Rozdział drugi. Blisko.
Pierwsza warstwa: skóra.
Druga warstwa: krew.
Trzecia warstwa: kości.
Czwarta warstwa: dusza.
A ślad
twoich zębów
jest najgłębiej,
najgłębiej."
Marcin Świetlicki
Adrien.
Biegłem przez las zupełnie bezszelestnie. Jak zjawa. Byłem w drodze od dwóch godzin. To czas na jakiś posiłek. W takim tempie i tak dotrę w najwyżej wieczorem - pomyślałem i zatrzymałem się po środku niewielkiej łąki. Rozejrzałem się nabrałem powierza w płuca. Nie wyczułem żadnych ludzi. Niedobrze. Musiałem coś zjeść. Czułem się trochę osowiały. Potrzebowałem sporo siły. Doskonale zdawałem sobie sprawę, iż Władca wilków to potężny przeciwnik. No i oczywiście miał swoją wierną świtę. Dobrze, że również ja mogłem mianować się kimś silnym. Przypomniałem sobie pewną rozmowę mojego ojca, z jego przyjacielem.
Mężczyźni siedzieli w saloniku popijając Brendy. Czytałem ,, Buszującego w zbożu ''. Siedziałem na werandzie. W zasadzie nic nie lubiłem, jednakże siedzenie tam i zagłębianie się w lekturze akceptowałem. Tak. To chyba dobre określenie.
- Adrien!
Ojciec miał donośny i surowy głos. Zastanowiłem się krótką chwile, czego chce. Czasami chciałem go zranić. Bardzo, bardzo mocno...Wszedłem powoli do środka. Gościem ojca okazał się dość młody mężczyzna, z podobnie szlacheckim wyglądem. Jak jakiś hrabia. Pochyliłem lekko głowę.
- Wygląda dość niepozronie - mruknął wampir, jakby zawiedziony.
- Cicha woda Amadeuszu... Cicha woda. - Hubert uśmiechnął się szeroko - Adrien, pokażesz naszemu gościowi jaką masz wspaniałą zdolność?
Z początku chciałem westchnąć by okazać poirytowanie, jednak czekałaby mnie za to sroga kara. Jak praktycznie za wszystko... Denerwowało mnie to. Ojciec uważał mnie za atrakcję cyrkową? Ileż już razy musiałem pokazywać co potrafię? Kiedy mu się to znudzi? Przyrzekłem sobie, że robię to ostatni raz. Zawsze potem z oczu ciekła mi krew. Podobno to dzięki nim, posiadłem taką zdolność. Skupiłem wzrok na Amadeuszu. Poczułem , że nawiązałem z nim połączenie. Dobrze. Udało się. Zerknąłem na Huberta. Kiwnął lekko głową i rzucił mi jakiś scyzoryk. Mimowolnie się skrzywiłem, ale przejechałem nim po odsłoniętym ramieniu, aż do nadgarstka. Nie poczułem bólu, jednak krew zaczęła kapać na podłogę. Amadeusz jęknął cicho. Na jego ciele pojawiła się taka sama rana.
- Niemożliwe... Ja rozumiem takie umiejętności jak twoje. Większość wampirów potrafi wchodzić w umysły ludzi, ale to.... To realna rana, nie wyobrażam jej sobie, prawda?!
- Jak najbardziej realna druhu. Najlepsze jest jednak to, iż on nie czuje bólu. A każdy inny tak. Może cię w taki sposób torturować godzinami. Cudowne, nieprawdaż?
- Przydatne, bardzo przydatne...
Amadeusz wytarł krew z rękawa i przeszył mnie wzrokiem jakby chciał zajrzeć w samą duszę. Jeszcze musiałbym ją posiadać.
Usłyszałem cichy dźwięk czyjegoś śmiechu jakiś kilometr ode mnie na zachód. Od razu wróciłem do rzeczywistości. Więc śniadanie.
Magda.
Kiedy podjechałam pod dom rodziców, czekała mnie spora niespodzianka. Na podwórku stała Toyota Michała! Mój brat w końcu wrócił do domu. Po czterech długich latach! Wyskoczyłam z samochodu i popędziłam do środka. Od progu poczułam zapach czekoladowego ciasta. Mama piekła je tylko na specjalne okazję. Pożałowałam, że nie było ze mną Damiana. Wręcz je uwielbiał.
Michał wraz Julie siedzieli przy stole wraz z rodzicami. Mama wręcz promieniała. Miała lekko rozmazany makijaż jakby przed chwilą płakała, jednak uśmiechała się szeroko.
- Magda, jak ty dorosłaś! - Julie podbiegła do mnie i wyściskała mnie.
- Kiedy mnie ostatni raz widziałaś miałam szesnaście lat. Nic dziwnego.
- Jesteś jeszcze piękniejsza. - świergotała.
Kątem oka zerknęłam na Michała. Wyglądał jak cień dawnego siebie. Smutny, przygarbiony. Jakby stracił cały zapał do życia. Bez słowa ominęłam paplającą Julie i położyłam bratu dłoń na ramieniu. Uśmiechnął się do mnie blado.
- Trzymasz się?
- Jakoś.... A co u ciebie i Damiana? Ostatnio nawet nie rozmawialiśmy.
- Cóż, mieszkanie z nim to czasami udręka. Wszędzie rzuca swoje skarpety i majtki. Nie wiem po co, mnie nie pytaj. Ostatnio znalazłam jego slipki w piekarniku. Cały czas pracuje jako dowódca Straży i tata póki co się na niego nie skarży.
- A kiedy weselicho? - Michał puścił mi oczko.
Tata zakrztusił się kawałkiem ciasta. Kiedy udało mu się je wypluć spojrzał na Michała z irytacją, jednak nie odezwał się. Już dawno obiecał, że nie będzie nam sprawiał problemów. Usłyszałam chichot mamy. Podeszła do taty i pogłaskała go po głowie, jak spaniela.
- Nie znalazłem go - zmienił temat Michał. - Żadnego śladu ani po nim, ani po Hubercie. Jakby zniknęli....
- Qui. Szukaliśmy w całym kraju. Od morza, aż po góry. Nic. Merde - zaklęła Julie.
Westchnęłam i usiadłam na przeciwko brata. W jego spojrzeniu malował się nieopisany smutek. Widział swojego synka zaledwie kilka godzin.
- Na długo przyjechaliście? -spytałam.
- Nie. Kila dni. Chcemy trochę odpocząć i jedziemy dalej.
- A nie pomyślałeś, że on... No wiesz...
- Pomyślałem, jednak nie zaptrzestanę poszukiwań.
- Ja szukałbym was do końa żyia - wtrącił się tata.
- Czuje, że kiedyś go znajdziemy. - szepnęła Julie - Tak jakby był gdzieś całkiem blisko.
Dziewczyna złapała się za serce, a po jej policzku spłynęła łza. Cóż. Matki podobno wyczuwają takie rzeczy. Oby.
Adrien.
Stałem nad ciałem mężczyzny. Jego krew smakowała dość miernie. Coś jak whiskey gorszej jakości. Otarłem twarz. Troszkę się ubrudziłem. Cóż. Facet się szarpał. Mógłbym go oczywiście najpierw ogłuszyć, ale czułem dziwne podniecenie gdy moja ofiara szamotała się pode mną i krzyczała z bólu. Tym razem nie było inaczej.
Z kieszeni kurtki mojego śniadania wysunął się portfel. Uklęknąłem i znudzony zacząłem go przeglądać. Stary skasowany bilet, dwadzieścia złotych w bilonie oraz zdjęcia dziecka i prawdopodobnie żony. A więc zabiłem ojca tego brzdąca. Trudno. Dzieciaka również był wypił. Taka krew była najsłodsza. Nie znałem przecież czegoś takiego jak poczucie winy. Jeśli kiedykolwiek miałem sumienie, musiało już dawno zdechnąć.
Podniosłem się ociężale i kopnąłem truchło, by spadło do rowu. Przeciągnąłem się i ruszyłem biegiem przez las. Zastanawiałem się co zrobię, gdy już zabije tego śmiecia. Czy coś w końcu poczuje? Jakąś radość? Satysfakcję? Poczuje, że istnieje? Myślałem też nad tym, czy wrócę do ojca. Nie czułem do niego zupełnie nic. Jakby był zupełnie obcym człowiekiem. On również mnie nie kochał. Broń. Byłem bronią. Niczym więcej.
Zagryzłem wargi. Czy ja się zdenerwowałem? Dlaczego? Czasami nie rozumiałem sam siebie. Przecież już zaledwie kilka godzin dzieliło mnie od wyrwania serca Władcy wilków. Nikt nie mógł mnie powstrzymać. Jeśli będę musiał, użyje TEJ zdolności. Zginiemy wtedy oboje. Trudno się mówi. W sumie, to mam wyjebane. Zawsze i na wszystko.
Przepraszam, że tak rzadko dodaje rozdziały ale dziś spędziłam dwanaście godzin w pracy i ledwo usiadłam do laptopa by dodać gotowy rozdział. Najpóźniej w poniedziałek wieczorem dodam rozdział do ,, Należysz do mnie '' ;)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top