1. Ty, który byłeś zbyt idealny
Olivia wystukiwała palcami dobrze jej znany rytm. Nie mogła się skupić. Wpatrywała się w zegar w niemym błaganiu, żeby wskazówki w końcu się ruszyły. Nikt inny tak nie marzył, jak ona, by się w końcu wydostać. Nie mogła ćwiczyć w ciasnej klasie. Nie mogła być kimś, kim chciała, bez karcącego spojrzenia jakiegoś ucznia. Nikt nie lubił muzyki klasycznej. Wszyscy zatrzymali się na etapie Justina Biebera i nie mogli dostrzec tego piękna, które ona widziała, dostrzegała bez problemu. W myślach wciąż powtarzała ruchy, pociągnięcia smyczkiem, pauzy... Nuciła w myślach, wystukiwała rytm palcami albo nogą na tyle cicho, że nikt tego nie słyszał. Wszyscy byli znudzeni, zajęci własnymi myślami. Wiedziała, o czym myśleli. O imprezach. Myśleli, że jak znaleźli się w gimnazjum, to nagle stali się dorośli. Olivia tego nie czuła. Czuła się jak dziecko. Może dlatego, że przeskoczyła jedną klasę i w wieku jedenastu lat znalazła się w gimnazjum? Nie wiedziała. Jednak czuła się zarazem dzieckiem, jak i dorosłą. Jakby mentalnie była nad klasą.
Wyjęła z torby skrawek papieru, starej gazety. Zawsze czytała te same akapity przed występem. Poprawiały jej humor, samoocenę. Wierzyła, że taka jest. "Olivia Kira Chamberlain- dziewczynka, która podbiła serca milionów. Dziewczynka, która gra tak, jakby każdy muzyk chciał. Dziewczynka, która gra, tak kompozytor chciał. Idealnie. Czyżby przebiła swojego brata- Thomasa Chamberlaina? ". Pierwszy raz stwierdzono, że była lepsza od Thomasa. Pierwszy raz, ktoś napisał jej pełne imię, którego tak nie znosiła do tamtej chwili! Czytając to po raz setny, czuła w sercu tę samą dumę. Nikt inny jej, by nie zrozumiał oprócz innego muzyka. Czuła się wyjątkowa. Dlaczego? Każdy w zagranym utworze dawał coś od siebie, jakąś emocje, myśl... Ona nie. Grała idealnie, myśląc tylko o idealnym zagraniu utworu. Nie dawała nic od siebie. Zupełnie nic. Jedynie stała na scenie w świetle reflektorów ze skrzypcami i grała. Nie czuła nigdy potrzeby "dania czegoś od siebie". Pragnęła tylko zagrać jak Thomas. Idealnie.
Zerwała się z krzesła równo z dzwonkiem. Panna O'Conor patrzyła za nią, gdy biegła zapełniającym się korytarzem ze skrzypcami w ręce. Mruknęła tylko pożegnanie i pobiegła na szkolny parking. Był prawie pusty. Cichy. Jeszcze uczniowie nie zdążyli wyjść ze szkoły. Jej gimnazjum było połączone z liceum, dlatego mnóstwo samochodów stało zaparkowanych, w niektórych wagarowicze palili nie tylko papierosy, inni jedli, uczyli się albo całowali. Idąc do taksówki, dostrzegła Isabelle Stan, czirliderkę z idealnym ciałem, twarzą, fryzurą. Nie wyglądała jak idolka z filmów. Nie. Miała krótkie brązowe włosy i miłą twarz, łanie oczy, które wabiły chłopaków. Olivia ze smutkiem zerknęła do lusterka jednego z samochodów, dostrzegając na własnym nosie wielkie okulary. Nie mogła się z nimi rozstać. Bez nich prawie nic nie widziała. Jedyną nierozmazaną plamą było to tuż przed nią. Isabelle zapewne nigdy nie musiała nosić okularów. Zapewne też nigdy nie miała pryszczy, jakby dorastanie jej nie dotyczyło. Nosiła modne ciuchy, wszyscy ją lubili. Była przeciwieństwem Olivii. Licealistka stała w kółku swoich rówieśników i coś opowiadała. Zamilkła spostrzegając ją. Szybko schyliła głowę, czując rumieńce na twarzy i pobiegła do taksówki.
Nie mogła uwierzyć, że Isabelle na nią spojrzała! Nie mogła się uspokoić. Roztrzęsionym głosem podała kierowcy adres, obejrzała się na szkolną elitę i kiedy zniknęli z pola widzenia, usiadła na fotelu wygodnie. Trzymała skrzypce na kolanach. Gładziła gładki futerał. Chciała go oblepić naklejkami, ale matka jej zabroniła. Uważała, że jakby sędziowie zobaczyli dziecinne naklejki, to by nie wzięli jej muzyki na poważnie. Nie miała odwagi się sprzeciwić. Zaufała rodzicom i nie zrobiła tego, czego chciała. Schowała naklejki głęboko w biurku.
Uspokoiwszy się po jakiś dziesięciu minutach drogi, włożyła słuchawki do uszu i włączyła muzykę na tyle głośno, że nie słyszała radia kierowcy, który słuchał rocka. Podobała się jej, ale nie mogła się skupiać na innym rodzaju. Zamknęła oczy, wsłuchując się w delikatny, subtelny, romantyczny dźwięk skrzypiec. Nawet nie wiedząc, że to robi, uniosła ręce, ułożyła je w dobrze jej znany sposób, jakby trzymała instrument i zaczęła ćwiczyć. Wiedziała, że kierowca się jej przyglądał, ale mało ją to obchodziło. Musiała ćwiczyć. Poruszała całą prawą ręką, w której zawsze trzymała smyczek, i palcami lewej dłoni. Delikatnie, ale gwałtownie pociągała smyczkiem. Wczuła się w muzykę w słuchawkach. Słuchała tego dzieła przez kolejnych piętnaście minut, dopóki nie dojechali do białego budynku szkolnego. Wróciła do rzeczywistości, zapłaciła taksówkarzowi i weszła do budynku. Nie zdziwiła się, widząc pełno ludzi. Wiele rodziców, nauczycieli stało przy swoich dzieciach, dając im ostanie wskazówki, poprawiając strój, włosy. Patrzyła na tę scenę przez chwilę i zaczęła iść do swojej mamy. Ubrana była w garsonkę, brązowe włosy miała rozpuszczone. Patrzyła coś na telefonie.
— Mamo — szepnęła Olivia.
Kobieta podniosła wzrok.
— W końcu jesteś! — wykrzyknęła z ulgą. Podała Olivii pakunek. Jej sukienkę. — Masz tu rzeczy. Idź się przebierz.
Wzięła sukienkę, zostawiła plecak i poszła do szatni. Jak zawsze, pachniało tam mieszanką perfum, dezodorantów i potem. Szybko ubrała się w białą sukienkę, która według niej, wyglądała jak koszula nocna. Nie przepadała za nią, ale mama mówiła, że wygląda w niej jak anioł. Nie miała zamiaru się sprzeciwiać. Przejrzała się w lustrze. krytycznie patrząc, na swoje jeszcze nie istniejące krągłości. Była chuda, a sylwetkę miała wręcz chłopięcą. Krótkie blond włosy tylko podkreślały jej delikatne rysy.
Wróciła do matki, wzięła swoje rzeczy i pognała do poczekalni, gdzie czekała na swój występ. Miała być siódma. Przez cały czas ćwiczyła ze słuchawkami w uszach. Do nikogo się nie odzywała. Uspakajała się, relaksowała. Denerwowała się, ale szybko jej przechodziło, gdy myślała o swoim bracie- idealnym Thomasie, który na pewno nigdy się nie denerwował. To już było dla niej normalne; czytała wycinek z gazety, ćwiczyła, stała przed lustrem i poprawiała włosy. Kiedy wywołano jej numer, poczuła ucisk w żołądku. Zdjęła okulary, sięgnęła po skrzypce i pognała na scenę.
Nic nie widziała. Zupełnie nic. Jedynie czubek własnego nosa, swój cień i skrzypce. Światło było jaskrawe, świeciło jej prosto w twarz. Zmrużyła oczy. Ukłoniła się i przeszła w bardziej dogodne miejsce, gdzie blask jej nie oślepiał jeszcze bardziej. Wiedziała, że na sali nie było dużo osób- zazwyczaj nauczyciele, rodzice i kilku miłośników muzyki klasycznej. Tylko tyle. Może ze sto osób. Nigdy nie widziała tłumów na występach, chyba że na deskach stawał jej brat.
Zamknęła oczy. Wzięła głęboki oddech. Kiedy była mała, całą rodziną przychodzili na jego występy. Słuchali w milczeniu, wczuwając się w idealną muzykę. Thomas dawał coś od siebie, jakąś myśl, kolory, uczucia. Idealnie pasowały do danego utworu. Umiał je wplątać w utwór, wzruszać publiczność. Ona tego nie umiała. Nie wiedziała nawet, co miałaby przekazać słuchaczom. Myśl? Była jedenastolatką. Nie miała głębokich przemyśleń. Kolor? Sama nie wiedziała, jaki lubiła najbardziej. Uczucie? Każdy ma inne, odczuwa inaczej. Nie miała, czego przekazywać.
Wzięła skrzypce, przyłożyła policzek. Oparła smyczek o struny.
Wyobrażała sobie, że Thomas, mimo że nie martwy, nie jako anioł, patrzył na nią z góry. Uśmiechał się.
Hej, Thomas. Słuchasz mnie? Widzisz mnie? Będziesz ze mnie dumny. Obiecuję!
Pociągnęła smyczkiem, wydobywając z instrumentu utwór Beethovena — Romance No 2. Miała zamknięte oczy. Nie patrzyła na to, co robi. Nie musiała. Znała utwór, znała nuty, znała swoje skrzypce. Pociągała smyczkiem, delikatnie wydobywając przepiękne dźwięki. Zawsze ten utwór kojarzył jej się z Jelonkiem Bambi. Nie wiedziała dlaczego, ale zawsze, gdy to grała, do oczu napływały jej łzy. Przypominała sobie śmierć matki Bambiego. Niby wesoły utwór, ale cały czas myślała o chwili śmierci z filmu.
Delikatne, subtelne dźwięki. Cichutkie. Piękne. Wszyscy słuchali w milczeniu jej występu. Lekko się kiwała w rytm utworu. Kilka razy otworzyła oczy, ale po chwili je zamykała, nie widząc nikogo. Jedynie swój cień. Zacisnęła powieki i zęby, grając tak, jak Beethoven chciał. Pełno uczuć, obrazów, które on stworzył. Oczyściła umysł, nakazując sobie idealne granie. Skupiła się na swoich dłoniach, ruchach. Pociągała smyczkiem, skakała palcami po strunach. Wyłączyła się. Słuchała jedynie muzyki. Otworzyła załzawione oczy, dopiero gdy skończyła. Ukłoniła się i odeszła słysząc aplauz publiczności.
Przesiedziała w poczekalni resztę występów i kilkanaście minut po wygłoszeniu wyników. Przebrała się w wygodniejsze rzeczy i poszła do tablicy. Znalazła swoje imię na samym szczycie. W cudzysłowie zamiast jej drugiego imienia było napisane "Thomas". Była na pierwszym miejscu. Wygrała. Ale się nie cieszyła. Zastanawiała się, czy wygrała dzięki swojemu talentowi, czy bratu...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top