•14•

Puste korytarze Czarum były pogrążone w ciszy, której nie przerywał nawet najmniejszy odgłos. Jedynie jakaś zagubiona wróżka wleciała przez okno, pokręciła się chwilę przy szafkach i wyleciała z powrotem na zewnątrz.

Ciszę tę przerwał w końcu głośny wrzask dzwonka. Korytarz zapełnił się uczniami, którzy głośno rozmawiali ze znajomymi, spiesząc w stronę stołówki.

Lea była jedną z ostatnich osób, które zostały w klasie dłużej niż dwie sekundy po dzwonku. Powoli pakowała swoje rzeczy do torby, lekko się do siebie uśmiechając. Była w dość dobrym humorze, głównie dlatego, że udało jej się najlepiej przygotować pracę domową z całej klasy.

W końcu zarzuciła swoją torbę na ramię i skierowała się w stronę wyjścia.

— Panno Carter, mogłaby pani chwilę zostać? — dziewczyna zatrzymała się na dźwięk głosu nauczycielki. Odwróciła się i podeszła do profesor Clearwater, zastanawiając się, o co może jej chodzić.

— Planujesz może dołączyć do Kowenu Uzdrawiania? — zagadnęła od razu nauczycielka, uśmiechając się przyjaźnie. — Magia uzdrawiania idzie ci świetnie i wydaje mi się, że odnalazłabyś się w nim. Myślę nawet, że masz szansę zostać kiedyś jego głową.

— Ja jeszcze do końca nie wiem — odparła po chwili Lea, starając się uśmiechać, mimo że w środku cała była podenerwowana. — Zastanawiam się, czy nie przejąć sklepu z eliksirami po rodzicach.

Wiedźma pokiwała głową.

— Rozumiem. W każdym razie do następnej lekcji. Mam nadzieję, że twoja kolejna praca domowa będzie tak samo dobra jak dzisiejsza, a może nawet i lepsza. — nauczycielka posłała jej szeroki uśmiech. Szesnastolatka odpowiedziała wymuszonym uśmiechem, po czym wyszła z klasy. Korytarz był pusty, bo większość uczniów spędzała tę przerwę na jadalni.

Lea oparła się o ścianę i przymknęła oczy. Poczuła, jak pod powiekami zbierają jej się łzy. Dobry humor wyparował jak za machnięciem czarodziejskiej różdżki.

Naprawdę chciała dołączyć do Kowenu Uzdrawiania. Od jakiegoś czasu była tego bardziej niż pewna. Pragnęła pomagać innym wiedźmom.

A tymczasem przez własne błędy miała już zarezerwowane miejsce w Cesarskim Kowenie, za którym duża część Wrzących Wysp nie przepadała, bo bardzo często po prostu nadużywał swoich praw.

Nastolatka odetchnęła parę razy, po czym otarła łzy z policzków. Rozejrzała się po korytarzu, po czym ruszyła w stronę jadalni. Po wkroczeniu do pomieszczenia nałożyła sobie jedzenie na tacę i ruszyła w stronę stolika, gdzie siedzieli już Anita, Luz, Gus i Witka, wszyscy pogrążeni w wesołej rozmowie.

— Hej, Lea, może usiądziesz z nami? — dziewczyna wzdrygnęła się na głos Case'a. Z niewiadomych przyczyn chłopak nie dawał jej spokoju. Codziennie zapraszał ją do swojego stolika, gdzie siedział razem ze swoimi znajomymi.

— Przykro mi, obiecałam Luz, że z nią usiądę. Może innym razem. — posłała mu uśmiech, starając się, żeby był jak najbardziej szczery. Od paru dni mówiła mu to samo, zmieniając jedynie imię osoby, której obiecała, i jak na razie działało. Martwił ją jedynie fakt, że pewnego dnia może nie być w szkole nikogo znajomego i nie będzie miała wymówki, żeby z nim nie siadać.

— Spoko. Smacznego. — chłopak także się uśmiechnął i wrócił do posiłku. Lea skierowała się tymczasem do znajomych.

— Czyżby Case znowu zaprosił cię do stolika? — zagadnęła Anita, gdy szesnastolatka zajęła miejsce naprzeciwko niej, pomiędzy Witką a Luz. Od początku bawiła ją ta cała sytuacja.

— Nawet mi nie przypominaj — mruknęła dziewczyna, zabierając się do swojego posiłku.

— Może jak z nim raz usiądziesz, to da ci spokój? — zaproponowała Witka.

— Obstawiam, że raczej przyniesie to odwrotny skutek od zamierzonego i nie odczepi się ode mnie nawet na korytarzu.

— W sumie możliwe.

— Ogólnie, chciałabym wam coś opowiedzieć — oznajmiła tajemniczym głosem Luz. Lea zerknęła na nią kątem oka, po czym wróciła do swojej porcji. — Pamiętacie Dzień Adopcji Palizmana? Jeden z palizmanów wskoczył mi do torby i wrócił ze mną do Sowiego Domu. Zorientowałam się dopiero wieczorem i poszłam go odnieść. Stwierdziłam, że posiedzę trochę wśród palizmanów, posnuję plany na przyszłość i poczekam, aż któryś mnie wybierze. Po paru godzinach poczułam nagle, że się unosimy. Okazało się, że ktoś nas porywa!

— Co? Ale po co ktoś miałby porywać palizmany? — zdziwił się Gus. Szesnastolatka przyznała mu w myślach rację. Teraz już z pełną uwagą przypatrywała się Luz, czekając na ciąg dalszy i kompletnie zapominając o swoim posiłku, za który zapłaciła dobre parę ślimaków.

— Daj jej dokończyć. — Anita szturchnęła Gusa łokciem. Także wpatrywała się w Luz, a kiedy człowiek także na nią spojrzała, spuściła wzrok i lekko się zarumieniła.

— Tak czy siak wyjrzałam i zobaczyłam latający statek z logo Cesarskiego Kowenu. — w tym momencie Lea zaczęła już podejrzewać, kto będzie głównym bohaterem tej opowieści. — Wdrapałam się na niego, a tam, gwiżdżąc, stał Złoty Strażnik. Podkradłam się do niego i wyrzuciłam go z statku za pomocą ogniowego glifu. — nastolatka użyła w tym momencie owego glifu, żeby zaprezentować. Podpaliła tym samym przypadkowo włosy Gusowi i zamieszanie, jakie w ten sposób powstało, odwróciło uwagę od Lei, która zaczęła chichotać jak opętana. Skoro nawet człowiek był w stanie pokonać Huntera, wielkiego Złotego Strażnika, prawą rękę Cesarza Belosa, to zaczęła się poważnie zastanawiać, jak to się stało, że udało mu się zdobyć tak wysokie stanowisko.

— Wracając — kontynuowała Luz, kiedy już włosy Gusa przestały się palić. — Niestety on wrócił i mnie związał. Chwilę mi pogroził, wywaliłam mu kostur za statek i niespodziewanie coś na zaatakowało. Spadliśmy i...

— Um, Luz, nie chcę Ci przerywać, ale zaraz skończy się przerwa. A nauczyciele nie będą zbyt zachwyceni, jeśli się spóźnimy — wtrąciła Witka. Lea rozejrzała się po stołówce i zorientowała się, że rzeczywiście większość uczniów już ją opuściła. Zostali tylko oni, Case oraz parę osób z profilu iluzji i bardów.

— No dobra. Więc w skrócie okazało się, że Kikimora chciała zabić Złotego Strażnika, ale mu pomogłam i razem odzyskaliśmy palizmany, które później przetransportowałam tutaj za pomocą jakiegoś latającego potwora Kikimory. Koniec. — człowiek wyrzuciła to wszystko na jednym oddechu.

— Jakoś mnie nie dziwi, że Kikimora chciała zabić Huntera — stwierdziła Lea, biorąc łyk swojej Jabłkowej Krwi.

— Dlaczego? I skąd wiesz, że Złoty Strażnik ma na imię Hunter? Nie powiedziałam tego. — Luz spojrzała na nią lekko podejrzliwie, tak samo jak reszta.

Szesnastolatka poczuła, jak jej serce zaczyna bić szybciej. Przeklęła w myślach swoją nieuwagę, równocześnie zastanawiając się, jak wyjść z tej nieco kłopotliwej sytuacji. Mogła powiedzieć prawdę, ale nie chciała tego. Na razie. Kiedyś im wszystko opowie.

— Jestem pewna, że wspominałaś o tym. Chyba tuż przed tym, jak Gusowi zapłonęły włosy — odparła wreszcie, mając nadzieję, że jej uwierzą. — A co do Kikimory, to przecież poznaliście ją na wycieczce w pałacu Cesarza. Wydaje mi się, że z chęcią zajęłaby miejsce Złotego Strażnika i tylko szuka jakiejś sprzyjającej okazji.

— W sumie racja — zgodziła się Anita. Luz nadal wyglądała na trochę podejrzliwą, pewnie dlatego, że nie mogła sobie przypomnieć sytuacji, kiedy by wymieniła imię Złotego Strażnika, ale nie odezwała się.

Chwilę później wrzask dzwonka ogłosił koniec przerwy, więc przyjaciele zaczęli się zbierać. Lea posłała im uśmiech i ruszyła w stronę swojej klasy. Była jakoś w połowie drogi, kiedy dogonił ją Case. We włosach miał kawałek kanapki, co pozwoliło dziewczynie przypuszczać, że wraz ze znajomymi urządził sobie bitwę na jedzenie na stołówce. Aż dziwne, że nie zauważyła, chociaż z drugiej strony całą uwagę poświęciła na słuchanie Luz.

— Mam nadzieję, że miło spędziłaś przerwę — oznajmił. Jego głos był przesiąknięty pewnością się, a sam chłopak wyglądał, jakby był z czegoś bardzo dumny. Ta postawa trochę zaniepokoiła dziewczynę.

— Było spoko. — Lea wzruszyła ramionami, starając się zachować neutralnie. — A jak twoja?

— Świetnie. Ale rozmawiałem też z twoimi przyjaciółmi — niepokój Lei wzrósł — i oznajmiłem im, że jutro nie siadasz z nimi, tylko z najlepszym stolikiem na stołówce. Czyli moim.

Case był tak zadowolony ze swojej nowiny, że nawet nie zwracał zbytniej uwagi na reakcję dziewczyny, co było dla niej korzystne, bo jej mina wskazywała, że już wolałaby wyjść na dwór podczas wrzącego deszczu.

— Ale obiecałam Edricowi i Emirze... — zaczęła, mając jeszcze niewielką nadzieję, że uda jej się od tego wymigać, ale chłopak jej przerwał.

— Z nimi też już rozmawiałem. Zobaczysz, będzie świetnie. A teraz chodźmy już lepiej na lekcje. — Case mrugnął do niej i ruszył w stronę klasy, podczas gdy nastolatka jakby przyrosła do ziemi. Nie wierzyła w to, co usłyszała. W tym momencie odniosła wrażenie, że Case jest jeszcze gorszy od Huntera. Złotego Strażnika widywała przynajmniej raz na jakiś czas, a Case tymczasem chodził z nią do tej samej klasy i widywała go codziennie.

Lea westchnęła i ruszyła za brunetem. Nie wiedziała, co innego wymyślić, żeby wymigać się od siedzenia obok niego na stołówce, więc spodziewała się, że jutrzejsza przerwa obiadowa nie będzie należała do najprzyjemniejszych.

~•~

Liczba słów: 1373

Okej, stał się jakiś cud, że tak szybko wstawiłam kolejną część xD. Trochę krótsza niż poprzednia, ale cóż poradzić

Mam nadzieję, że się podobało :> (chociaż w sumie chyba niezbyt mi wyszło hah)

No i miłego rozpoczęcia roku :> Do której klasy idziecie? Ja do 3 liceum hah. Jak ten czas szybko leci. Dopiero co pisałam egzamin ósmoklasisty hah

Do następnej części :>>

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top