Rozdział 5.
Szybko udałem się do jednej z izolatek.
-Nie ma go!-krzyknąłem.
Jak najprędzej mogłem, udałem się do specjalnej kabiny, po czym wjeżdżając do centrum obserwacji, udałem się, na wprost maszyny.
Szbko wziąłem wajchę w dłonie i wywołałem alarm, a guzikiem obok, zamknąłem wszystkie możliwe wyjścia.
Od razu zaczęły się poszukiwania, sterowałem całą akcją, która dla mnie była wręcz przerażająca.
Z izolacji numer 55 uciekł pacjent 56987. Był on niebiezpieczny. Gwałcił i zabijał młodych chłopców, w wieku nie pełnoletnim. Zdawałem sobie sprawę, że Miłosz i Daniel, są w ogromnym niebezpieczeństwie. Dlatego, razem z radą postanowiliśmy, że zamieszkają oni u mnie, do czasu, w którym nie znajdziemy podejrzanego. Brzmiało to absurdalnie, niczym wyjęte z taniego kryminału, a my lekarze, zajmowaliśmy się wydziałem zabójstw.
Pov.Miłosz.
Do moich uczu dobiegły dziwne hałasy zza drzwi. Lecz moje nie wzruszenie, po prostu zignorowało ten fakt. Jestem dnem, wiec po jaki cel, mam wtrącać sie w coś, co mnie nie dotyczy. Z moich zamyśleń wyrwało mnie równomierne pukanie w metalowe drzwi, lekko się przestraszyłem, lecz ukryłem to pod maską obojętności.
Kiedy odgłos ucichł, usłyszałem otwieranie drzwi.
Stał za nimi młody chłopak. Który nie za wesoło spoglądnął na mnie. Tak jakby od razu poczuł do mnie respekt. Jak zwykle siedziałem na wózku i wyglądałem przez okno. Lecz tym razem, po raz pierwszy od kiedy pamiętam, spojrzałem na kogo kolwiek. Szybko jednak wróciłem do pierwotnej pozycji wzruszajac tylko ramionami.
Wszedł. Usiadł na łóżku, po czym spoglądnął na mnie. Skąd to wiem? Jego wzrok, aż wiercił mi dziurę w plecach.
-Hej?-powiedział bardziej pytając.
Nie odpowiedziałem, miałem go gdzieś.
-Jestem Daniel, miło mi Cię poznać. -wyciągnął w moją stronę dłoń, ów wcześniej stając na przeciwko mnie, a raczej z boku.
Odwrociłem się i spojrzałem na jego dłoń nie pewnie, po chwili jednak wymieniając z nim przywitanie.
-Wiem co przeszedłeś, nie musisz się mnie bać. Prawdo podobnie mamy tego samego lekarza, więc miło by było gdybyś chociaż napisał na kartce jak się nazywasz...
-Miłosz-powiedziałem cicho, przerywając tym samym jego wypowiedź. Spusciłem głowę.-Miłosz Edward. -podałem dwa imiona aby jak zapomniał pierwszego, to pamiętał drugie.
Dzwignąłem lekko głowę, a widząc wielkie zdziwienie na jego twarzy, sam się zdziwiłem, po czym zakryłem usta dłońmi, zdając sobie sprawę, że właśnie się "wygadałem".
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top