Rozdział 9

- Ty tak na poważnie? - Dopytywała zdumiona Lenalee nie wierząc w to, co właśnie usłyszała. - Wyczyniać coś takiego... - Usiadła ciężko zszokowana. - Twoja kuzynka nie żartowała mówiąc o waszym ślubie i mniej intymnych sprawach?

- To jest zabawne, bo właśnie nie... - Uśmiechnął się niepewnie. - Właściwie, to nie wiem, czemu mówię wam o tym wszystkim. To dla mnie troszeczkę dziwne, bo nie znam was. Znaczy... Nawet, jeżeli znałem przed wypadkiem, to teraz jesteście dla mnie kimś obcym... Przepraszam... - Allen stropił się odrobinę wbijając wzrok w blat. - Jeśli was uraziłem tym...

- Nie, w żadnym wypadku. - Lenalee pokręciła przecząco głową. - To nie twoja wina.

- Od tego ma się przyjaciół. - Przyznała spokojnie Mika. - Co ty myślisz, że robisz?

Nim uzyskała odpowiedź, Lavi stojący za Walkerem z tacką w dłoni oberwał z buta w twarz od lecącej, dosłownie lecącej Road. Chłopak wylądował na łopatkach, a Road nie poprzestała tylko na tym jednym kopniaku, podeszła do leżącego rudzielca i z istną zawiścią zdeptała go krzycząc „Jak śmiesz tykać mojego niedoszłego męża?!" i inne tego typu i dopiero interwencja Allena odwiodła ją od dalszego okazywania sprawiedliwości.

- Lavi ubzdurał sobie po prostu, że jak oberwiesz po głowie, to przypomnisz sobie wszystko.

- Aha... - Allen gapił się na Mikę z głupim wyrazem twarzy. - Czy on to wziął z kreskówek?

- Owszem. - Odpowiedziała krótko. - Chciał zaserwować ci terapią wstrząsową.

- Moyashi terapii wstrząsowej nie potrzebuję, tylko zgłupieje jeszcze bardziej o ile to w ogóle podchodzi pod rejestr bycie takim debilem. - Mruknął Kanda.

- Odezwał się wszechwiedzący Roszpunek... - Prychnął Allen, ale Kanda zignorował tę zniewagę. - Właściwie to skąd mi się, to wzięło z tym Roszpunkiem?

Pozostali znający powód uśmiechnęli się wesoło. To była oznaka, że Allenowi wraca pamięć i lada dzień przypomni sobie wszystko.

Road patrzyła z niesmakiem jak Allen rozmawia z nowymi przyjaciółmi, dobra, to może zdzierżyć, ale nigdy zaakceptuje tego, że jej ukochany nie doszły mąż siedzi sobie niczym potulny baranek obok obcej jak dla niej dziewczyny! Co ją obchodzi to, że jest jego nową koleżanką?! Ona pierwsza zaręczyła się w Walkerem w wieku sześciu lat i to powinno się liczyć, a nie jakaś... Uh! To było takie irytujące. Czemu Allen jeszcze jej nie powiedział, żeby sobie poszła od niego? Przecież... Przecież jak byli młodsi i chodzili wspólnie do szkoły nie pozwalał nikomu siadać obok siebie, tylko i wyłącznie jej, nikomu oprócz niej, a teraz... A żeby ją szlag trafił! Najchętniej podeszłaby i zrzuciła tą nieuprzejmą złodziejkę narzeczonych z krzesła, może wówczas znałaby swoje miejsce...

- To nie jest zły pomysł... - Mruknęła. Na usta Road wpełzł złośliwy uśmieszek. - Pożałujesz, że próbujesz odebrać mi Allena...

Road podeszła spokojnie do Miki z zamiarem zrzucenia jej z krzesła, niemal dotykała opuszkami krzesła, gdy wtem ktoś chwycił ją za nadgarstek. Pisnęła krótko, bo uścisk wcale do delikatnych nie należał. Spojrzała zaskoczona na oprawcę, którym był rosły mężczyzna, bardzo wysoki i szczupły. Bardzo ostre rysy twarzy, szpiczaste uszy i ostre kły niczym u wampira dodawały upiornego wyobrażenia jego osobie upiornego wyobrażenia. Krótkie czarne włosy lekko zmierzwione z o wiele dłuższą grzywką barwy białej wyglądającą jak smuga. Z grobową miną wpatrywał się w dziewczynę jakby, co najmniej chciał ją pozbawić życia z jakiegoś głupiego powodu.

- P-Puść... - Road chciała się wyrwać, ale mężczyzna zbyt mocno trzymał. - Zostaw...!

- Przepraszam, ale potrzebuje pan czegoś od mojej kuzynki? - Zagadnął Allen, ale mężczyzna nie odpowiedział, co tym bardziej zdenerwowało Walkera. - Przepraszam, ale... - Wstał. - Potrzebuje pan czegoś od niej? - Zaprzeczył ruchem głowy. - Czy mógłby pan puścić moją kuzynkę?

- Crowley?

Tuż obok mężczyzny pojawiła się zgrabna, smukła kobieta o jasnej, lekko brzoskwiniowej karnacji. Długie blond włosy związane w luźny francuski warkocz spływający swobodnie po ramieniu i bystre brązowej barwy tęczówki wpatrywały się w grupkę uczniów przy stoliku z zaciekawieniem. Pełne, jędrne usta. Ubrana w bluzkę z dużym dekoltem, ołówkową spódnicę i długie za kolana kozaki, wszystko w kolorze ciemnego fioletu oprócz białego kiltu przed kolana, który miała zarzucony na cały ubiór. Uśmiechnęła się uroczo. Lavi otworzył usta i niemo wypowiedział „strike!" za co oberwał od Kandy kubkiem w głowę, który rozpił się przez ten czyn. Kobieta chwyciła delikatnie za dłoń upiornego mężczyzny i puścił w końcu Road.

- Wybaczcie Crowley jest odrobinę nieśmiały. - Zaśmiała się barwnie.

- Nie... Nieśmiały...? - Wydusili niemo cała grupa gapiąc się z niedowierzaniem na dziwną parę.

- To jest Arystar Crowley III, wasz nowy nauczyciel historii. - Przedstawiła go kobieta. - Ja nazywam się Arystar Eliade, jego żona, a jednocześnie wasza nowa pielęgniarka. Jeśli skaleczycie się, to bardzo chętnie zapraszam. - Uśmiechnęła się szerzej roztaczając dziwną aurę uroku, która ani odrobinę nie pasowała do mrocznej i tajemniczej, jaką rozsiewał Crowley. - Proszę nam teraz wybaczyć. Crowley jedynie szukał gabinetu dyrektora.

- Drugie piętro, tuż obok sali muzycznej numer 123. - Przyznał spokojnie Kanda upijając łyk zielonej herbaty.

- Dziękuje. - Eliade chwyciła męża za ramię. - Chodź kochanie. - Odeszli w swoją stronę.

- Dziwna z nich para, nie...? - Zauważyła Lenalee. - Chociaż pan Arystar wydaje się miły, to jednak trochę małomówny.

- Taaa... - Przytaknął Lavi trzymając się za obolałe czoło. - Chyba odwiedzę nowa pielęgniarkę.

- Tylko spróbuj, a przysięgam, że poćwiartuję na kawałki... - Yuu wymierzył katanę wprost w twarzy rudzielca z widoczna jak na dłoni nienawiścią.

- Spokojnie Yuu, to tylko z powodu bólu głowy jaki mi zaserwowałeś tym kubkiem. - Zaśmiał się niepewnie Lavi unosząc ręce w geście obronnym. - Naprawdę...

- Mój rycerzu! - Road z piskiem rzuciła się na szyję Allena oma nie wywalając jego i siebie. - Uratowałeś mnie, Allen! - Ucałowała go w policzek. - Jak na przyszłego męża przystało, ocaliłeś mi życie. Kto wie, co mógł mi zrobić ten dziwny facet...

- Postawić nieodpowiednie w zachowaniu z lekcji historii? - Podsunął z niepewną miną Allen.

Mika na widok tego, co wyprawiają zgięła niepostrzeżenie łyżeczkę w pół. Z jakiegoś powodu irytowała ją ta sytuacja i najchętniej poszłaby, ale... Nie, zostanie, nie będzie okazywać, że ją coś zabolało.

Lekcje minęły niesamowicie szybko i w klasie pozostał jedynie Allen i Mika, którzy mają dziś dyżur na posprzątanie klasy jako ostatni. Allen pożegnał się ze znajomymi i spojrzał na dziewczynę przysuwającą krzesła równo do ławek. Zastanowił się chwilę. W sumie Kandy tutaj niema, więc nie musiał się bać, że będzie chciał go oskalpować, ale w sumie... Dlaczego myśli, że byłby do tego zdolny? Dziwne...

- Mika? - Spojrzała na niego pytająco. - Czy ty i Kanda... Czy wy...

- Jesteśmy parą? Nie. - Przyznała szczerze i przysunęła ostatnią ławkę, po czym podeszła do tablicy, wzięła gąbkę i zaczęła ścierać z tablicy. - Nie, nie jesteśmy.

- Ale zachowuje się jakbyście...

- To mój brat. - Przerwała mu. - Yuu Kanda jest moim starszym bratem, to dlatego próbuje mnie ochronić przed każdym adoratorem w obawie, że zrobią mi krzywdę, to wszystko.

- Poważnie?! - Allen wytrzeszczył na nią zaskoczony oczy. - To dlatego on... - Zamyślił się na chwilę. - A czy... Czy my... No wiesz, czy ja z tobą. Znaczy...

- Co?

- Czy my byliśmy parą przed moim wypadkiem? - Wydusił w końcu. Zamarła na chwilę. - Mika?

- Nie, nie byliśmy. - Odpowiedziała o dłuższej chwili. - Nigdy nie odważyłeś się zaprosić mnie na randkę ani nic podobnego. Dla ciebie byłam tylko koleżanką, to wszystko.

- Rozumiem, a czy nie chciałabyś w takim razie pójść ze mną na randkę jutro? - Zagadnął niespodziewanie.

- Nie jestem pewna czy to zdałoby egzamin. - Przyznała niepewnie.

- Tym razem będzie inaczej, naprawdę. - Uśmiechnął się.

Mika odłożyła niepewnie gąbkę i stała dłuższą chwilę z ręką na niej. Nie patrzyła i nie odwróciła się do niego, po prostu zawahała się, ale też nie chciała, żeby zobaczył jej czerwoną od wypieków twarzyczkę.

- Mika?

- Zgoda. - Odpowiedziała po kolejnych kilku minutach. - Zgadzam się, pójdę...

- Przyjdę po ciebie...

- Nie, lepiej nie, bo Yuu mógłby się zdenerwować... - Przyznała niepewnie. Odetchnęła głębiej. - Spotkajmy się przy dużym zegarze na przystanku.

- W porządku.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top