chwaliła go przez kilka tygodni. Wysyłała na kolejne koncerty, żądała jeszcze więcej ćwiczeń, aż zabrakło Thomasowi czasu, by porozmawiać z Olivią.
Oddalała się od niego. A może on od niej? Matka zamykała go w pokoju ze skrzypcami zabierając pokusy, jak Game Boy, Play Station i laptopa. Zostawał sam ze skrzypcami, których coraz bardziej nienawidził. Wściekał się, krzyczał. Nienawidził ich dźwięku. Dlatego przypominał sobie jak matka go uderzyła. Wtedy przychodziło dziwne odrętwienie, jakby wszystko widział przez mgłę i nic nie czuł. Był robotem, którego tak pragnęła matka. Poruszał się mechanicznie, grał mechanicznie, oddychał mechanicznie. Patrzył na scenę, ale nie widział ludzi. Nic nie widział.
Zamykał oczy i grał. Grał z myślą o tym, że zazdrości Olivii.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top