Rozdział 4

Obudził się w jakimś pomieszczeniu zatopionym w półmroku. Nie do końca pamiętał, co właściwie się stało, ale gdy chciał ruszyć rękoma poczuł dopiero skrępowanie. Miał ręce związane mocnymi linami i knebel na ustach w postaci zwiniętej chusty. Spróbował dostrzec cokolwiek, czym byłby wstanie przeciąć więzy, ale niczego nie mógł zobaczyć przez panująca ciemność dziwnie rozpraszaną nieco u góry. Usłyszał jakieś głosy, najpewniej byli to chłopacy ze szkoły. Kłócili się zażarcie o coś, ale byli zbyt daleko, żeby określić dokładny powód dyskusji.

Do jego uszu doszedł zgrzyt klucza przekręcanego w zamku rozchodzącego się echem. Potem oddalające się szybko kroki i cisza... Dopiero wówczas poczuł jak bardzo boli go głowa i ma coś lepkiego na twarzy, ale z powodu związanych z tyłu dłoni nie jest wstanie powiedzieć, co to może być.

- Nie mogę tu zostać... - Pomyślał Allen i zaczął się szarpać i wiercić, żeby być wstanie przeciągnąć sobie dłonie na przód.

Udało się! To była jego ostatnia myśl, bo nagle oberwał czymś ostrym w głowę i padł jak długi z mroczkami przed oczyma. Ostatnią rzeczą, jako zarejestrował jego zamglony umysł, to jasne światełko tuż obok i pogrążyła go ciemność...

*


Kanda stał jak wbity w ziemię słup, którego nawet ulewne deszcze czy burze nie są wstanie przewrócić. Spodziewał się naprawdę każdej scenerii, dosadnie każdej, ale nie tego, co zobaczył po zapaleniu światła... Zamiast randkującej pary zobaczył balony, zastawiony smakołykami stół i spory tort z napisem „Najlepszego Yuu z okazji urodzin" oraz niemalże wszystkich przyjaciół czy znajomych i kilka osób z klasy.

- Mika, co...? - Zaczął niepewnie, ale pytanie jakby zaginęło w krtani.

- No, co? - Mika posłała mu zadziorne spojrzenie. - Gdybym zrobiła imprezę u nas w domu, to od razu mógłbyś przyjść za wcześnie, albo coś byś podejrzewał, a wtedy z niespodzianki nic by nie wyszło.

- To o tym rozmawiałaś z Moyashi na stołówce? - Zagadnął po chwili namysłu.

- Tak. Pytała go czy użyczyłby nam swojego domku na imprezę pod warunkiem, że za wszystkie szkody materialne my zapłacimy i zgodził się. - Przyznała szczerze Mika i pokręciła z rezygnacją głową. - Nawet nie wiesz jak ciężko było znaleźć lokum na urządzenie przyjęcia.

Yuu ugryzł się w język nim coś głupiego palnął. Ubzdurał sobie, że Mika chodzi z Moyashi, a on jedynie użyczył im swojego lokum na zabawę urodzinową dla niego. Westchnął i przeczesał palcami grzywkę.

- Wszystkiego najlepszego Kruku! Jesteś starszy o rok! - Zawołał jakiś chłopak.

Kanda spojrzał na niego zaskoczony. Od czasów gimnazjalnych nikt nie nazywał go per Kruk, nikt oprócz osób z jego starej bandy. Chłopak o długich blond włosach związanych w luźny kucyk uśmiechnął się ukazując ząbki. Miał na sobie skórzaną kurtkę bez rękawów, spod której widoczna była czerwona koszulka z poszarpanymi krótkimi rękawkami. Na szyi czarna obroża z srebrną sprzączką i kawałkiem grubego łańcucha jakby urwanego nagle. Ciemne spodnie moro i czarne buty wojskowe. Kanda patrzył na niego jak na widmo.

- Ej, no stary nie patrz tak jakbyś zobaczył ducha. - Zaśmiał się. – Nie widzieliśmy się tylko rok.

- Jasdero, ty głupia babo! - Prychnął z rozbawieniem Kanda przybijając z kumplem żółwika. - A gdzie brata zgubiłeś, co?

- Devito? Najpewniej teraz bufet obrabia ci. - Zaśmiał się Jasdero wskazując kciukiem za siebie.

Przy stole jak można było się spodziewać skakał niczym wygłodniały wilk chłopak o krótkich czarnych włosach odziany w bluzę z białym futerkiem przy kapturze, morowych wojskowych spodniach, ciężkich ciemnych butach i rękawiczkach skórzanych bez palców. Przy spodniach spływały w gładki łuk trzy łańcuchy z srebrnymi czaszkami.

- Jak pragnę zdrowia! - Devito wydarł się w pewnej chwili, gdy w końcu przełknął omal się przy tym nie dławiąc kanapkami, które popił piwem. - Yuu!! - Podleciał do Jasdero i Kandy z butelką trunku. - Stary, aleś się zmienił! - Zlustrował go od góry do dołu. - Chociaż... Nie, jednak nic się nie zmieniłeś. - Pociągnął zdrowy łyk trunku i skrzywił się nagle. - Kurde, skończyły mi się bąbelki... - Wymamrotał i spojrzał do środka butelki, ale im bardziej do niej zaglądał, tym bardziej alkoholu w nim nie było. - O! Szampan! - Niczym torpeda ruszył w stronę bufetu pozostawiając zaskoczonych kompanów.

- Taa... Jak widzę nic się nie zmieniliście. - Zaśmiał się Lavi przybijając piątkę z Jasdero. - A właśnie, widziałeś może takiego niższego ode mnie chłopaka, białe włosy, niebieskie oczy...?

- Chodzi ci o Moyashi? - Kanda uniósł brew w górę.

- Moyashi? - Zagadnął zdziwiony Jasdero. - Dziwne imię...

- Nie, nie, on ma na imię Allen Walker, ale Yuu ubzdurał sobie, aby nazywać go Moyashi. - Zaśmiał się Lavi. - Widział go, któryś z was? Miał tu być zaraz po karaoke, ale nikt nie ma pojęcia, gdzie jest.

- A nie możesz zadzwonić po niego? - Prychnął z niesmakiem Kanda. - Najpewniej zgubił drogę do domu i tyle...

- Właśnie tu jest problem, że nie odbiera, a ostatnim, który go widział byłeś ty, Yuu... - Zauważył rudzielec.

Kanda spojrzał niepewnie na Laviego. Zaklął w myślach siarczyście. Czyżby młody obraził się, że wbił go w ścianę za małe nieporozumienie? Nie, chyba nie... Jego rozmyślania przerwał telefon. Odebrał go niemal natychmiast. Słuchał chwilę rozmówcy, rozłączył się i zacisnął mocno dłoń na komórce z wściekłości.

- Co jest? - Zagadnął Lavi.

- Wiem, gdzie jest Moyashi! - Niemalże wrzasnął Kanda wybiegając niczym oparzony z domu.

*


- ...len...

Allen po raz kolejny obudził się. Pół przytomnym wzrokiem spoglądał na światło rozmywające się przed oczami. Coś słyszy.

- All...

Ktoś krzyczy...

- ...en!!

Ktoś wołał chyba jego. Ledwie przytomnie uniósł dłoń, przetarł twarz i dopiero do niego dotarło, że ma wolne dłonie. Spojrzał na prawą i dostrzegł, że lepka maź, którą czuł wcześniej, to krew.

- Cholera... - Wychrypiał z ledwością.

Położył dłonie na panelach i spróbował wstać, ale przeszkodził mu w tym ostry ból lewej dłoni. Upadł głucho krztusząc się. Spojrzał na nią. Do otumanionego mózgu docierały powoli wszystkie fakty. Lewą dłoń miał całą bardzo poważnie poparzoną aż do czerwoności, otaczał go zewsząd krztuszący dym i płomienie bez szansy na ucieczkę. Dostał nagłego napadu kaszlu z powodu dostania się dymu do płuc.

- Allen!! - Ktoś próbował otworzyć drzwi szarpiąc się chwilę z klamką. - Cholera jasna!!

Ktoś dobijał się za drzwiami próbując je otworzyć z całych sił, ale próby te spełzły na niczym. Chłopak przymyka powieki powoli odpływając. Obraz rozmywa się nieznacznie, co jakiś czas. Drzwi nagle zostały wyrwane z zawiasów i uderzyły głucho w ścianę zwalając coś z półki obok. W wejściu dostrzegł jakąś postać. Krzyczała coś, ale głos jakby był z oddali. Nie był wstanie dosłyszeć, co dokładnie mówi. Ten ktoś wziął go na plecy, nie protestował i tak ledwie kontaktował o tym, co się dzieje dookoła niego... Wymamrotał coś niezrozumiale do wybawcy i zaraz po tym zemdlał...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top