Rozdział siedemnasty. Nowe cele.


"Miał ochotę wyjść ze swego życia tak, jak się wychodzi z domu na ulicę."

Milan Kundera "Nieznośna lekkość bytu"


Sara.

Poczułam na ustach długi, delikatny pocałunek. Wybudził mnie z niebytu, wypłynęłam na powierzchnię z dna głębokiej studni. Moim ciałem owładnął ból. Chciałam otworzyć oczy, by zobaczyć twarz Adriena. Po prostu czułam, że to właśnie on nachyla się teraz nade mną.

- Żegnaj malutka. - szepnąl prosto w moje ucho - Cieszę się, że mogłem cię pokochać. Dziękuje za wszystko.

Chwila, moment. Czemu się ze mną żegnał? Odchodził? Umieram? Nic nie rozumiałam. Tak bardzo chciałam go przy sobie zatrzymać. Momencik.... Powiedział, że mnie pokochał? Miałam ochotę skakać z radości, a nie mogłam poruszyć nawet małym palcem. Chciałam zacząć go błagać, by został ze mną. Adrien...

Uchyliłam powieki. Na łóżku siedział Damian i uśmiechał się do mnie smutno. Był blady, miał sińce pod oczami i zmęczone spojrzenie. Więc sam jeszcze nie wydobrzał?

- Cześć siostra. Tak się ciesze, że się w końcu obudziłaś. Leżałaś tak trzy dni. Na szczęście ta stara wiedźma, która mieszka przy osadzie znalazła jakieś dziwne zioła i uleczyła cię nimi. Rana zniknęła, ale miałaś zmęczone ciało.

- Adrien... - wycharczałam.

Damian zamknął na chwilę oczy i zacisnął usta, jakby to co chciał powiedzieć nie mogło przejść mu przez gardło. Nie... Nie!

- Wczoraj, kiedy dowiedział się, że ci lepiej odszedł. Chyba szuka Huberta.

- Musimy go powstrzymać...

- Patryk pobiegł za nim, ale wątpię aby go znalazł. Ja uważam, że to dobrze.

- Słucham?!

- Wiem, że Julie znowu będzie rozpaczać ale pomyśl... Pozbędziemy się Huberta. Na zawsze. Adrien stanie się naszym bohaterem...

- On nie może się zabić - załkałam.

- Siostrzyczko, wiem, że masz dobre serce i nie podoba ci się coś takiego...

- Ja go kocham. - szepnęłam.

Damian otworzył szeroko oczy i aż wstał z wrażenia. Patrzyłam na niego z błaganiem w oczach. Musiał mi pomóc.

- Damian, on mnie wybrał. Ja to po prostu wiem. Chcę to zrobić głównie ze względu na mnie.

- Niemożliwe...

- A co w tym niemożliwego, kochanie?

Do sali weszła Magda. Podeszła do mojego brata zmierzyła go wzorkiem. Chyba była o coś na niego zła. Damian opuścił głowę jakby nie chciał jej spojrzeć w oczy.

- Adrien jest w połowie wilkiem, mógł wybrać partnerkę. Tak jak ty mnie. Chyba wyobrażasz sobie przez to jak bardzo ją kocha? Ja wybrałam ciebie i wiem, że nigdy nie powoziłabym ci na coś takiego! - warknęła.

- Skoro nawet twój ojciec go nie znalazł, to jakim cudem ja mam tego dokonać? - mruknął i szybkim krokiem opuścił pomieszczenie.

Magda westchnęła głęboko i oparła się o ścianę.

- Odkąd się obudził nie chcę mnie nawet dotknąć - pożaliła się. - Nadal chce mnie zostawić. Powiedział, że nigdy nie wybaczy sobie tego jak mnie pobił i oszczędziłby sobie bólu gdyby nie musiał na mnie patrzeć - pożaliła się.

- Więc wiesz dlaczego mi tak bardzo zależy na tym by go powstrzymać...

Dziewczyna wbiła we mnie wzrok, nawet nie mrugała. Zaczęła bawić się swoimi długimi włosami, zaplatała je sobie na palce. Chyba była zdenerwowana. Boże, tylko ona mogła mi teraz pomóc.

- Jak chcesz go odnaleźć? - spytała w końcu.

- Ja... Ja nie wiem, ale on nie może tego zrobić Madziu! Nie może.

- Wrócę po ciebie za godzinę. Jeśli czujesz się na siłach, porwę cię z tego szpitala i wyruszymy. Co ci spakować?


Magda.

Wleciałam do domu Kuby i Oli. Sara nie chciała zabrać dużo. Szczoteczkę do zębów, ciepłą bluzę i jakieś batoniki. Mogło nas nie być nawet kilka dni. Kiedy weszłam do małego saloniku wyczułam, że na górze u siebie w starym pokoju siedzi Damian. Zaklęłam cicho. Nie mógł wiedzieć co planujemy, próbowałby nas powstrzymać. Udając, że szukam czegoś do szpitala wleciałam szybko do łazienki i pokoju dziewczyny. Kiedy spakowałam wszystko w jej plecak odłożyłam go przy schodach i weszłam zobaczyć się z Damianem. Chłopak siedział na łóżku, plecami do mnie.

- Dziś też nie zamierzasz wracać do domu? - spytałam by nie nabrał podejrzeń.

- Nie.

- Zachowujesz się, jakbym to ja ci coś zrobiła! Ile razy mam ci powtarzać, że nic się nie stało? Po godzinie byłam na nogach.

- To się nie powinno stać. Wiesz jak ja się z tym czuje?! - krzyknął.

- A jak ja czuję się z tym, że cię tracę?! Od trzech dni nawet na mnie nie patrzysz, mało co rozmawiasz. Nie dotykasz mnie.

- Czuje ból, gdy cię widzę - szepnął. - Skrzywdziłem najdroższą mi osobę. Kiedy przypomnę sobie twoją twarz zaraz po tym jak cię ocknąłem....

Załamał mu się głos, jakby zaraz miał się rozpłakać. Podeszłam więc do niego i usiadłam tuż obok. Nie chciałam mu się narzucać, więc nie dotknęłam go.

- Damianku... Proszę nie zadręczaj się tym tak. Nie byłeś sobą.

- Nigdy sobie tego nie wybaczę.

- Mów do słupa, słup jak dupa - warknęłam.

Damian zaśmiał się cicho, jednak nadal siedział jakby czekając na skazanie.Odważyłam się położyć mu dłoń na ramieniu. Przeszedł go dreszcz, ale się nie poruszył. To już coś.

- Tak bardzo cię kocham Madziu....

- I dlatego chcesz mnie zostawić. To logiczne. - uśmiechnęłam się do niego.

- Nie zrozumiesz.

- Dobrze kochanie. Dam ci kilka dni, jednak zanim teraz wyjdę pragnę cię o czymś poiformować.

- Słucham - mruknął.

- Jestem w ciąży.


Adrien.

Nigdzie nie czułem jego obecności, w obrębie dwudziestu kilometrów od osady żadnego śladu jego obecności. Dziwne. Czyżby wrócił w góry? Teraz posiadał dwóch potężnych przeciwników. Miał się czego obawiać. No i doskonale wiedział, że jestem zdolny do wszystkiego. Tak mnie wychował. Zatrzymałem się na chwilę nad brzegiem niedużej rzeki by uspokoić biegnące we wszystkie strony myśli. Ciągle też miałem przed oczami bladą twarzyczkę tej dziewczyny. Dostałem od Boga drugą szansę, i nie zamierzałem jej zmarnować. Jedyne czego teraz pragnąłem to umrzeć, by Sara mogła żyć w bezpieczeństwie już zawsze. Aż się uśmiechnąłem.

Wtedy ponownie poczułem ten dziwny zapach. Wyczułem w nim nutkę spalenizny. Zacisnąłem pięści. Tylko demony tak pachniały. Ta walka mogła jednak nie skończyć się po mojej myśli. Nawet ja miałbym marne szansę z czymś takim. Tylko tego brakowało w moim jebanym życiu. Postanowiłem iść za zapachem. To był błąd....

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top