Rozdział 6

Zapadła martwa cisza, gdy Allen delikatnie i niepewnie odsunął od siebie dziewczynę. Patrzył na nich nieco zdezorientowany jakby nie do końca miał pewność, kim są ludzie w pokoju. Pielęgniarka dostrzegła spłoszony wzrok chłopaka i wyprosiła wszystkich na zewnątrz, co z małym ociąganiem wykonali. Spojrzała na błądzącego po ścianach albinosa i podeszła po chwili namysłu grzebiąc w kieszeniach w poszukiwaniu czegoś. Ostatecznie wyjęła małą latareczkę.

- Wiesz, gdzie jesteś? - Zagadnęła po chwili.

- W szpitalu... - Wymamrotał.

- Spójrz tutaj. - Poświeciła najpierw w prawe, a zaraz w lewe oko. - Dobrze, a pamiętasz jak się nazywasz, gdzie mieszkasz i ile masz lat?

- Czemu pani o to pyta? - Zagadnął zdziwiony.

- To standardowe pytania. - Uśmiechnęła się ciepło. - Musimy sprawdzić czy nie masz zaniku pamięci...

- Rozumiem. - Przerwał jej. - Nazywam się Allen Walker, mieszkam przy ulicy... - Zamyślił się na chwilkę. - Przy ulicy Świętego Krzyża 17, a mam lat szesnaście. Niedawno przeprowadziłem się i jeszcze zapominam czasem adres. - Uśmiechnął się speszony.

- W porządku. Czy pamiętasz, co się stało?

- Nie jestem pewien... - Zawahał się. - Pamiętam... Ogień, krew i... i... - Znów zamyślił się. - Ktoś tam był... Wołał mnie po imieniu, a potem... Potem... - Ściszył nieznacznie głos. - Potem...

- No dobrze. - Kobieta przerwała mu. Podeszła do drzwi i wpuściła grupkę osób, które wcześniej wyprosiła... - Allen, poznajesz kogoś z nich?

Walker spojrzał na czwórkę osób w miej więcej jego wieku, ale... Zmarszczył brwi patrząc na każdego z osobna i pokręcił niepewnie głową. Czy powinien ich znać? Kim oni dla niego są? Czemu czuje dziwne uczucie, że znają się od dawna?

- Ty... - Nagle jego wzrok padł na Kandę i odruchowo wskazał go dłonią. - Ty byłeś tam... - Wymamrotał. - On... - Spojrzał zmieszany na pielęgniarkę. - On tam był...

- Gdzie? - Kobieta spojrzała wpierw na Kandę, a następnie na Allena. - Gdzie był, Allen?

- Był... - Zmrużył nieco powieki próbując odpowiednio ułożyć słowa. - On był... Był tam... W płomieniach...

- Yuu, jesteś szatanem? - Zaśmiał się Lavi, ale zaraz się uspokoił pod ciężkim spojrzeniem Miki i Lenalee. - Przepraszam.

- Nie... - Allen pokręcił przecząco głową. - On wtedy mnie wołał...

- Allen!!

- Łomotał w drzwi...

-Cholera, Allen!

- Wyłamał je i... i... I kazał nie zasypiać, a potem wyciągnął mnie z płomieni i... - Spojrzał ostrożnie na Kandę jakby zastanawiał się nad czymś. - Obudziłem się tutaj... Nie jestem pewny czy wcześniej go spotkałem...

- A co ostatnie pamiętasz przed wypadkiem? - Zagadnęła Mika.

- Pierwszy dzień w nowej szkole, ale tak jakoś... Urwanie...

Pielęgniarka wezwała lekarza prowadzącego. Zbadał dokładnie Allen i diagnoza była krótka...

- No ładnie młodzieńcze... - Mężczyzna westchnął. - Ma małe wstrząśnienie od uderzenia czymś tępym w głowę.

- To chyba była lampa oliwna... - Allen potarł tył głowy dłonią. - Pamiętam, że leżała zakrwawiona na ziemi.

- Od niej zaprószył się ogień, gdy oliwa wylała się dookoła. Zapalił się wpierw materiał, koszulki sportowe, skakanki, liny... Tak myślę. - Zagadnęła Lenalee z zamyśleniem.

- To bardzo możliwe. - Podtrzymał lekarz. - Chłopak ma małe luki w pamięci, ale pamięć powinna wrócić do dwóch lub trzech tygodni.

- Czyli przypomni sobie wszystko, ale niewiadomo kiedy... - Lavi spojrzał na przyjaciół. - A ile jeszcze spędzi w szpitalu?

- Kilka dni na obserwacji, a za jakieś trzy tygodnie na zdjęcie szwów. Ale żadnej terapii wstrząsowej, bo zbyt nadmierne i nagłe napłynięcie wszystkich utraconych wspomnień może spowodować trwałe uszkodzenie pnia mózgu lub spowoduje palpitację serca i chłopak padnie na zawał. - Westchnął ciężko. - Lepiej uważajcie na niego i bez terapii szokowej jak mówiłem. - Mężczyzna uśmiechnął się i wyszedł zaglądając do karty zdrowia. - Powinienem powiadomić osobę, którą wpisał... Hmm... Ciekawe nazwisko...

*

W pewnym domu zadzwonił telefon. W martwej ciszy domostwa rozbrzmiewał echem w pustych ścianach irytującym dźwiękiem. Blada niczym u trupa dłoń wyłoniła się z czeluści mroku i pochwyciła słuchawkę. Jej właścicielem okazał się równie blady mężczyzna o nienagannym wyglądzie i czarnych elegancko zaczesanych do tyłu włosach.

- Halo? - Beznamiętny ton głosu w przeraźliwej ciszy domu wydawał się być upiorny. - Słucham?

- Ach, prze... Przepraszam. - Rozmówce jakby w końcu odzyskał głos. - Czy rozmawiam z kimś z rodziny Allena Walkera?

- Tak, jestem jego wujkiem, a czy coś się stało? - Nutka ciekawości przeplotła się z dystyngowaną barwą tonacji. - Jest pan tam?

- Tak, tak, przepraszam. - Rozmówca odkaszlnął nieco speszony. - Tak. Chłopiec jest w szpitalu po małym wypadku. Ten numer był podany w karcie zdrowia...

- Jaki jest jego stan? - Przerwał lekarzowi jak się domyślił.

- Nic zbyt groźnego. Chłopak miał dużo szczęścia. - Głos lekarza brzmiał teraz bardziej swobodnie. - Ma lekkie wstrząśnienie i kilka szwów na głowie, trochę zaczadził się dymem i w sumie najgorszym jest jego prawa dłoń. Została bardzo mocno poparzona i nawet przeszczep skóry nic nie da...

- Rozumiem.

- Powinien mieć ktoś na niego oko przez ten czas kuracji, więc...

- Proszę podać adres szpitala. - Kolejny raz przerwał rozmówcy. Słuchał uważnie zapisując. - Dziękuje.

Rozłączył się i w tej chwili obok pojawiła się dziewczynka z różową parasolką z dynią na czubku. Ciemne niczym bezchmurna noc krótko ścięte włosy sterczały na wszystkie strony świata. Patrzyła wyczekująco na mężczyznę, ale on niemiał zamiaru ruszyć się o krok, a co dopiero cokolwiek jej mówić. Zniecierpliwiona spoglądała na niego coraz bardziej nachmurzona i zniecierpliwiona.

- Kto dzwonił? - Zagadnęła po kolejnej minucie milczenia.

- Ach, o to ci chodziło... - Mężczyzna uśmiechnął się lekko z udawanym zaskoczeniem.

- Zabawne... - Prychnęła. - Od początku wiedziałeś, o co mi chodzi.

- Możliwe... To ze szpitala dzwonił najpewniej lekarz prowadzący. Allen miał mały wypadek i...

Nim dokończył jego nienagannie ulizane włosy zostały zmierzwione do przodu od naporu nagłego i chwilowego powietrza, a po rozmówczyni nie został ślad. Poprawił włosy dłonią. Obok zjawiła się powtórnie dziewczyna w okularach przeciwsłonecznych i wielką walizką pod ręką. Spojrzała na niego niecierpliwie.

- Kiedy jedziemy?

- A skąd pomysł, że na pewno jedziemy do niego? - Uniósł jedną brew w górę.

- To chyba oczywiste, że ja swojego niedoszłego męża tak nie zostawię! - Obruszyła się.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top