Rozdział 35. Zabójca.


  I ciągle nie rozumiem
Jak twoja miłość może robić coś czego nikt inny nie może  


Sara. 


Wszystko podążało ku lepszemu, o ile mogę tak w ogóle powiedzieć. Mama się odnalazła. Wraz z kilkoma wilczycami ukryła się w podziemiach naszej biblioteki. Na szczęście spłonęło tylko piętro tego budynku. Adrien odzyskał siły, na jego ciele nie ostały się żadne blizny. Ja za to zostałam wręcz siłą zaprowadzona do w połowie zawalonego szpitala i opatrzona. Z ulgą pozwoliłam nasmarować i zabandażować moje poparzone ręce. Adrien jęczał za mnie, kiedy widział że coś mnie boli. Nie odstępował mnie na krok. Razem poszliśmy na zwołany apel. Miał zjawić się na nim każdy, kto tylko był w stanie. Dołączyliśmy do grupki wilków, która zgromadziła się pod pałacem. Każdy z nich z obawą w oczach rozglądał się szukając członków rodziny, lub przyjaciół. Po chwili z pałacu wyszedł Patryk. Był blady jak ściana. Nigdy nie widziałam go w takim stanie. Był po prostu załamany. Stanął naprzeciwko nas i zmierzył każdego z osobna wzrokiem. Odnalazłam dłoń Adriena i ścisnęłam ją mocno. 

- Nie zamierzam owijać w bawełnę, dostaliśmy solidny wpierdol - Zaczął nasz Wielki Alfa - Nie spodziewałem się, że odniesiemy aż tak tragiczne straty. Jak na razie wiemy o śmierci prawie setki wilków w tym kobiet i .... Dzieci. Ponad połowa osady została zniszczona. Odbudowa zajmie nam kilka miesięcy. Jednak naszych bliskich nie przywróci nam nikt. - Przerwał na chwilę i wziął głęboki wdech - Hubert nie żyje. 

Kilka osób złapało głośno powietrze, zdziwili się. No tak. Hubert już tyle razy jakoś się wymykał. Nasz najgorszy wróg w końcu odszedł. Miałam mieszane uczucia, teraz gdy znałam jego przeszłość. Zerknęłam na Adriena, ale wpatrywał się w Patryk. Wiatr targał jego jasnymi włosami. Zapragnęłam wpleść w nie palce. Ze smutkiem zdałam sobie sprawę, że nie pamiętam kiedy się ostatnio całowaliśmy. Tak bardzo chciałam nadrobić zaległości. 

- Jednakże - kontynuował Patryk - Wieżę, Iż odrodzimy się jak feniks. Nasza osada nie umarła, jej ogień wciąż tli się w naszych sercach dlatego proszę was, każdy kto może niech zjawi się tu jutro. Odbudujemy nasz dom. A za trzy dni.... Za trzy dni odbędzie się zbiorowy pogrzeb poległych. Chciałbym.. Ja... Muszę was jeszcze przeprosić. Dałem ciała jako wasz władca. Jeśli pośród was jest chociaż jedna osoba, która chciałaby abym zrzekł się stanowiska, zrobię to. 

Zapadła głucha cisza. Patryk odczekał dłuższą chwilę, po czym uśmiechnął się blado i po prostu wrócił do pałacu. Adrien pociągnął mnie w kierunku powalonego drzewa. Chyba wciąż czuł się źle w takich tłoku. Wilki nie zamierzały się jeszcze rozejść. Zaczęły rozmawiać, tulić się do siebie lub płakać. Tyle smutku nie zaznałam nigdy. 

Nagle Irina, przyjaciółka Izy szepcząc  coś do innego wilka wskazała na nas. Przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz. Coś w jej wzroku kazało mi się niepokoić. 

- O czym oni rozmawiają? - spytałam cicho. 

- Kobieta jest przekonana, że to ja zabiłem Sylwka. 

- Co? Dlaczego? 

- Kłóciłem się z nim na kilka minut przed jego śmierci - Adrien miał cholernie poważny głos. 

- Nie zrobiłeś mu krzywdy - Stwierdziłam. 

- Skąd ta pewność? To, że kocham ciebie nie musi oznaczać...

- Nie zabiłeś go. 

- A co jeśli się mylisz?  - Spojrzał w końcu na mnie. Jego złote oczy błysnęły złowrogo. 

- O co się pokłóciliście? 

- O ciebie. Biegł ci na ratunek, tak jak ja ale gdy mnie spostrzegł zaczął ujadać. Powiedział, że on nigdy by cię tak nie zostawił, że wolałby nie walczyć ale trwać u twojego boku. Zarzucił mi, że nie umiem o ciebie zadbać. Ja z kolei byłem wciekły, że utrudnia mi odnalezienie ciebie. Idiota zastąpił mi drogę, a ja wiedziałem że grozi ci ogromne niebezpieczeństwo. Czułem to .

- Więc? 

- Rzuciłem nim o ścianę, nie panowałem nad sobą. W głowie miałem to, że muszę zdążyć cię uratować. 

- Nie zmarł od uderzenia. 

- Tak wiem, ale stracił przytomność a ja pobiegłem dalej. Wtedy musiał go dorwać jakiś demon więc... Tak. Zabiłem go. 

- To nie była twoja wina....

-Nie? On po prostu cię kochał. Może nie tak mocno jak ja, sam z resztą nie wiem. Mogliśmy razem pobiec. Współpracować. Zabiłem go Saro. Dlatego zrozumiem jeśli mnie znienawidzisz. 

- To się nigdy nie stanie...

Adrien uśmiechnął się krzywo i podniósł wzrok. Większość zgromadzonych nam się przyglądała. Z przerażeniem uzmysłowiłam sobie, że słyszeli całą naszą rozmowę. Na sam przód wyszedł Szymon, były dowódca straży. 

- Skoro przyczyniłeś się do śmierci jednego z naszych, ty też umrzesz pomiocie Huberta. 

- Jak możesz, to wnuk Wielkiego Alfy - przeraziła się jakaś młoda wilczyca. 

- On nigdy nie będzie wnukiem Patryka. W jego żyłach nie płynie krew Huberta, ale w jego piersi bije takie samo serce.  - Zrobił krok w naszą stronę. 

Wyskoczyłam w przód i zakryłam Adriena. 

- Nie pozwolę wam! - wrzasnęłam. 

- Natan, bierz ją! - wrzasnął Szymon. 

Wezwany podbiegł i złapał mnie delikatnie za ramiona. 

- Tak trzeba - szepnął.  - Przykro mi. 

- A ty! - wrzasnął Szymon do Adriena - Nie próbuj uciekać! 

- Nie zamierzam. Zasługuje na karę. 

- Błagam nie! - krzyczałam, ale zagłuszyły mnie okrzyki wilków. 

Nie wiedziałam co w nich wstąpiło, jakby chcieli wyzbyć się całego cierpienia wyżywając się na Adrienie. Złapali go i przygwoździli do ziemi. 

- Nie zabijamy go - mruknął .... Paulin - Obetnijmy mu ręce. Doskonale wiem, jakie to chujowe. 

Jego córka Marta podeszła powoli trzymając w dłoni ogromną maczetę. Zaczęłam wzywać Patryka, tylko to przyszło mi do głowy. 


Marta zdążyła unieść broń nad głowę, gdy pomiędzy nią a Adrieniem pojawił się Patryk. Złapał za ostrze maczety raniąc sobie przy tym dłoń. Odetchnęłam z ulgą. Teraz mój ukochany był bezpieczny. 

- Co tu się kurwa wyprawia?! - wrzasnął Wielki Alfa. 

- Zabił Sylwka. - Syknął Szymon - Chcemy go ukarać. Chyba nam tego nie zabronisz. Takie mamy prawo. Twój ojciec je ustanowił panie. 

- Nie zabił go! - krzyknęłam. 

Patryk spojrzał na mnie i otworzył szerzej oczy.

- Natan, na litość boską... Nawet ty? Pośćże ją! 

Chłopak posłusznie zwrócił mi wolność, od razu podbiegłam do Adriena odpychając przy tym wilka siedzącego mu na plecach. Nie wiedziałam, że mam w sobie tyle siły. 

- On go nie zabił - powtórzyłam dysząc ciężko.

- Zginął przeze mnie - mruknął Adrien. 

 - Wcale nie - usłyszeliśmy cichy głos. 

Z tłumu wyłoniła się Anastazja, córeczka Jacka. Dziewczynka wyglądała na przerażoną, jednak uparcie szła w naszą stronę. Jej ojciec obserwował wszystko z okna pałacu. Uśmiechał się delikatnie. 

- Sylwek odzyskał przytomność - mówiła dalej dziewczynka - Nie leżał wcale długo. Od razu ruszył dalej, i natrafił na mnie. Zginął ratując mi życie. 



Adrien został uwolniony i mogliśmy wrócić do domu. Heh, czyli gdzie? Patryk zaproponował aby każdy kto stracił dach nad głową zamieszkał tymczasowo w pałacu. Budynek posiadał prawie trzydzieści komnat z łóżkami. I tak zbyt mało. Amelia poprosiła moją mamę byśmy zatrzymali się u nich w domu. No tak, stał poza osadą więc nie spłonął. Spojrzałam pytająco na Adriena. 

 - Nie czułbym się dobrze w takim tłoku. Twoi rodzice, Damian, Michał, Julia no i Amelia z Patrykiem. Nadal się nie przystosowałem do tego, że mam rodzinę. 

- Rozumiem, chcesz sobie wszystko poukładać. Magda wyjdzie ze szpitala za kilka dni. Do tego czasu nasz dom jest twój. Tylko nie śpij w sypialni - Damian rzucił Adrienowi pęk kluczy. 

- Ja nie...

- Uratowałeś życie mi, oraz Sarze. Chociaż tak się odwdzięczę. 

- Zaprowadzę cię - zaproponowałam spoglądając przy tym na mamę. Kiwnęła głową, wiedziała na co chcę uzyskać pozwolenie i na szczęście zgodziła się. 

Kiedy tylko przekroczyliśmy próg domu Magdy i Damiana poczułam się strasznie zmęczona. Adrien z zaciekawieniem obejrzał salon. Chyba tutaj chciał spać. 

- Na górze jest pokój gościnny, zaraz obok sypialni. Tam będzie wygodniej. - ziewnęłam. 

- Możliwe. Teraz skoro wiem jak tu trafić, to ja odprowadzę ciebie. Marnie wyglądasz. 

- Dziękuje, wiesz jak sprawić bym poczuła się piękna - mruknęłam - Zostaje. 

- Jak to? - zdziwił się. 

- Potrzebuje cię dzisiaj - szepnęłam. 

Wtedy Adrien przyciągnął mnie mocno do siebie i wbił się w moje usta. Jego wargi były tak ciepłe, miękkie i... zachłanne. Nigdy wcześniej nie całował mnie z taką pasją. Przywarłam do niego mocniej łapiąc go za włosy. Mruknął gardłowo prosto w moje usta, aż zadrżałam. Straciłam kontakt ze światem. Byliśmy tylko my, połączeni w namiętnym pocałunku. Nie istniał ból, czy smutek kiedy trwałam w ramionach mojego jedynego. Kiedy oderwaliśmy się od siebie by złapać oddech wydyszałam tylko : 

- Wybrałam cię...

- Nie jesteś wilczycą...

- Chrzanić to! 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top