Rozdział 34. Płomień.

  Sprawiasz, że mam nadzieję, że mnie uratujesz
Twój pocałunek sprawia, że mam nadzieje że mnie uratujesz  

Adrien. 

Ból, który oplótł całe moje ciało był chyba najgorszą męką z jaką kiedykolwiek przyszło mi się zmierzyć. Od tego gorsza byłaby tylko strata Sary. Nie mogłem nawet krzyczeć bo ogień dostałby się do mojego gardła. Tak. Płonąłem. Czułem zapach topiącego się materiału, odór spalonej skóry. Więc tylko po to dostałem drugą szansę? By uratować Damiana? Jestem prawie pewny, że udało mi się go odepchnąć zanim wraz z Anną staliśmy się żywymi pochodniami. Gdzieś z oddali doszedł mnie krzyk Sary. 

Minęły zaledwie dwie sekundy. Wciąż uparcie trzymałem wampirzycę, gdyby zaczęła uciekać istniałaby szansa, że znajdzie jakąś wodę i się ugasi. Musiała zginąć, choćbym zdechł wraz z nią. Damian zasługiwał na życie, ja wciąż twierdziłem...Byłem dogłębnie przekonany, że nie zasługiwałem na nic co dobre. Przed oczami wciąż migały mi twarzy osób, które zabiłem. Kilkadziesiąt mężczyzn, kilka kobiet.... Nawet dzieci. Do mych ust powrócił smak ich krwi. Teraz się nią brzydziłem. Prosili mnie, błagali o życie, ale ja bezduszna bestia o złotym spojrzeniu nie znałem słowa litość. O zgrozo! Nie znałem żadnych uczuć. I tak czekało na mnie piekło, więc czemu nie miałem spłonąć za życia? 

Jej zielone oczy, pełne ciepła i miłości. Słodki uśmiech. Ciepłe ramiona. Kojący głos. Cudowne usta. 



Saro. 



Tak mi przykro. Gdybym mógł.... 



Ale nie mogę. 



Nie wytrzymałem. Po lesie rozniósł się mój wrzask. To było nie do zniesienia. Upadłem na kolana wypuszczając Annę z objęć. Zamknąłem oczy wciąż wyjąc jak potępieniec. Głos z tyłu głowy powtarzał mi, że muszę trzymać wampirzycę na oku, ale nie mogłem się do tego zmusić. Powoli odchodziłem od zmysłów. Pragnąłem jedynie by to się skończyło! A minęły zaledwie cztery sekundy....

W końcu moja głowa z łoskotem uderzyła o ziemię. Czyżbym zbliżał się do końca? Ból zdawał się powoli odchodzić. Więc tak... Dostałem nowe życie, by stracić je w odpowiedniejszy sposób. Dobrze. 

Ktoś wskoczył na mnie przykrywając moje ciało swoim. Inna osoba gasiła mnie wodą. Nie... Błagam... Nie zniosę więcej bólu. Dajcie mi umrzeć!!!



Sara. 

Kiedy Damian poleciał po jakąkolwiek pomoc  ja rzuciłam się na Adriena. Miałam nadzieje, że ugaszę te cholerne płomienie swoim ciałem i zapewne zajęłabym się ogniem, gdyby nie Michał. Już z daleka musiał widzieć co się u nas dzieje więc przyniósł ze sobą całe wiadro wody. Udało się. Adrien został ugaszony. Nie przejmowałam się nawet tym, że poparzyłam sobie ręce. Michał opadł na kolana tuż obok nas i przewrócił syna na plecy. Mój Boże! Zrobiło mi się słabo. Ciało Adriena... Nie będę tego opisywać. Nawet twarz miał... Spaloną. 

- On... On żyje? - spytałam po dłuższej chwili. 

- Nie jestem pewien. Boje się go dotykać. 

Wtedy coś wpadło mi do głowy. Zerwałam się z miejsca i pobiegłam w stronę róży. Jeśli żył, musiała wciąż mieć płatki. 

Leżała w trawie, jej płatki wyglądały na zwiędnięte, ale wciąż się trzymały. Więc nadal mieliśmy szansę! 

- Żyje! - krzyknęłam. 

- Skoro tak, jego ciało powinno zregenerować się w kilka minut. 

- Mój kochany - Bardzo delikatnie dotknęłam poparzonej skóry na policzku. Skrzywił się więc od razu cofnęłam dłoń. 

- Jest taki dzielny. Mój syn. Może okaże się teraz niewdzięcznikiem, ale żałuje że nie widziałem jak dorasta. Minęły cztery lata i bum mam prawie dorosłego potomka. Mimo to... Kocham go. -  Michał uśmiechnął się do mnie nieśmiało. 

- Fakt to popieprzone ale... - Urwałam. 

Kiedy patrzyłam na Michała, kątem oka spostrzegłam brak ciała Anny. 

- Uciekła?! - wystraszyłam się.

- Widzisz tą kupkę popiołu? Tyle z niej zostało. Taki sam los czekałby Adriena, gdyby nie wilcze DNA. Dzięki niemu ogień nie krzywdził go tak jak każdego innego wampira. 

- Więc to już koniec? Hubert i Anna nie żyją. Nie mogę uwierzyć. 

- Oby to był koniec. Nie wiem czy widziałaś jakie stary ponieśliśmy. Najbardziej boli mnie śmierć Sylwka. Damian jeszcze nie wie. Byli przecież najlepszymi przyjaciółmi. 

Od razu do mojej głowy wrócił obraz martwego chłopaka. Ta jego zdziwiona twarz... A jeszcze pół roku temu byłam nim zauroczona. Może gdybym nie poznała Adriena... Nie myśl o tym. 



Adrien. 

Kiedy się obudziłem nie czułem się najgorzej. Wciąż leżałem w trawie a jakby przez grubą szybę słyszałem jakieś głosy. Wiatr owiewał moje... Oma nagie ciało? Ach tak. Ogień. Miałem tylko nadzieje, że moje majtki były ma miejscu. Spróbowałem wyostrzyć zmysły. 

- Sylwek nie żyje?! - wrzasnął ... Damian? Tak to chyba on. 

- Przykro mi.  - Mruknął Michał. 

- Widziałam go... Ja... Wyglądał... - Sara płakała. 

Zaraz, zaraz. Płakała? Otworzyłem oczy i uniosłem rękę ku twarzy dziewczyny. Nie mogłem pozwolić by była smutna. 

- Adrien... - uśmiechnęła się przez łzy ujmując mą dłoń - Tak się cieszę. 

- Anna... - Wydusiłem. 

- Nie żyje. - Warknął Damian - Tak jak połowa naszej osady. Nie mamy nawet do czego wracać. Wszystko spalone, najchętniej rzuciłbym to wszystko w diabły i pobiegł... Gdzieś. 

- Magda na ciebie czeka - przypomniał mu Michał.

- Nie obchodzi mnie to. Nie chcę mieć z nią nic do czynienia. 

- O czym ty mówisz? - przestraszyła się Sara. 

- Zabiła nasze dziecko. - Głos Damiana był przesiąknięty nienawiścią. - Tak bardzo się cieszyłem. A teraz?! 

- Opuścisz ją? Oboje będziecie cierpieć. 

- Nie istotne. Moi przyjaciele nie żyją. Osada spłonęła. Straciłem zbyt wiele. 

- Chcesz stracić również Magdę? Postąpiła źle, ale oczekuje teraz twojego wsparcia. Potrzebuje miłości - Wycharczałem. 

- Zamknij się. Ty nic nie rozumiesz - fuknął na mnie Damian. 

- Nie wydzieraj się na niego. Uratował ci życie - zdenerwowała się Sara. 

Damian zaklął i uderzył pięścią w drzewo. Zrobiło mi się go cholernie szkoda Grał twardziela a zapewne rozpadał się w środku. Podniosłem się powoli. Na szczęście moje dżinsy zostały w prawie nienaruszonym stanie. Zerwałem z siebie resztki koszulki i podszedłem do wilka. Nic nie mówiłem. Po prostu położyłem mu dłoń na ramieniu. 

- Wróćmy do domu - szepnęła Sara. 

- Nie ma domu. - Damian odpowiedział jej równie cicho. 



Sara. 

Osada zniknęła. Spłonęły prawie wszystkie budynki. Tylko pałac wciąż stał dumnie przed nami na lekkim wzniesieniu. Mój dom... Kilka desek. Piekarnia babci, szkoła.... Wszystko przestało istnieć. Na ruinach siedziały wilki. Pod spalonym drzewem jedna z wilczyc opłakiwała  swoje dziecko tuląc do siebie jego małe ciało. Mógł mieć zaledwie jedenaście lat. 

Ścisnęłam mocniej dłoń Adriena. Chłopak w odpowiedzi pogładził mnie delikatnie kciukiem po policzku.  Szliśmy do pałacu, gdzie ukryło się sporo osób. Miałam nadzieje, że i mama tam dotarła. Damian nie znalazł jej. Wyczuł zapach Anny i podążył jej tropem. Widziałam jak teraz tego żałuje. 

Nagle naszych uszu doszedł przejmujący płacz. Poznałam głos Izy. Spojrzałam w tamtym kierunku. Kobieta wyrywała sobie włosy z rozpaczy, ciało Sylwka trzymał Patryk. Musiał dopiero go jej pokazać, bo Iza wręcz oszalała. No tak. Kilka lat temu straciła Emila, teraz syna. Każdego by to przerosło. W pewnym momencie mój tata złapał ją mocno i unieruchomił by nie robiła sobie krzywdy. Odetchnęłam z ulgą. Był cały i zdrowy. Damian zjawił się przy nim w mgnieniu oka. 

- Mama dotarła? 

- Ja... Nie widziałem jej w pałacu. Myślałem, że jest z tobą  - wydukał tata. 

Złapałam gwałtownie powietrze. Więc gdzie była? Przecież, gdy Patryk ruszył na pomoc Amelii... Chyba, że mamy już z nimi nie było. Mogły się rozdzielić. 

- Musimy ją znaleźć - szepnęłam do Adriena - Musi gdzieś tu być. Pewnie się schowała. 

Adrien spojrzał na mnie w taki sposób, że sama zwątpiłam we własne słowa 





Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top