Rozdział 27 [Epilog]
[Trzy miesiące później...]
Jesień powoli witała świat, a zimny wiatr porywał kolejne ogniste liście do tańca, żeby mogły za chwilkę opaść delikatnie dookoła tworząc kołderkę kolorów. Młody chłopak i dziewczyna ostrożnie oczyszczali nagrobek z listków i gałązek. Kamienna płyta zdradzała osoby, która tu spoczywała w objęciach śmierci.
„Mana Walker"
Mika niepewnie zerkała na Allena. Nie do końca rozumiała, po co ją zabrał na cmentarz i dopiero jak ujrzała grób ojca chłopaka, wszystko stało się jasne. Dziś była data jego śmierci. Czuła się trochę nieswojo. Przecież nie powinno jej być przy nim w takim dniu, momencie...
- Chcę, żebyś tu była. - Przyznał niespodziewanie Allen.
- Ale... - Zacisnęła niepewnie dłonie. - To wasz czas, a nie...
- Dlatego musisz być, bo jesteś częścią tej chorej rodziny. - Przyznał z rozbawieniem Timcanpy.
Zaśmiała się krótko ukrywając to dłonią. Allen przyklęknął przed nagrobkiem pozostawiając zapaloną świeczkę.
- Cześć tato. - Uśmiechnął się wesoło. - Wiele się wydarzyło od dnia, gdy odszedłeś. Wujek Nea jest nadal dupkiem, ale da się z nim wytrzymać. - Tu Nea prychnął ku rozbawieniu reszty. - Ale najważniejsza osoba, którą chciałem ci dziś przedstawić, to Mika... - Zerknął na zaskoczoną dziewczynę. - Zbyt często się na mnie denerwuje i obrzuca obelgami, a jej starszy brat próbował mnie zabić kilka razy, ale nie zamieniłbym jej na nikogo innego.
- Ee... Hm, dzień dobry... - Podeszła nieśmiało krok na przód. - Jestem Mika, dziewczyna pańskiego syna idioty. - Wytknęła język do albinosa. - Dziwnie mi trochę rozmawiać z panem w takim... mmm... stanie, ale skoro Allenowi zależało na tym spotkaniu, to wypadałoby cokolwiek powiedzieć. Jest w dobrych rękach, no może czasem zdarza się, że Kanda go poturbuje, a Lavi próbuje ich rozdzielać wraz z Lenalee, ale... - Uśmiechnęła się ciepło. - Kocham tą naszą pokręconą rodzinkę, a zwłaszcza jedną osobę z niej.
Walker zaśmiał się ciepło, co wywołało pokaźny rumieniec na policzkach szatynki. Spojrzała na niego spod byka. Czyżby wygłupiła się?
- Jak widzisz tato, znalazłem w końcu miejsce, do którego należę i osoby równie bliskie mojemu sercu.
Spojrzał z błyszczącymi oczami na swoją dziewczynę. Zamrugała parokrotnie trawiąc wypowiedziane słowa i cała jej twarz przybrała odcień rabarbaru. Teoretycznie Allen niemal oświadczył jej, że zostanie z nią do końca życia. To było urocze, a jednocześnie zawstydzające. Wstał i chwycił ją za dłoń.
- I czego szczerzysz się jak głupi do sera? - Prychnęła z udawaną złością.
- Tak jakoś. - Poszerzył uśmiech.
- Beznadzieja z tobą, Walker... - Mruknęła zerkając w bok. - Oh?
Kawałek dalej dostrzegła drobną dziewczynę o potarganych ciemnych włosach w towarzystwie wysokiego szatyna. Trzymali się za dłonie. Rozmawiali o czymś, a ona odwróciła wzrok. Rozszerzyła oczy do granic możliwości i umknęła spojrzeniem, zabierając rękę, którą chłopak ponownie chwycił. Spurpurowiała błyskawicznie burcząc coś mało składnego pod nosem z uniesionymi ramionami ku rozbawieniu szatyna.
- Ale jaja... - Wydukała Mika. - Nie spodziewałam się, że oni...
- Oh, Nea od zawsze był zauroczony Road-sama, ale ona tego nigdy nie dostrzegała, bo wpatrywała się w Allena-sama. - Przyznał z rozbawieniem Timcanpy. - Poniekąd było mi przykro widząc jak oboje męczą się bez siebie wzajemnie.
- Dokładnie... - Relo westchnęła cicho. - Road-sama nigdy nie potrafiła przyznać się do tego, że kocha Allena i Nea jednakowo, ale uczucia do tego drugiego usilnie tłumiła, Relo. - Pokręciła głową. - Chciała trzymać się usilnie przysięgi z dzieciństwa i nie zauważyła jak w jej sercu zakwitła miłość do kogoś innego niż ty. - Tu zerknęła na młodego Walkera. - Była rozdarta, ale w końcu znalazła swoje miejsce.
- Nie tylko ona. - Allen ucałował Mikę w policzek. - Wracamy?
Skinęła krótko głową. Pożegnała się wesoło z Maną i podbiegła w towarzystwie Timcanpiego oraz Relo do spanikowanej Road, która usilnie próbowała bronić się przed rozbawionym Nea. Allen uśmiechnął się kręcąc głową. Zerknął znów na nagrobek przymykając powieki.
- Wszystkie sny względem twoich dzieci, spełniły się... - Szepnął cicho. - Twoje sny o najlepszym dla nas zakończeniu zbliżyły wszystkich, a nawet bardziej niż można było się tego spodziewać.
- Allen!
- Do zobaczenia, tatku. - Wyszczerzył się i ruszył biegiem do reszty.
Przyszłość zabarwiała się w odcieniach barw, których nie można było określić, ale gdy jeden sen znika, to zaraz na jego miejscu pojawia się kolejny. Może kolejnymi będą Twoje Sny...?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top