Prolog.

Była chlodna noc, coś około trzeciej rano, gdy on znów przyglądał się beznamiętnemu niebu, owianemu chmurami, które zwiastować miały burzę, jednakże na razie były to tylko krople deszczu. Według niego łzy bogów. Nie był katolikiem,miał swoją wiarę. Wymyślił ja.

Mikro-Bóg ciemności,

Kasti-Bóg ran, oraz Miki-Bóg ciągłego cierpienia.

Jego bogowie. Sam czasem nie wierzył w to co robi, ale jednak musiał. Przecierz był lekarzem.

Wybiło w pół do czwartej, jego czujny słuch usłyszał skrzypniecie oparcia wózka inwalidzkiego, z tak dobrze znanej mu sali.

Jeden chłopak, on jedyny nie spał w nocy, a robił to w dzień. Jako jeden z nielicznych sam doprowadził się celowo do stanu pomiędzy jego światem, a realiami. Jego oczy pomimo że prawie puste, to wyrażają tak wiele, lecz tylko jedno słowo jest dostrzegane najbardziej.

"Przerażenie"

Mężczyzna udał się więc do owego pomieszczenia. Nie spieszyć się, nie bał. Chłopak był dla niego "czymś". Nie był eksperymentem. Lecz nie miał on miejsca w życiu lekarza.

Był neutralnym.*

Mężczyzna niepewnie przycisnął klucze do zamka, po czym przekręcił je. Otwarcie drzwi, było jednym z gorszych do wykonania rzeczy, trzeba było być ostrożnym.

Wielu ludzi przerażał widok tego, co on musiał oglądać na co dzień.

Małe wychudzone ciałko, wystające kości, nadgarstki tak cienkie, a cera blada niczym ściana szpitalna, bądź śnieg.

Chłopak z wystajacymi żylami na wierzchu.

Mówiono o nim wiele, ale nikt nie znał prawdy. Był niemową. Nigdy nie powiedział ani słowa.

Jego głowa w tamtym momencie odbijała się od jego ramienia, śmierć dla niego stała z otwartymi ramionami. Przez swój kruchy wygląd, nie miał wyboru, musiał poruszać się na wózku inwalidzkim. Nikt nigdy, nie spodziewałby się tego, co on przeżył.

*Neutralny-nie znaczący.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top