Rozdział 31. Tik.Tak.
Adrien.
Musieliśmy poruszać się teraz trochę wolniej. Nie wiedziałem kiedy nastąpi kolejny atak. Ból szarpał mną potwornie. Nie chciałem pokazywać, że aż tak cierpię. Sara i tak była wystraszona. Czułem się coraz słabszy, musieliśmy jednak znaleźć Olę. Potem zajmę się Anną.
- Nie chcesz odpocząć?
- Nie, malutka. Wszystko dobrze.
W tym momencie cieszyłem się, że Hubert nauczył mnie tak dobrze łgać. Rozglądałem się wciąż za jakimkolwiek śladem kobiety. W końcu nam się poszczęściło. Na ziemi leżała jej apaszka. Musiała być niedaleko.
- Mamusiu... - Sara schyliła się i podniosła kawałek materiału.
- Spokojnie, to jeszcze nic nie oznacza.
Nie kocha.
Zawyłem z bólu i opadłem na kolana. Ból, jakby ktoś przebijał mi serce. Zacisnąłem zęby a rozgrzane czoło przyłożyłem do chłodnego chodnika. To zaraz przejdzie, zaraz przejdzie. Starałem się nie jęczeć, ale marnie mi to wychodziło.
- Adrien!
- Nie.... Nie bój się. - wycedziłem przez zęby.
Sara opadła na kolana i głaskała mnie po plecach. Jej dłoń drżała. Biedactwo.
Ból skończył się tak szybko jak się zaczął. Odetchnąłem z ulgą i położyłem się. Musiałem chwilę odpocząć. Kręciło mi się w głowie. Nie chciało mi się nawet otworzyć oczu. Pragnąłem oddać się w te kuszące ciemności, które powoli ogarniały mój umysł. Przyjemny niebyt, bez bólu. Coś wspaniałego. Tak....
- Nie umieraj! Proszę - Głos Sary przywraca mnie do rzeczywistości.
- Nie zamierzam - Otworzyłem oczy.
- Boże myślałam.... Ja....
- Adrien! Sara!
Niemożliwe! Tuż obok nas wylądował Damian. Musiał zeskoczyć z któregoś dachu. Nie wyglądał nawet najgorzej.
- Co ci jest? Potrzebujesz lekarza?
- Lekarz mi nie potrzebny. Anna bawi się moją duszą. Nic wielkiego. - Usiadłem powoli.
Sara od razu rzuciła mi się w ramiona. Byłem tak słaby, że omal nie się nie przewróciłem na plecy.
- Anna?
- Matka Huberta. Żyje i ma się dobrze. Właśnie lata gdzieś z moją duszą.
- Szukacie jej?
- Nie, waszej matki.
- Zaginęła? Rany.. Tak się zatraciłem w walce z Arkanoksem...
- Ty go zabiłeś?
- A tak - wyszczerzył się. - Może ja poszukam Anny?
- Nie, jestem powolny a Ola może być w niebezpieczeństwie. Weź Sarę i ją odnajdźcie. Ja ruszę za tą suką.
- Nie zostawię cię, nawet jeśli Damian użyje siły - zakwiliła Sara obejmując mnie mocniej.
- Znajdę mamę i dołączę do was jak najszybciej się da. - Zapewnił Damian i pobiegł dalej.
Kiedy zostaliśmy sami odsunąłem delikatnie od siebie dziewczynę, by móc spojrzeć jej w oczy. Były duże i wystraszone jak u sarenki.
- Nie powinnaś iść ze mną. Mogę cię nie obronić.
- Ja cię obronię. - wyszeptała z mocą.
Sara.
Adrien złapał trop tej chorej suki, najprawdopodobniej ukryła się na cmentarzu w lesie. Kiedy opuszczaliśmy osadę poczułam dziwne ukłucie w sercu. Nie chciałam się nawet odwracać. Widok byłby zbyt przerażający.
Trzymałam Adriena mocno za rękę. Bałam się, że upadnie. Wyglądał jak cień samego siebie. Oddychał ciężko, a każdy krok sprawiał mu trudność. Gdybym miała dość siły, niosłabym go.
- Pamiętaj. Dąb. Tylko on ją zabije. - wypalił nagle.
- Czemu mi to mówisz? Będziesz ze mną.
- Na wszelki wypadek.
Szliśmy dalej w milczeniu. Tak bardzo się bałam. Nawet las był dziwnie cichy, jakby sam odczuwał strach. Jakby te stare drzewa wiedziały jak cierpimy.
Kocha.
Adrien złapał się za serce i uderzył plecami o najbliższe drzewo, osunął się po nim i opuścił głowę. Uklęknęłam przed nim. Mocno zaciskał oczy.
- Nie dam.... Rady iść.... dalej - wysapał i jęknął.
- Poczekaj tu na mnie, sama do niej pójdę.
- Nie! - złapał mnie za obie dłonie - Nie możesz.
- Dam sobie radę. Zaufaj mi.
- Nie po to oddałem jej duszę... Nie... Nie idź.... - mówił coraz ciszej.
- Adrien...
- Będzie dobrze. Odpocznę chwilę i pójdziemy dalej. Naprawdę.
Nie kocha.
Chłopak krzyknął z bólu, a jego ciało wygięło się pod dziwnym łukiem. Poczekałam cierpliwie aż przestanie go boleć i podniosłam się.
- Nie...
- Zaraz wrócę. Odpocznij!
Ruszyłam biegiem przez las. Nie wiedziałam ile jeszcze płatków zostało na róży, ale coś podpowiadało mi że niewiele. W końcu przed oczami zamajaczy mi bramy cmentarzyska. Przebiegłam przez nie, szukając Anny. Była tam. Stała odwrócona do mnie plecami pod pomnikiem płaczącego anioła. Zatrzymałam się kilka metrów za nią, rozglądając się za potencjalną bronią. Gruby patyk... Tylko czy nadawał się jako coś na podobiznę kołka?
Nie zdążyłam zrobić kroku, gdy Anna odwróciła się powoli w moją stronę. Wpatrywała się z pasją w różę. A raczej w to co z niej zostało. Na chudym badylu trzymał się ostatni niebieski płatek.
- Kocha! - uśmiechnęła się.
- NIE!!!
Anna zaśmiała się wdzięcznie i rzuciła badylek na ziemię, potem zniknęła. Złapałam za resztkę róży i zaczekam biec do Adriena. Przecież nie mógł umrzeć! To nie musiało tego oznaczać! Nie musiało!
Chłopak siedział w tym samym miejscu, w którym go zostawiłam jednak teraz jego głowa zwisała na piersi, a obie dłonie leżały bezwładnie. Uklęknęłam powoli odkładając różę tuż obok.
- Adrien?
Odpowiedziała mi cisza. Nie... To się nie działo.
- Odezwij się do cholery! - potrząsnęłam nim. Nadal nic.
Miał taką spokojną twarz. Musiał spać. On spał! Spał! Po policzku spłynęła mi łza. Zagryzłam wargę i rzuciłam mu się na szyję.
- Obiecałeś, że będziemy na zawsze razem... Adrien... Proszę... - łkałam. - Nie zostawiaj mnie samej. Nie poradzę sobie bez ciebie. Otwórz oczy, błagam.
Odchyliłam głowę i wręcz zawyłam z rozpaczy. Mój krzyk rozszedł się echem po całym lesie.
- Ty nie umarłeś! - wrzeszczałam - Nie mogłeś! Adrien...
Opadłam z sił. Odsunęłam się i zwinęłam się w kłębek szlochając cichutko. Opuścił mnie. Oddał za mnie życie. Nie zasługiwałam na coś takiego. Nie był nawet na mnie zły.
- Tak cię przepraszam - wyszlochałam. - To ja nie byłam odpowiednia dla ciebie. To ja nie zasługiwałam na ciebie.
Podniosłam się i odeszłam powoli w kierunku osady zostawiając połowę rozerwano serca tam, pod drzewem. Musiałam odnaleźć Annę i zabić ją. Nie ważne za jaką cenę.
A w cieniu drzewa, tuż obok ciała kochającego wiecznie chłopca morka od łez dziewczyny leżała niebieska róża.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top