Rozdział 25. Boże, nie...
Weź me serce, po prostu wytnij je!
Umarłbym dla ciebie!
Nie ma już nic do ukrycia
Chcę, byś zobaczyła wnętrze
Dla mnie niezaprzeczalne jest
Że moje serce jest twoje, więc wytnij je!
Adrien.
Środek bitwy, z każdej strony wrzawa. W powietrzu unosi się pył. Widzę wszystko jak przez taflę wody. Za dużo na raz. Mam dość. Z każdej strony krew, słychać okrzyki bólu. Biegałem pomiędzy tym wszystkim, ucinałem łby demonów. Wciąż pamiętałem o wizji i z całych sił starałem się nie umrzeć. Nie było to jednak łatwym zdaniem. Hubert sprowadził wielką armię.
Nagle usłyszałem krzyk Magdy, był tak przepełniony bólem.... Podążyłem wzrokiem za jego źródłem. Magda klęczała nad Damianem. Nie.... Nie! Ta wizja nie mogła się spełnić! Podbiegłem do nich ile sił w płucach. Sylwek też tam stał i starał się ochraniać Magdę, która nie nadawała się już do walki. Gładziła po twarzy swojego ukochanego. Miał otwarte oczy, wiedziałem jednak, że już nic nimi nie zobaczy. Był martwy.
- Zasłonił mnie - załkała żałośnie. - Cholerny kretyn..
Opadłem na kolana. Damian wyglądał tak spokojnie, jakby spał. Uśmiechał się leciutko. Odszedł jak prawdziwy bohater. Muszę przyznać, że nawet mną to wstrząsnęło. Nie mogłem się poruszyć. Magda poderwała się na równe nogi i rozejrzała się po przeciwnikach. Wyglądała jak oszalała.
- Jestem martwa - szepnęła - Przeproś ode mnie mojego ojca.
Rzuciła się w na jednego z większych demonów, jednak nie zamierzała walczyć. Pozwoliła by demon rozerwał ją na strzępy. Na moją twarz skapnęła kropla krwi. To nie mogło się dziać. Siedziałem jak sparaliżowany. Miałem ochotę wrzeszczeć pod niebiosa, jednak siedziałem cichutko. I pewnie zostałbym tak, gdybym nie wyczuł Sary. Nie. Ona.... Cholera! Poderwałem się na równe nogi. Musiałem ją znaleźć. Musiałem ją ochronić.
Wtedy przede mną pojawił się Hubert. Złapał mnie za gardło i podniósł w powietrze.
- Wybierasz się gdzieś synku?
- Puszczaj mnie - wycharczałem.
-Jak sobie życzysz.
Rzucił mną o ziemię. Nie zdążyłem się podnieść, ugodził mnie długim kijem. Syknąłem z bólu. Wampir zaśmiał się pod nosem i zza pleców wyjął toporek. Chciał odciąć mi głowę? Nie mogłem umrzeć, póki nie znajdę Sary!
To wszystko zadziało się jak w zwolnionym tempie. Podniosłem się, nim się wyprostowałem Hubert już się zamachnął. Gdybym nie był ranny, na pewno zrobiłbym unik. Teraz jednak nie miałem na to szans. Nagle pomiędzy nas wpadła Sara. Jej włosy powiewały na wietrze. Musnęły mnie w policzek. Toporek wbił się w pierś, nie odciął jej głowy bo Hubert próbował chybić. Od razu wycofał się o kilka kroków. Z siekierki skapywała krew. Sara spojrzała na mnie wystraszona i upadła na ziemię. Padłem na kolana tuz obok i oderwałem kawałek materiału od swojej koszulki i przyłożyłem do rany dziewczyny. Gdzieś z tyłu głowy jakiś głosik mówił mi, że to na nic. Nie chciałem go słuchać.
- Saro wyjdziesz z tego. Obiecuje ci. Tylko nie zasypiaj!
- Nie chcę umierać - wycharczała.
- I nie umrzesz. Nie pozwolę na to - szepnąłem.
- Jest mi tak zimno Adrienie...
- To nic. Mi również jest zimno.
- Bo nie masz na sobie sweterka ode mnie.
- Tak. W nim bym nie zmarzł.
- Więc nie umrę?
- Nie. Wszystko będzie dobrze.
Pogłaskałem ją po policzku i posłałem je wymuszony uśmiech.
- Boje się....
- Spokojnie kochanie. Będzie dobrze. Już zawsze będziemy razem, pamiętasz?
- I tak mi się chcę spać.
- To zaśnij. Obiecuje, że się obudzisz. I będę wtedy przy tobie.
Dziewczyna zamknęła zmęczone oczy. Jej klatka piersiowa uniosła się jeszcze z trudem trzy razy, potem przestała. Sara wydała ostatnie tchnienie w mych ramionach.... Łzy kapały na jej kochaną twarzyczkę. Dopiero po chwili zorientowałem się, że to ja płaczę. Już nie cierpiała. Cały ból przeszedł na mnie. Zabrali mi słońce, księżyc, powietrze... Zabrali mi życie. Opadłem na ziemię i zamknąłem oczy. Błagam Boże, zabij mnie tu i teraz. Błagam...
Obudziłem się na podłodze w pokoju Damiana. Strasznie bolała mnie głowa, świat nada wirował przed oczami. To wszystko było snem? Nigdy więcej nie tknę alkoholu... Rany. Uniosłem się. Właściciel pokoju leżał obok mnie z pustą butelką w dłoni. Tośmy pochlali. Chciało mi się wymiotować. Jednak chyba nigdy w życiu nie poczułem takiej ulgi. Damian żył, a Sara była bezpieczna. Musiałem się z nią zobaczyć. Od razu. Wyczułem, że jest u siebie w pokoju. Kiedy otworzyłem drzwi, znudzona oglądała jakiś serial w telewizji. Zerknęła na mnie. Oho, była zła. Uśmiechnąłem się przymilnie i usiadłem obok niej. Jej oczy robiły się coraz większe a złość przerodziła się w strach.
- Płakałeś?
Dopiero wtedy mój pijacki umysł uświadomił sobie, że mam mokre oczy. Musiałem ryczeć przez sen. Nie ważne na jaką pickę wyjdę, nie zamierzałem jej okłamywać.
- Miałem paskudny sen. - wzruszyłem ramionami.
- Moje biedactwo - dziewczyna rozłożyła ramiona.
Wtuliłem się w nią. Poczułem się tak błogo. No i było mi niesamowicie wygodnie. Ułożyłem sobie głowę na jej piersiach. Jaaaakie mięciutkie. Jak dwie poduszeczki.
- Lepiej spytała?
- Nie wiesz jak bardzo.
Wyprostowałem się by ją pocałować. Od razu wsunęła do moich ust swój języczek. Łobuziara. Było mi tak cudownie, że nie usłyszałem kroków. Nagle do jej pokoju wszedł Kuba. Odsunąłem się powili od jego córki. Oboje musieliśmy być czerwoni jak dorodne buraki.
- Em... Przepraszam, następnym razem będę pukać. Chciałem tylko zapytać czy zjecie z nami obiad.
- Jasne tatku, zaraz zejdziemy.
Kiedy drzwi się zamknęły zdusiłem śmiech. Jakież ja miałem szczęście, że Kuba był zawsze łagodny jak baranek.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top