Rozdział 27. Walka rozpoczęta.
Jeśli świat ma spłonąć, pragnę zginąć właśnie z tobą.
Adrien.
Może wydawać się to dość dziwne, ale bałem się tej bitwy. Leżałem z Sarą na wzgórzu pod drzewem i ciągle rozmyślałem o następnym dniu. Z całych sił pragnąłem zostać z nią na zawsze tu, właśnie w tym miejscu. Dziewczyna chyba zasnęła, wtulona we mnie a ja wciąż gładziłem ją po głowie. Nie marzyłem nigdy o tak wielkim szczęściu. Pokochałem tę małą gwiazdeczkę całym sercem, mimo iż wywróciła mój świat do góry nogami. Byliśmy jak ogień i woda. Ja wiecznie smętny, małomówny ona żywa jak płomyczek. Targnięty uczuciem złożyłem delikatny pocałunek na jej czole. Nie chciałem jej zbudzić, wyglądała tak słodko kiedy spała.
Pragnąłem żyć i umierać tylko dla niej. Gdybym mógł podarowałbym jej nawet gwiazdy bo były tak samo piękne jak jej oczy. Zasługiwała na wszystko co najlepsze. Powinna mieszkać w zamku ze szczerego złota i nosić suknie przyozdobione diamentami. Mała księżniczka. Moja księżniczka.
O wschodzie słońca czekaliśmy w nerwowym milczeniu na pojawienie się wroga gdzieś na horyzoncie. Uformowaliśmy się na wielkiej polanie znajdującej się za pałacem. W tym samym miejscu ponoć odbyła się pierwsza Wielka Wojna. Na samym czele nas wszystkich stał Patryk... To znaczy, mój dziadek. Wyglądał na pewnego siebie, co na pewno niejednemu dodało w jakiś sposób otuchy. Oparłem się niedbale na swoim mieczu i posłałem krzywy uśmiech Damianowi, jednak nie odpowiedział mi tym samym. Wciąż zerkał na Magdę. Cholernie się o nią bał. Nic dziwnego. Nosiła w sobie jego dziecko.
- Nous allons tuer le bâtard! - warknęła moja mama.
Stala tuż obok i trzymała tatę za rękę. Wciąć ciężko mi było nazywać Michała swoim ojcem ale starałem się o to z całych sił.
- Masz rację kochanie, nie może być inaczej.
- Co powiedziałaś? - spytałem.
- Pardon... Powiedziałam, że zabijemy dziś tego drania.
- Więc też się zgadzam.
- Nadchodzą! - krzyknął ktoś podnieconym głosem.
Rzeczywiście armia dość mała, ale jakże mocna. Na samym przedzie parły małe demony przypominające konie. Wyglądały jak kłęby czarnego dymu ze świecącymi czerwonymi ślepiami. Tuż za nimi kilkadziesiąt wampirów uzbrojonych po zęby. Na samym końcu Arkanoks i Hubert. Zapowiadał się długi poranek.
Sara.
Cała chodziłam. Żeby aż tak się nie bać wraz z mamą zaprosiłyśmy do domu Amelkę. Razem czułyśmy się troszkę raźniej. Wciąż prześladowała mnie rozmowa z babuszką. Który z nich miał już nigdy nie wrócić? Adrien czy Damian? Odkąd pożegnaliśmy się przed domem wciąż zbierało mi się na płacz. W pewnym momencie zapragnęłam ukryć się przed całym światem, pod moją kołderką. Jak szalona wbiegłam na górę zostawiając rozmawiające przy kawie kobiety. Zanim padłam na łóżko jak śnięta ryba, moje oko przykuła mała koperta leżąca na poduszce. Usiadłam i otworzyłam ją drżącymi dłońmi. To był list, zapisany bardzo starannymi i ładnymi literami.
Najpiękniejsza wśród gwiazd.
Sądzę, iż zdajesz sobie sprawę z tego jak bardzo Cię kocham. Jesteś najważniejszą osobą w moim życiu i nigdy się to nie zmieni. Piszę ten list, by przekazać Ci coś na co nie zdobyłbym się stojąc z Tobą twarzą w twarz. Z całego serca, chcę Cię poprosić byś nie wypłakiwała za mną swoich cudownych oczu. Postaram się wrócić cały i zdrowy jednakże gdyby mi się nie udało wiedz, że umarłem szczęśliwy. Dzięki Tobie. Obudziłaś we mnie uczucia, o których nie miałem nawet pojęcia. Nie ważne co się ze mną stanie po śmierci , i tak będę gdzieś blisko Ciebie. Wciąż będę stał na straży, pilnował Cię i otulał w nocy. Ogrzałaś moją duszą jeszcze lepiej niż ten sweterek i sam nie wiem jak mam Ci za to dziękować... Szukałem Ciebie odkąd powstał ten świat, chcę byśmy na zawsze pozostali już razem a gdyby wiatr chciał porwać chociażby jedną z tych wspaniałych chwil i chciałby zabrać ciebie, szukałbym cię w każdej sekundzie. A jeśli by mi się nie udało, zacząłbym jeszcze raz albo stworzył świat od nowa.
Kocham Cię.
- Cholerny idiota... - zagryzłam wargi a na papier skapnęła kropa łzy.
Adrien.
Źle, źle źle, źle, źle! Wszystko poszło tak kurewsko źle! W zgiełku bitwy zgubiłem z oczu Damiana, wokół mnie leżały trupy. Ilu już z nas poległo? Bałem się ujrzeć gdzieś na ziemi znajomą mi twarz... Z lewej!
Ledwo uniknąłem ogona Arkanoska. Czemu nie dziwiło mnie to, że właśnie ja stałem się jego głównym celem? Demon zmienił się jednak od naszego poprzedniego spotkania. Wyglądał dużo bardziej materialnie. Jego macki były teraz zakończone czymś na rodzaj ostrza, nadal jednak działały tak samo. Jedno dotknięcie i gotowa śmierć. Zakląłem robiąc kolejny unik, poślizgnąłem się jednak i opadłem na plecy. Szybko przeturlałem się w bok, tuż obok mnie uderzyła w ziemię łapa Arkanoksa. Podskoczyłem opadając pewnie na ugiętych kolanach. Nigdzie nie widziałem Huberta. Czyżby walczył już z Patrykiem? Pozostało mi tylko wierzyć, że uda mu się wygrać. Patrykowi, nie Hubertowi rzecz jasna.
- Uważaj! - wrzasnęła Magda odpychając mnie.
Zamyśliłem się na tyle, że nie zauważyłem lecącego w moją stronę toporka. Chyba by mi nic nie zrobił, ale skąd Magda miała o tym wiedzieć. Walczyła wyśmienicie. Zabiła już kila demonów a nawet się nie ubrudziła ziemią. Wykapana córeczka tatusia.
- Dzięki!
- Żaden problem młody. Rodziny trzeba pilnować, co nie? - posłała mi szeroki uśmiech.
Potem wskoczyła pomiędzy walczących. Dobrze, że była cała. Jednak ja nadal miałem za przeciwnika tego dużego sukinkota. Ponownie zaatakował. Tym razem zamiast odskakiwać w tył, ruszyłem wprost na niego. Wyminąłem zwinie każda z wielu macek i wbiłem mu miecz prosto między oczy. Zawył jak najdziksze zwierze i zarzucając łbem zciął mnie z nóg. Upadłem na ziemię, zanim zdążyłem się podnieść potwór położył na moim torsie swoją ogromną łapę. Przybliżył pysk do mojej twarzy i warknął głucho. Uniósł wszystkie macki i wymierzył je we mnie. Więc umrę... Saro.... Tak mi przykro...
Nagle Arkanoks odleciał w bok i upadł kilka metrów dalej. Między nami pojawił się Hubert. Czyżby on... Czemu go powstrzymał?
- Kazałem ci atakować Patryka - syknął.
- Jestem Piątym Demonem samego szatana, nie masz prawa wydawać mi poleceń. Pragnę zabić tą hybrydę, albowiem jest dla nas największym zagrożeniem.
- To ja cię przyzwałem. Żądam od ciebie posłuchu!
Bestia zaśmiała się nagle ukazując rząd przerażających kłów. Aż zadrżałem. Uniosłem się na łokciu. Hubert obejrzał się przez ramię. Nasze oczy się spotkały. Wyglądał na zmartwionego. Co tu się kurwa odwalało?
- Zejdź z mej drogi wampirze.
Hubert nie zdążył mu odpowiedzieć, bo musiał zrobić unik. Jak znikąd pojawił się obok nas wielki czarny wilk. Patryk! Arkanoks wykorzystał to by ponownie skupić się na mnie. Poderwałem się na równe nogi i rozejrzałem się gorączkowo w poszukiwaniu miecza. Wsiąkł jak kamień w wodę. Cudownie, bez niego jak bez ręki! Cudem unikając spotkania z jego ogonami przekoziołkowałem w powietrzu, odbiłem się mocno od ziemi i wskoczyłem na przeciwka. Uderzałem go raz za razem w głowę, jednocześnie starając się spaść. Arkanoks wierzgał jak młody byczek. Wiedziałem jednak, że póki na nim siedzę jestem bezpieczny. Jak widać jego macki zabiły by również jego samego. Wyśmienicie!
Wtedy jakiś porąbany wampir wykorzystał moją chwilową nieuwagę i po prostu skopał mnie na ziemię. Ile jeszcze razy będę nurkował w tej cholernej trawie?! Nim demon w ogóle zdążył zorientować się, że mnie na nim nie ma odskoczyłem na bezpieczną odległość. Musiałem coś wymyślić. I to szybko.
Nagle doszedł mnie okrzyk bólu Magdy. To było silniejsze ode mnie, musiałem spojrzeć w tamtym kierunku. Dziewczyna leżała na ziemi, trzymała się za brzuch. Wokół niej stało kilka wampirów.
- Wara od niej! - wrzasnął Damian wlatując między nich.
Niedobrze, bardzo niedobrze!
- Uważaj! - usłyszałem nagle z drugiej strony.
Wszystko potem potoczyło się jakby w zwolnionym tempie. Odwróciłem głowę, by zobaczyć że prosto na moją twarz sunie ostro zakończona macka. Nie miałem szans na unik. Od śmierci nie dzieliła mnie nawet jedna sekunda. Zdążyłem przymknąć oczy. Praktycznie w tym samym momencie na moją twarz coś chlusnęło. Wciągnąłem powietrze nosem, krew!
Hubert osłonił mnie, przyjmując na siebie śmiercionośny cios.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top