Rozdział 1.

Podszedł do chłopaka i położył swą dłoń, na jego wolne ramię.

Nic nie mówił, nie potrzebował tego, bez słów jest lepiej. Wiedział że chłopak nie wytrzyma, dlatego szykował dla niego coś specjalnego, coś, co wielu ludzi przeraża.

Lekarz wyciągnął strzykawke z trucizną i po woli zbliżał się do szyi niedoszłego samobójcy. Próbował mu tym pomóc, myślał że robi dobrze. Lecz stało się coś, czego nie spodziewałby się nawet w snach. Chlopak-niemowa, wypowiedział jedno zdanie pytające .

-Muszę umrzeć?-jego głową wciąż wyprawiają jeden, nie znaczny ruch, który dział się w wyznaczonym, przez samego siebie, tępie.

Nie odpowiedział, odłożył strzykawkę, po chwili opuszczając pokój. Przy wyjściu spogladnął na nie ruszającego się nastolatka i uśmiechnął sam do siebie.

"Może jest jeszcze szansa?" Zapytał sam siebie. O ironio, ile tu było ludzi, którzy mówili do siebie a było pacjetami, lecz co z nim? Czy to początek choroby?

Nie. Tu ludzi podzieleni sa na rangi. To tylko przedstawienie. Ci ludzie,chorzy, nawet gdy wyjdą to wrócą, bo tam nie będą mogli żyć, będą wytykani palcami, nienormalnymi. Dostaną depresji. Tak miała większość dostajaca się do tego zakładu.

On był jednym z nielicznych, którzy próbowali ich ratować, poprzez morderstwo. Zwalali na innych nie poczytalnych wine , dla złagodzenia wyroku.

Zazwyczaj się to udawało, lecz były przypadki, gdzie prawda wychodziła na jaw, lecz nawet to, nie dało rady zamknąć wciąż pracującego zakładu psychiatrycznego.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top