Rozdział 23. Strata.


Twój uśmiech jest wszystkim, w czym pragnę zamknąć moją wieczność. 


Sara. 


Tak. Oni zostali zaproszeni, a jakże. Szkoda, że nie ja! Musiałam oczywiście zostać w domu. Jak zawsze. Byłam niepotrzebna. Nic nowego. Powinnam przywyknąć. Usiadłam w fotelu i próbowałam spokojnie oddawać się czarnej rozpaczy, ale usłyszałam pukanie do drzwi. Westchnęłam teatralnie i poszłam otworzyć. Takiego gościa się nie spodziewałam. Babka Janina we własnej osobie. Cholera, nie wiedziałam że jeszcze żyje... Wilkołaki żyły maks dwieście lat, ona musiała mieć koło czterystu. Posmutniałam uświadamiając coś sobie. Wilki przestawały się starzeć w wieku trzydziestu lat, potem dopiero po skończeniu setki lata biegły dla nich dalej, ale powoli. Nie wiedzieć czemu ich wybranki również tak miały. Adrien raczej mnie nie wybrał, więc nie zapowiadało się na to abym pożyła długo. 

- Witaj drogie dziecię. Muszę z tobą porozmawiać. 

- Oczywiście, niech pani wejdzie. 

Staruszka kiwnęła głową i ruszyła bardzo powoli w stronę fotela. Była ubrana dość dziwnie. Nosiła na sobie mnóstwo chust. Wyglądała trochę jak cyganka. Może dlatego, że miała w rodzinie czarownicę.  

- Kochanie, pewnie wiesz iż przychodzą czasami do mojej głowy wizję z przyszłości. To rzadkie. Ostatnim razem miałam ją...

- Ponad dwadzieścia lat temu, uratowała pani życie Patryka. - przerwałam jej. 

- Tak. Moje wizję dotychczas były jasne i zrozumiałe, jednakże dzisiaj to się zmieniło. Dotyczyła ciebie dziecinko. Stracisz kogoś ważnego. Bliskiego twemu sercu. Będziesz bardzo cierpieć. 

Przełknęłam nerwowo ślinę i również usiadłam. Zrobiło mi się niemożliwie zimno. Cholercia... 

- Kogo? Kogoś z rodziców? Damiana? Adriena?! 

- Nie rodzice, ponieważ widziałam ich niewyraźny zarys. Pocieszali cię. Wybacz mi Saro, ale jak widać nawet w umyśle nie widzę już wyraźnie. Jestem na progu życia. 

Nie. Stracę jednego z nich... Czyżby... Wojna. Tak. To zaczynało mieć sens. Mój Boże. Nie przeżyłabym, gdyby któremuś z nich coś się stało. Damian... Adrien... Co mogłam zrobić by do tego nie dopuścić?! 


Magda. 


Mój ojciec to jednak dziwny człek. Opowiadając nam o pewnej już wojnie, uśmiechał się jak psychopata i żwawo wymachiwał rękoma. Machał listem , który dostał od Huberta. Warknęłam poirytowana i złapałam kartkę. 


                                                          Drogi Wielki Alfo Osady Lasu. 


Żywię nadzieję, iż mój podwładny chyżo dostarczył Ci mój list, albowiem wielce nieetycznym byłoby atakowanie bez uprzedzenia. W takiej więc sprawię piszę do ciebie oto ten list. 

Pragnę Cię zawiadomić , iż dokładnie dnia 25.08.2025 roku zaatakuję Twą osadę wraz z armią wampirów i demonów. Owszem robię to z czystej zemsty, więc nie zamierzam kłamać, że to nic osobistego. Pożegnaj się z każdym bliskim, albowiem tym razem polegniesz. 


                                                                                                                              Twój Hubert. 


Twój Hubert? Na żarty mu się zebrało? Cholerny dupek! Odłożyłam kartkę i rozejrzałam się po pomieszczeniu. Przy stole oprócz wszystkich Alf i mojej rodziny siedział również Damian jako dowódca straży oraz Adrien. Wilki patrzyły na niego złowrogo, ja patrzyłam ze zdziwieniem. W co on się kurwa ubrał? Paskudztwo! 

Mój narzeczony próbował nawiązać ze mną kontakt wzrokowy, ale mu na to nie pozwalałam. Nadal nie miałam ochoty, by z nim rozmawiać. Chyba nigdy nie pokłóciliśmy się tak zażarcie jak dzień wcześniej. Rzucaliśmy bluzgami na lewo i prawo, aż nie kazałam mu się wynosić. 

- Jak więc widzicie, za kilka dni czeka nas mała napierdalanka! 

- Tato! - szepnął Michał ganiącym głosem. 

Ojciec przewrócił tylko oczami i mówił dalej : 

- Może być ciężej niż na pierwszej Wielkiej Wojnie. Nie jesteśmy już w dobrych stosunkach z Łowcami. 

- Macie mnie - Adrien uśmiechnął się krzywo. 

- Julie również będzie walczyć - zapewnił Michał - Nie wiemy jednak, czy może oślepiać demony. 

- Oby mogła- westchnął Damian. 

- Na dzisiaj to wszystko. Obgadajcie to ze swoimi stadami. Ja porozmawiam z Wiktorią. Może przyśle nam jakąś pomoc. Spotkamy się ponownie jutro wieczorem. 

Podskoczyłam i szybko wybiegłam. Nie chciałam by Damian mnie dorwał. Niestety nie udało mi się. Czekał na mnie przed pałacem. Doprawdy, nie mam pojęcia jakim cudem znalazł się tam przede mną. 

- Musimy pogadać. - warknął. 

- Nie namówisz mnie do zmiany decyzji. 

- Nawet jeśli będę błagał na kolanach? Mogę to zrobić. - Był śmiertelnie poważny. 

- Nie ważne co zrobisz. Uwierz mi jestem zdeterminowana! 

- Kobieto, zrozum! Chcę dla ciebie dobrze! 

- A ja chcę dobrze dla wszystkich!

- Poradzimy sobie bez ciebie! 

- Czyżby? - prychnęłam - Jestem najsilniejszą wilczycą w osadzie. Umiem walczyć lepiej od niejednego wojownika z dłuższym stażem. Wspaniale władam bronią i trudno mnie zabić. Muszę iść na wojnę! 

- Jesteś w ciąży! Może ci się coś stać, albo dziecku. Magdo. Nie możesz...

- Skończyłam dyskusję. Nie zostanę w domu. Kropka. 

- Czy ty masz chociaż krztę rozumu?! CZEMU MUSISZ BYĆ UPARTA JAK JEBANY OSIOŁ?!  - ryknął.

Nagle między nas wskoczył mój tata. Złapał Damiana za koszulkę i uniósł pięść gotowy by zmasakrować twarz mojego narzeczonego. 

-Jakim prawem krzyczysz na moją córeczkę? Życie ci się znudziło? 

- Twoja córeczka wybiera się na wojnę. 

- Słucham? 

Ojciec puścił Damiana i skierował się twarzą do mnie. Oboje stanęli zakładając ręce na piersi i utkwili we wzrok, którym Bazyliszek by się nie powstydził. 

- Muszę iść. 

- Musisz to ty się leczyć na łeb młoda damo. Damian ma rację, zostajesz w domu!

- Mam rację? - zdziwił się chłopak. 

- E... tak? - Tata również był w szoku. 

- Więc będziecie musieli mnie albo związać albo zamknąć. A teraz żegnam!

Przemieniłam się w wilka i pomknęłam w kierunku lasu. Cholerni faceci! 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top