Rozdział dziewiąty. Próbowałem.
Mam pierdoloną znieczulicę, idę przez ulicę
A może leżę i umieram i tak tylko piszę?
A może leżę i umieram bo chcę cię usłyszeć?
Ale codzienność to nie pierdolony koncert życzeń
Adrien.
Mimo, iż dostarczyłem Sarze leki, pogorszyło jej się na sam wieczór. Nie miała siły nawet paplać, co z jednej strony mi nie przeszkadzało. Kasłała cały czas. Obawiałem się, ze w końcu się udusi. Czy to jeszcze było przeziębienie? Z tego co czytałem zaczynało mi to wyglądać na zapalenie czegoś tam. Ludzie to jednak mają przesrane. Kiedy zauważyłem, że gorączka nie maleje, a wzrasta zrobiłem dziewczynie zimne okłady. Sam nie wiem czemu się nią opiekowałem. Nie mogłem jej tak po prostu zostawić i wyjść. Pragnąłem przy niej trwać. Niestety tuż przed północą ponownie zadzwonił mój ojciec. Z początku nie chciałem odebrać. Męczyły mnie rozmowy z nim. Przemogłem się jednak.
- Czy ty jesteś jakiś skretyniały? - powitał mnie uprzejmie - On nadal żyje! Miałeś to dziś załatwić.
- Sara się rozchorowała...
- Sara się rozchorowała? A co mnie to kurwa obchodzi?! Tym bardziej ciebie?!
- Potrzebuje zakładnika w dobrym stanie.
- I tak ją zabijesz!
- Tak, wiem...
Nie mogłem mu przecież powiedzieć, że fizycznie niemożliwe jest dla mnie skrzywdzenie jej. Sam byłem przerażony takim stanem rzeczy. Przecież nie znam słowa litość... A jednak, było mi źle z tym, że Sara tak się męczy. Nawet teraz spoglądałem na nią co chwila.
- Wszystko idzie zgodnie z planem, nie martw się - warknąłem.
- Właśnie widzę. Cholera ! Masz czas do następnej nocy, potem osobiście przyjadę i kopnę cię w dupę abyś się ruszył!
- Nie będziesz musiał ojcze.
- Jeśli nie dałbyś sobie z nim rady, wiesz co musisz zrobić.
- Tak. Wykorzystać moją specjalność. Wbije sobie coś w serce czy szyje. Ja przeżyje, a on padnie.
- Nie jest go tak łatwo zabić chłopcze. Próbowałem nie raz. Jeśli chcesz go wykończyć, będziesz musiał zabić także siebie.
Ach tak. Domyślałem się, iż tak to się właśnie zakończy. Przynajmniej umrę spełniony. Jeśli wyrwę sobie serce... Nawet Patryk nie przeżyje czegoś takiego. W końcu owiany legendami władca wilków, umrze. I to raz na zawsze. Mam nadzieję. O tym, że wrócił z zaświatów też słyszałem. Koleś jest niesamowity.
Sara otworzyła oczy i rozejrzała się po pokoju. Nasze się spotkały. Uśmiechnęła się do mnie leciutko i wskazała ruchem głowy na sok stojący obok mnie. Szybko się rozłączyłem i jej go podałem.
- Jak się czujesz?
- Sama nie wiem - wychrypiała - Dziękuje za opiekę. Mimo wszystko. Nie jesteś zły.
- Nie? - zaśmiałem się cicho - Mylisz się. Jestem uosobieniem wszystkiego co złe.
- Może to ty się mylisz - szepnęła.
Wpatrywaliśmy się w siebie. Czułem jak moje dziwne serce przyśpiesza. Zapragnąłem ją pocałować. Gdybym się tylko troszkę pochylił. Chciałem by patrzyła tak na mnie już codziennie. Jakby... Nowy cel. Ona. Boże co jest ze mną? To już nie byłem ja. Narodziło się we mnie zupełnie nowe uczucie. Nie umiałem go nazwać.
- Dlaczego tak sądzisz? - spytałem w końcu.
- Masz inne spojrzenie. Twoje oczy stały się ciepłe.
- Ach tak...
- Jednak, nic to nie zmienia. Prawda?
- Nie.
Zrobiło mi się dziwnie smutno. Gdy tylko myślałem,że niedługo się z nią rozstanę... Zamierzałem puścić ją wolno tuż przed tym jak zabije Patryka. Tuż przed śmiercią chciałem widzieć ją uciekającą do domu. Marzyłem o dniu, w którym polegnę wraz z najgorszym wrogiem ale teraz... Wolałbym zostać z nią. To takie cholernie dziwne. Ona także wyciągnęła ku mnie ręke. Odsunąłem się raptownie. Chciała mnie uderzyć? Nie. Zbyt wolno. Więc?
- Nie bój się. Nikt cię nigdy nie dotknął?
- Owszem. W walce, ale tylko na początku gdy byłem niedoświadczony.
- Pochyl się - poprosiła.
Zmarszczyłem brwi, ale zrobiłem to. Dotknęła mnie delikatnie w policzek. Przeszedł mnie przyjemny dreszcz. Podobało mi się to. Jej dotyk, jak muśniecie anielskich skrzydeł. Przymknąłem oczy oddając się tej pieszczocie. Chyba się uśmiechnąłem. Pierwszy raz ktoś mnie tak gładził.
Wtedy go usłyszałem. Jakiś kilometr na wschód. Biegł w naszą stronę. Szybko. Zbyt szybko. Żądny zemsty, żądny mojej krwi. Jak mnie znalazł?
- Przepraszam - szepnąłem.
- Hę? Za co?
- Zaraz zrobię coś, co cię bardzo zaboli.
- Zranisz mnie?
- Może nie dosłownie.
Wstałem powoli i posłałem jej ostatni blady uśmiech. Wiedziałem, że mnie znienawidzi.
Wybiegłem mu na przeciw, wcześniej upewniając się że Sara ma wszystko czego potrzebuje. Spotkaliśmy się pośrodku pola. Wiatr targał naszymi włosami, wiał tak mocno jakby chciał uciec. Jakby wiedział co się zaraz stanie. Mój przeciwnik zacisnął dłoń na sporych rozmiarów drewnianym kołku. Dzięki rozmowie z Sarą wiedziałem już jak się nazywa.
- Witaj Damianie, jestem wielce ciekaw jak mnie znalazłeś.
- Nie jestem debilem. Szukałem cię od kilku godzin. Kiedy usłyszałem o martwej kobiecie w miasteczku nieopodal... To chyba logiczne. Znalazłem twój trop prowadzący z apteki.
- Muszę przyznać , iż mi zaimponowałeś.
- Tym razem będzie inaczej - wypalił nagle - Zabje cię, ale najpierw powiedz mi! Gdzie jest Sara?!
- Nic jej nie jest. Jeszcze, więc lepiej mnie nie denerwuj i wracaj. To nie z tobą chcę walczyć.
- Patryk nie będzie załatwiał naszych spraw rodzinnych.
Chociaż próbowałem. Wydobyłem miecz, który zwykle nosiłem w pokrowcu na plecach. Damian zaatakował od razu. Gdybym nie zrobił uniku, padłbym martwy. Zakląłem robiąc salto w powietrzu. Upadłem za jego plecami, jednak nie zdążyłem zadać ciosu. Odwrócił się i złapał za koniec mojego miecza raniąc sobie przy tym dłoń. Na ziemię skapnęła pierwsza krew. Byłem jednak cwańszy. Zrobiłem porządny krok do przodu i kopnąłem Damiana prosto w pierś. Odleciał kilka metrów w tył, jednak w ostatnim momencie odbił się od ziemi ręką i opadł na ugięte kolana.
- Nie chcę cię zabijać - warknąłem.
- A to zabawne! Bo ja ciebie tak!
Z wściekłości wysunęły mi się kły. Chciałem darować mu życie. Już dwa razy próbowałem. Uparty jak osioł.
Podskoczył do mnie tak raptownie, że udało mu się drasnąć mnie w policzek. Rozciął go dokładnie tam, gdzie przed chwilą dotykała mnie ręka Sary. Krew zalała mi usta. Zlizałem ją z warg. Musiałem przyznać, że poprawił się po naszej ostatniej walce. Był dużo szybszy a jego ciosy stały się bardziej precyzyjne. Tak wielki postęp w tak krótkim okresie? Musiał być zdesperowany. Nie pozostawałem mu jednak dłużny. Udało mi się zranić go w ramię. W odpowiedzi warknął na mnie i przeistoczył się w wilka. Wbiłem miecz w ziemię i uczyniłem to samo. Zwarliśmy się. Sam nie wiem, który zadawał drugiemu gorsze obrażenia. Kiedy znowu odskoczyliśmy od siebie oboje bardzo krwawiliśmy. To był ten czas. Nie mogłem sobie pozwolić na dłuższą walkę. Nie po tak marnym ,, śniadaniu ''. By być w dobrej formie powinienem wypić chociaż dwoje ludzi. Chuda aptekarka nie zapewniła mi odpowiedniego kopa. Przybierając ludzką postać dobyłem miecza. Skupiłem się na Damianie i wykonałem odpowiedni ruch ręką. Spojrzał na mnie zdziwiony, i także się przemienił.
- Co ty wyrabiasz? Zmęczyłeś się?
- Ostatni raz powtarzam, wycofaj się!
Wbiłem sobie miecz w brzuch. Nie poczułem bólu, on tak. Krzycząc upadł na ziemię.
- Co do cholery?! - wysapał.
- Odejdź, albo wbije go sobie w serce. Ja nie zginę, ty owszem.
- Nie poddam się!
- Sam tego chciałeś.
Wyjąłem broń z ciała. Chłopak syknął i zatrząsł się. Moja dłoń jednak zadrżała. Nie chciałem go zabijać, jednak musiałem. Mógł wszystko zepsuć. Zamknąłem oczy i ....
:D
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top