•12•

W pałacu Cesarza Belosa rzadko kiedy gościły osoby z zewnątrz. Jedynymi wyjątkami byli uczniowie. Co najmniej dwa razy na rok każda z trzech szkół wysyłała grupę podopiecznych, żeby poznali oni tradycje Cesarskiego Kowenu. Osobą odpowiedzialną za oprowadzenie owych wycieczek była Kikimora, dlatego też Huntera zazwyczaj to nie interesowało. Tym razem było jednak inaczej.

Chłopak stanął na murach zamku i, opierając się o nie, obserwował zwiedzających uczniów. Z tej odległości nie słyszał wypowiadanych przez nich i Kiki słów, jednak wyraźnie widział, że większość się zdecydowanie nudzi. Z radością przyznał w myślach rację Lei; demon była zdecydowanie okropną przewodniczką.

Złoty Strażnik parsknął śmiechem, kiedy dostrzegł, że parę osób kroczących na tyłach zaczęło grać w Czaropokera. Nie wiedział, jak im to wychodzi, kiedy cały czas idą, ale podobała mu się ta ignorancja w stosunku do Kikimory.

Zawiał lekki wiatr, rozwiewając jasne włosy Huntera. Chłopak zerknął na zegarek i zorientował się, że powoli zbliża się pora, kiedy będzie musiał przeprowadzić szkolenie nowych skautów. Zazwyczaj należało to do obowiązków Lilith, ale po jej zdradzie Kiki i Złoty Strażnik musieli podzielić się jej zadaniami, dopóki nie zostanie wybrany następca kobiety.

Szesnastolatek przeciągnął się. Zerknął na wycieczkę, która właśnie znikała za zakrętem, po czym nałożył na swoją twarz maskę. Od razu odczuł różnicę w oddychaniu i zapragnął ją zdjąć, szczególnie, że tego dnia powietrze było wyjątkowo świeże, ale wiedział, że lepiej, by jak najmniej osób znało jego prawdziwy wygląd.

Chłopak ruszył korytarzami. Po drodze mijał pojedynczych skautów, których pozdrawiał skinieniem głowy. Natknął się także na głowy kowenów iluzji i eliksirów, którzy nie zwrócili na niego uwagi, wyraźnie się gdzieś spiesząc. Złoty Strażnik przez chwilę rozważał, czy powinien poinformować Belosa o tej ignorancji, ale w końcu doszedł do wniosku, że właściwie nie ma to za wiele sensu.

Po paru minutach Hunter dotarł do drzwi, za którymi miało odbyć się szkolenie. Poprawił maskę i pelerynę, mocniej chwycił swój kostur, po czym otworzył drzwi i wkroczył do pomieszczenia. Na jego widok znajdujący się w pomieszczeniu skauci od razu zamilkli i ustawili się w szereg. Chłopak uśmiechnął się lekko do siebie. Przynajmniej nie musiał ich uczyć, jak powinni zachować się w stosunku do przełożonych.

Złoty Strażnik stanął przed grupą. Przez chwilę milczał, lustrując wzrokiem grupę. Nowych skautów było niewiele, ledwie dziesięć.

— No dobrze, na początek kilka zasad — oznajmił w końcu Hunter, zaczynając się przechadzać przed zgromadzonymi wiedźmami. — Po pierwsze, na każde wezwanie przełożonego musicie się bezzwłocznie zgłaszać. Po drugie, każde przyjaźnie i ogólnie znajomości z dzikimi wiedźmami są zakazane i będą surowo karane. A jeśli jakąś taką wiedźmę spotkacie, musicie to albo zgłosić albo ją aresztować. Po trzecie...

W tym momencie szesnastolatek przyuważył, jak jeden z skautów nieśmiało unosi rękę. Normalnie by to zignorował, ale był w wyjątkowo dobrym humorze i zdecydował się udzielić odpowiedzi.

— Tak? O co chodzi? — spytał, nawet nie kończąc swojej poprzedniej wypowiedzi. Trochę go to zaskoczyło, ale zwalił to na satysfakcję z ignorancji uczniów w stosunku do Kikimory.

Zgromadzeni skauci wyglądali na tak samo zaskoczonych jak Złoty Strażnik.

— Chciałem się dowiedzieć, czy są jakieś dni wolne — powiedział niepewnie skaut. Było widoczne, że boi się, że przypadkowo zdenerwuje przełożonego.

Hunter lekko się uśmiechnął.

— Dobre pytanie...

— Ian, Złoty Strażniku. — skaut schylił głowę.

— Dobre pytanie, Ian — dokończył Hunter. — W ciągu roku jest jeden dzień wolny. I macie szczęście, najbliższy wypada za niedługo. A wracając do zasad...

Przez następne pół godziny szesnastolatek tłumaczył skautom wszystkie możliwe zasady oraz to, jak dokładniej działał Cesarski Kowen. Kiedy w końcu udało mu się zakończyć część teoretyczną, postanowił przejść do części praktycznej. I prawie doprowadziło go to do załamania po niecałych pięciu minutach.

Na początek kazał nowym skautom dobrać się w pary i zmierzyć się ze sobą, żeby sprawdzić ich umiejętności. Skończyło się na tym, że owy Ian, który wcześniej pytał o dni wolne, wylądował na lampie, dwóch innych skautów utknęło w roślinach, jeszcze inny oberwał abominacją i uderzył w ścianę, a sam Hunter także z trudem uniknął zderzenia z rośliną.

W skrócie panował chaos.

Opanowanie go zajęło trochę czasu, ale w końcu się udało i chłopak mógł przejść do treningu. Nie wiedział, jak ta grupa dostała się do Cesarskiego Kowenu, ale jeśli wszyscy nowi skauci zachowywali się tak jak obecni, to naprawdę podziwiał Lilith za to, że przez tyle lat się tym zajmowała i nie zwariowała.

Kiedy w końcu po paru godzinach Złoty Strażnik skończył trening i odesłał skautów, słońce zaczęło już powoli zachodzić. Hunter był przemęczony i jedyne, o czym marzył, to położyć się do łóżka. Zazwyczaj budził się wcześnie rano, a że chodził późno spać, to wiecznie był niewyspany, ale przez te wszystkie lata nauczył się ignorować zmęczenie.

— Hunter! — z zamyślenia wyrwał chłopaka głos Cesarza Belosa. Zamrugał parę razy, żeby się bardziej rozbudzić, po czym spojrzał na swojego wuja, który szedł w jego stronę.

— Tak, Cesarzu? — chłopak schylił głowę.

— Mógłbyś przynieść mi trochę palizmanów?

— Oczywiście, zaraz to zrobię. Przynieść je tam gdzie zawsze?

— Tak. Pospiesz się. — po tych słowach Belos odszedł. Hunter przez chwilę patrzył za nim, po czym potrząsnął głową, starając się otrząsnąć z zamyślenia. Przez zmęczenie coraz trudniej było mu zachować koncentrację.

Chłopak ruszył korytarzem. Jego kroki jak zwykle było aż za dobrze słychać, a jego myśli mimowolnie powędrowały w stronę ostatniego spotkania z Leą. W Labiryncie Wspomnień ich kroki było słychać tak samo wyraźnie jak w Pałacu Cesarza Belosa. Hunter od razu pokręcił głową, starając się wyrzucić z niej wspomnienia. Niestety zrobił to za późno i lekkie uczucie samotności w nim pozostało.

Może i nie przepadał za młodą Carter, ale nie mógł zaprzeczyć, że była pierwszą osobą w jego wieku, którą poznał i z którą rozmawiał. Po części dobrze czuł się w jej towarzystwie. Mniej samotnie.

Złoty Strażnik westchnął, po czym ponownie pokręcił głową, tym razem już na dobre pozbywając się z niej Lei i ciągle wracającej do niego samotności.

Po paru minutach doszedł do magazynu, w którym trzymali palizmany. Wkroczył do środka, zapalił światło, rozejrzał się wokół i cicho przeklął pod nosem. Zostało już naprawdę niewiele palizmanów, co oznaczało, że najpewniej za niedługo trzeba będzie uzupełnić zapasy. A znając życie Belos zleci to zadanie właśnie Hunterowi, a chłopak wyjątkowo nie miał na to najmniejszej ochoty.

Złoty Strażnik westchnął zrezygnowany, po czym wziął leżące w pomieszczeniu palizmany. Czasami żałował, że nie może prowadzić normalnego życia. Że nie może, tak jak inni nastolatkowie, spędzać czasu z przyjaciółmi, chodzić do szkoły i w ogóle cieszyć się życiem. Że zamiast tego niemalże od zawsze musi dbać o porządek na Wrzących Wyspach, służąc w kowenie swojego wuja.

~•~

Liczba słów: 1064

To zdecydowania do tej pory najkrótsza część. Ale tak jakoś wyszło, że niezbyt wiedziałam, co tu jeszcze zawrzeć. W sumie to chyba tracę powoli wenę i chęci na pisanie tego hah

Tak czy siak opinie mile widziane. Dzięki za każdy głos i każdy komentarz, to naprawdę motywuje :>

I do kolejnej części (jeśli uda mi się ją napisać hah)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top