Rozdział 26
Mówi się, że milczenie jest złotem, a mowa srebrem, ale istnieją przypadki odstępujące od tej reguły. W takiej sytuacji właśnie znaleźli się Allen i Mika, dwoje nastolatków zagubionych w lesie, skłóconych jak nigdy przedtem... Ona nie miała zamiaru niczego mówić - jeszcze by go zabiła na miejscu. On nie umiał znaleźć żadnych dobrych słów, które sprawiłyby odkupienie win i powstrzymało rozlew krwi. Dlatego trwali w głębokiej, niemal martwej ciszy...
Allen zerknął niepewnie w górę. Ciężkie burzowe chmury przesuwały się niemiłosiernie powoli, a coraz częstsze grzmienie zwiastowało rychłą ulewę. Jeżeli nie znajdą obozowiska, to bardzo kiepsko widział uchronienie ich oboje przed nawałnicą.
- Przydałaby się jakaś jaskinia... - Mruknął cicho z zamyśleniem.
- Taka wystarczy? - Wtrąciła Mika.
Podniósł wzrok i natychmiast skierował go w kierunek, który wskazywała dziewczyna. Obrośnięte gęstą trawą, skalista wnęka. Nie wyglądała na zbyt głęboką, ale wystarczającą dla dwóch osób ich postury. Wyglądało to przez chwilę jakby ktoś specjalnie zrobił ją dla nich chcąc przed czymś uchronić.
- Pewnie tylko moja wyobraźnia... - Allen pokręcił głową.
- Nie marudź, tylko chodź! - Warknęła dziewczyna.
Podbiegła do schronienia, gdy powoli na jej nos skapnęły pierwsze krople deszczu. Allen rad czy nie pobiegł w jej ślady. Z ledwością wcisnął się tuż obok Miki i luną rzęsisty deszcz. Biegał spojrzeniem po całym niewielkim sklepieniu byle tylko nie spojrzeć w oczy swojej dziewczyny, o ile nadal mógł ją nazywać tym mianem, w co szczerze wątpił...
Mika patrzyła uparcie w jeden punkt jaskini i zdawała się nie zauważać rozbieganego spojrzenia albinosa. To przez niego znaleźli się w tak kiepskiej sytuacji, a teraz ona musi cierpieć za jego głupotę.
- A nie cię szlag, Walker! - Warknęła nagle.
Chłopak podskoczył speszony i zarumienił się na policzkach wbijając spojrzenie w podłoże. Atmosfera była gęsta niczym zupa krem i nic nie wskazywało na to, żeby miała zostać w jakikolwiek sposób rozcieńczona.
- P-Przepraszam Mikeru... - Wymamrotał ostrożnie.
- Daj spokój... - Burknęła cicho.
Nie spodziewała się, że wybuchnie na tyle, aby powiedzieć te słowa na głos, ale jak widać nie udało się. Odetchnęła głębiej przymykając oczy. Zamrugała zdumiona, gdy Allen położył jej na ramionach swoją bluzę i przygarną ramieniem. Otworzyła usta, żeby nawrzeszczeć na niego za ten numer, ale zaraz pokręciła głową i westchnęła ciężko.
- Dzięki...
- Nie chciałem, żeby to tak zabrzmiało... - Pokręcił głową ze zrezygnowaniem. - To wszystko... Ostatnie wydarzenia były udręką i nie potrafiłem z tym wszystkim walczyć. Ciągle kłótnia z tobą i Kandą. Wypadki, szpitale... - Odetchnął głębiej pocierając czoło. - Tego wszystkiego było za dużo i palnąłem taką myśl w małej chwili zwątpienia, ale tak naprawdę nigdy bym nie zamienił ciebie na kogoś innego... - Spojrzał w zamyślone oczy dziewczyny. - Tym razem będzie inaczej, naprawdę.
Zamrugała zaskoczona słyszą te słowa. Jej dolna warga zadrgała niekontrolowanie. Prychnęła rozbawione i niespodziewanie wybuchła śmiechem. Allen patrzył na nią z głupim wyrazem. Co takiego zabawnego powiedział?!
- Przepraszam, ale już raz mi tak powiedziałeś... - Zachichotała cicho. Uniósł brew. - Po wypadku, gdy miałeś małą amnezję. Zapytałeś czy ja i Kanda jesteśmy parą, a potem to samo względem nas i zaprosiłeś mnie na randkę, któóóra niestety skończyła się dość kiepsko... - Skrzywiła się.
- Ale tym razem naprawdę będzie o wiele lepiej, obiecuję ci... - Przygarnął ją ramieniem i ucałował w głowę. - I szczerze przepraszam za tamtą sytuację... Nie chciałem...
- Wiem, wierze... - Przymknęła ciężkie powieki.
Patrzył z lekkim uśmiechem na Mikę. Wiedział, co dokładnie złego zrobił i miał nadzieje, że taka sytuacja nie powtórzy się nigdy więcej. Chwilę później jego również zmorzył sen.
*
Grupo po północy w całym lesie słychać było nawoływania różnych osób. Rudzielec rozglądał się zdenerwowany dookoła. Chciał wierzyć, że jego siostrzyczka i przyjaciel są cali i zdrowi. Zaklął siarczyście tarmosząc włosy dłonią. Jakby wiedział, że tak to wszystko się zakończy, to w życiu nie puściłby ich samopas. Kanda musiał myśleć podobnie, bo od dobrych dwudziestu minut z jego warg wypadały coraz to nowsze epitety i przekleństwa.
- Gdzie jesteście... - Szepnął niemal bezgłośnie.
Wyszedł zza kolejnego drzewa i stanął niczym wmurowany. Otworzył szeroko oczy patrząc z niedowierzaniem w lśniące błękitno białe stworzenie. Koń. Dumny otoczony delikatną mgiełką. Białymi ślepiami wpatrywał się w młodzieńca i skierował wzrok bardziej w prawo. Lavi niepewnie przełknął ślinę robiąc krok na przód. Z jakiegoś dziwnego powodu, to stworzenie mogło wiedzieć, gdzie znajdują się jego przyjaciele.
„Są niedaleko, zaprowadzę cię..."
Usłyszał delikatny, dziewczęcy głosik. Koń stanął na tylnych kopytach i wierzgnął przednimi, po czym skierował się na zachód.
- Poczekaj!
Bez namysłu ruszył biegiem za stworzeniem. Nawet, jeśli miał jakieś chore omamy, to może koń naprawdę zaprowadzi go do siostry i przyjaciela? Miał taką cichą nadzieje. Nie zwracał uwagi na nawoływania Kandy i reszty. Nie miał czasu na tłumaczenie. Nie mógł stracić z oczu białobłękitnego rumaka. Czuł, że on zaprowadzi go do zaginionej dwójki.
Przystanął, gdy zdołał dogonić stworzenie. Skłoniło się delikatnie przed nim i zniknęło rozmywając się niczym mgła.
- Co to było... - Wykrztusił zdumiony.
- Cholera jasna! - Ktoś mocno go szarpnął za ramię. - Mówiłem, żebyś się kurwa zatrzymał!
- Kanda, znalazłem ich. - Wtrącił przerywając chłopakowi. - Są tam. - Wskazał małą jaskinię.
Relo i Timcanpy ruszyli zaraz za pozostałą dwójką, a na ich wargi wdarł się szeroki uśmiech. Allen i Mika spali okryci bluzą chłopaka, wtuleni w siebie. Kanda odetchnął z ulgą. Relo wzięła na ręce dziewczynę, a Tim swego właściciela. Wrócili się w stronę obozu z wielką ulgą. Spędzili niemal całą noc na poszukiwaniach, ale na szczęście dwójka przetrwała szalejącą wichurę i przeczekali ją zasypiając w jaskini.
Lavi przystanął i obejrzał się. Odruchowo zerknął w górę na wzgórze. Stała tam drobna dziewczyna o długich rudych włosach w czarnej szacie z czerwonym podszyciem. Zerwał się nagły wiatr, a szata pofrunęła w bok wraz z włosami falując z gracją krótką chwilę. Wówczas dostrzegł, że w dłoni trzymała kurczowo patyk. Patrzyła z wyraźną ulgą jak odchodzą. Machinalnie spojrzała odrobinę w dół i rozszerzyła oczy. Jej piwne tęczówki skrzyżowały się z zielonym okiem Laviego. Rozchyliła odrobinę wargi nabierając mocno powietrza z widoczną paniką. Zamknęła usta i przymknęła odrobinę powieki. Uśmiechnęła się przepraszająco i położyła palec wskazujący na wargi. To była niema prośba, żeby nikomu nie wspominał o tym, co ujrzał.
- To ty...
Poruszył wargami, ale żadne słowo nie wydostało się z jego krtani. Skinęła krótko głową. Uśmiechnął się wypowiadając nieme „Dziękuję". Odwzajemniła gest i zniknęła zbiegając na drugą stronę wzgórza.
- Lavi idziesz? - Zawołała Relo.
- Tak, już!
Podbiegł do przyjaciół. Zerknął znów na miejsce, gdzie stała dziewczyna i uśmiechnął się znów. Miał nadzieje znów ją spotkać i zapytać o imię. Była nawet urocza...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top