Rozdział dwunasty. Promyczek słońca.
To jest tak, jakbyś była moim lustrem
Moim lustrem wpatrującym się we mnie
I nie mogłem stać się ani trochę lepszym
Z kimkolwiek innym obok mnie
I teraz to już jest tak oczywiste jak ta przysięga
Że zmieniamy dwa odbicia w jedno
Sara.
Wracaliśmy tylko we troje. Ja, Adrien i Patryk. Michał pobiegł do domu uprzedzić wszystkich o naszym specjalnym gościu, Magda wraz ze stadem szukała Huberta. Cóż. Znając jego był już w połowie drogi na Malediwy. Spojrzałam na Adriena kątem oka. Szedł ze wzrokiem wbitym w ziemię. Rany na jego ciele już się zagoiły, na torsie jednak została zaschnięta krew. Chłopak miał nieziemskie ciało. Ładnie wyrzeźbiony brzuch, umięśnienie ręce. No i boski tyłeczek...
- Mógłbym porozmawiać z Sarą? Na osobności. - spytał nagle.
Patryk stanął i spojrzał na niego. Zmarszczył brwi a na jego twarzy pojawił się cień zwątpienia.
- Nie skrzywdzę jej.
- Będę czekał przy wyjściu z lasu.
Adrien poczekał, aż wilk nie zniknie nam z oczu. Potem stanął przede mną. Bardzo blisko. Czemu musiał przewyższać mnie prawie o głowę? Czułam się jak krasnoludek.
- Chciałem ci podziękować - szepnął. - Uratowałaś mi życie.
- Nie rozumiem. Chciałeś przecież zabić Patryka.
- Zamierzałem zabić nas oboje. Mógłbym oczywiście spróbować przeżyć, ale... Chyba nie chciałem. Bałem się, że cię już nie zobaczę.
Zdębiałam. Otworzyłam na chwilę usta ze zdziwienia. O czym od do jasnej cholerki mówił? Chłopak widząc moje zaskoczenie zaśmiał się cicho. Wyglądał wtedy tak słodko i beztrosko.
- Nie wiem dlaczego, ale chciałbym cię widzieć codziennie. Jakoś przyzwyczaiłem się do twojego ględzenia.
- Nie mówię dużo.
- Ależ mówisz. Czasami bez przerwy. Może i nie było tego po mnie widać, ale podobało mi się. Żyłem w ciszy. Nie rozmawiałem tak z nikim.... Nigdy. Jesteś jak uroczy promyczek słońca w głębokim ciemnym lesie. Cieszę się, że cię porwałem.
- Polecam się na przyszłość.
Adrien uśmiechnął się krzywo i odwrócił się do mnie plecami. Miał napięte mięśnie, jakby walczył sam ze sobą. Dotknęłam go delikatnie. Westchnął.
- Niedługo będę musiał odejść.
- Nie musisz. Tutaj jest twój dom.
- Nie mogę tutaj zostać. Jestem wrogiem. Chcę zobaczyć swoją matkę, a potem... Sam nie wiem. Nie wrócę na pewno do Huberta.
- A jeśli cię poproszę... Zostaniesz?
- Czemu miałabyś mnie o to prosić? Jestem nikim. Chorym psychicznie potworem, który sam nie wie kim jest i do czego dąży.
- Gdy patrzę na ciebie widzę lekko zagubionego, przystojnego chłopca. Nie jesteś zły, pamiętaj.
- Dobry też nie jestem. Wciąż nie widzę, nic złego w zabijaniu. To chyba nie czyni mnie aniołem. Nie nadaję się tutaj. A ty nie powinnaś mnie prosić o coś takiego.
Zabolało. Nie wiem dlaczego, ale nie chciałam by Adrien odchodził. Moje serce zawsze biło szybciej kiedy na mnie patrzył. Wciąż pamiętałam na sobie jego dotyk, kiedy z zatroskaną miną sprawdzał czy mam gorączkę. Chyba nie wiedział, jak było po nim widać że się martwi. Pod powiekami zapiekły mnie łzy. Cieszyłam się, że chłopak stoi tyłem i nie widzi mnie. Łza spłynęła po policzku i skapnęła na trawę. Wtedy chłopak odwrócił się. Był autentycznie zdziwiony.
- Boli cię coś?
- Nie.
- Więc dlaczego? Dlaczego płaczesz?
- Chyba miałam zbyt wysokie oczekiwania względem przyszłości - odparłam ponuro.
- Hę?
- Zapomnij. To już nie jest istotne.
Wbiłam wzrok w ziemię. Staliśmy chwilę w milczeniu. Wiatr rozwiewał moje włosy na wszystkie strony. Drzewa w lesie przyjemnie szumiały. Zamknęłam oczy i wsłuchałam się, aby zaznać troszkę spokoju.
- Chciałbym coś zrobić - wypalił nagle Adrien. - Nie wiem skąd to pragnienie... Czuje, że tego bardzo potrzebuje.
- Co masz na myśli?
Chłopak ujął moją twarz w dłonie, i uniósł głowę tak by nasze oczy się spotkały. Patrzył na mnie... Tak czule. Moje serce zaczęło walić jak szalone. Adrien pochylił się nade mną. Poczułam na wargach jego ciepły oddech, a po moim ciele przeszły ciarki. Gdy nasze usta się złączyły zamknęłam oczy. Z początku muskał delikatnie moje wargi, jakby sam nie był pewny tego co właśnie robi, kiedy jednak zarzuciłam mu ręce na szyje wbił się w nie mocniej. Wręcz łapczywie. Westchnął cicho, a ja poczułam że tracę grunt pod stopami. Jakbym odleciała w inny wymiar. Jakbym się unosiła. Wsunęłam język do jego ust, Adrien zesztywniał na moment, jednak po chwili załapał o co mi chodzi. Mruknęłam. Nagle poczułam w ustach lekkie ukłucie, a na języku pojawiła się krew. Odsunęliśmy się od ciebie. Adrien miał wysunięte kły, oddychał ciężko.
- Przepraszam... Ja nie wiem dlaczego.. Chyba się za bardzo rozanieliłem.
- To nic takiego.
- Zraniłem cię.
Pokręciłam głową i wspięłam się na palce i delikatnie musnęłam ustami jego kieł. Adrien uśmiechnął się do mnie blado.
- Chodźmy, poznasz Julie .
- Hę?
- Twoją mamę. Pochodzi z Francji, i jest przepiękna. Chyba zemdleje z radości kiedy cię zobaczy. Wraz z Michałem szukali cię cały ten czas.
Złapałam go za rękę i pociągnęłam w stronę domu. Chłopak jednak stanął nagle w pół kroku.
- A co jeśli mnie nie polubi?
- Jest twoją mamą Kocha cię
- Skąd ta pewność?
- Mamy takie są. - wzruszyłam ramionami.
- Nie zasłużyłem na to aby darzyła mnie uczuciem. Nawet mnie nie zna.
- Dlatego mamy są tak wspaniałe.
Adrien westchnął cicho, ale wyprostował się i ruszył.
- Poznasz też swoją babcię, Amelkę Cudowna kobieta. Ciągle się uśmiecha.
- Więc w ciągu jednej godziny zyskałem sporą rodzinkę.
- I to jaką - zaśmiałam się.
Patryk czekał na nas tam gdzie obiecał. Uśmiechnął się do nas i wskazał ruchem dłoni na swój dom. Spory budynek otynkowany na ładny beżowy kolor, z ciemnoczerwonym dachem. Szczególnie podobał mi się otaczający go ogródek. Przy samym płocie stało olbrzymie drzewo, na którym zawieszona była huśtawka. Tuż obok małe oczko wodne i ławeczka. Przy garażu znajdował się tarasik, na którym odbywały się zawsze grille. Uwielbiałam je.
- Jeśli chcesz, możesz u nas trochę pomieszkać. Zanim znajdziesz coś dla siebie - zaproponował Patryk.
- Nie, ale dziękuje. Najprawdopodobniej jutro wyruszam dalej.
Uśmiech zszedł z mojej twarzy. Więc nadal planował odejść. Bez słowa odwróciłam się i poszłam w kierunku swojego domu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top