Rozdział 22

Błogość, delikatność, bezpieczeństwo i ciepło... To wszystko ofiaruje każdej istocie Morfeusz, pan marzeń sennych, których nic nie może unicestwić, bo nie istnieje w świecie snów taka siła, żeby była wstanie przerwać ten słodki stan...

Drrryyyyń!!

...no, prawie nic.

Chuda, koścista dłoń błądziła dłuższą chwilę po mahoniowym tapczanie w poszukiwaniu źródła uporczywego dźwięku. Ciche warknięcie stłumione przez puchową poduszkę.

Klik.

Budzik nareszcie zaprzestał wydawać nienośne dzwonienie. Rozczapierzone blond włosy wyłoniły się na świat spod kołdry, a ospałe, niesamowicie intensywne zielone tęczówki patrzyły teraz wprost na zegarek z wyrzutem. Ciężkie westchnięcie.

- Czas wstawać...

Mało chętnie opuścił ciepłe łóżko. Ziewając szeroko, co starał się ukryć dłonią, zawędrował do łazienki. Po drodze złapał świeże ubranie, pozostawione poprzedniego dnia na krześle. Wziął szybki, zimny prysznic, umył zęby i jednocześnie rozczesał niesforne włosy, które zaraz związał w mały kok. Po całkowitym odświeżeniu się, ubrał ciemne jeansowe spodnie, zieloną koszulę z krótkim rękawem i czarne skarpetki, a na to kapcie w szarą kratkę. Wyszedł z łazienki i postąpił ledwie dwa kroki na przód.

- Rai! - Pisnęły trzy głosiki.

Zanim chłopak zdążył cokolwiek zrobić lub powiedzieć na jego prawej i lewej ręce oraz w tali uwiesiły się trzy, identyczne sześciolatki o krótkich za brodę brązowych włoskach i wielkich zielonych oczach tak bardzo podobnych do jego. Jedyne, co wyróżniało trojaczki to kolor koszulek, każda miała w inny.

- Pobawisz się z nami? - Zagadnęła dziewczynka w fioletowej koszulce.

- Prosimy! - Pisnęła ubrana w niebieską.

- Ślicznie, prosimy! - Dodała sześciolatka w czerwonej.

- Dziś nie dam rady. - Przyznał ze skruchą Rai, a dziewczynki natychmiast spochmurniały. - Ale obiecuję, że jak wrócę, to pobawię się z wami, w co tylko zechcecie. - Zapewnił.

- Naprawdę? - Pisnęły chórkiem z wielkimi oczyma.

Skinął z uśmiechem głową, a trojaczki z okrzykiem radości zbiegły na dół do kuchni. Chłopak zaśmiał się kręcąc głową. To było codzienną normą. Wszedł do kuchni i na wstępie skierował wzrok na kuchenkę, gdzie urzędował, a przynajmniej starał się, dziesięcioletni chłopaczek o blond włosach i fiołkowych tęczówkach cały upaćkany mąką.

- Alex won od kuchenki mały zbóju. - Rai natychmiast złapał chłopaczka za kołnierz i odstawił na krzesło przy stole. - Zanim wyjdziemy masz umyć twarz.

- Przepraszam... - Mruknął Alex. - Chciałem tylko pomóc przy śniadaniu...

- Tak, wiem, robisz to od kiedy skończyłeś siedem lat. - Rai przewrócił oczami. - Dziękuję niebiosom, że dziewczynki tego nie robią... Zaraz... - Zmarszczył brwi wytykając dzieci przy stole. - Jeden, dwa, trzy, cztery... Ech... Znowu? - Zasyczał krótko pocierając kark.

Zrobił szybko w tył zwrot i zniknął na piętrze, żeby po minucie wrócić z zaspanym dwunastolatkiem o rozczochranych miedzianych włosach i fiołkowych tęczówkach. Posadził wszystkich przy stole i pokiwał głową, gdy znów podliczył domowników i upewnił się, że nikogo nie brakuje.

- Mako powinieneś wcześniej wstawać. - Zauważył Alex. - W takim stanie w życiu nie zostaniesz dobrym mężem!

- Spaaać... - Jęknął Mako kładąc głowę na stole. - To środek nocy jest... Kto normalny wstaje tak wcześnie?! - Burknął niezadowolony.

- Jest niemal dziewiąta. - Zauważyła dziewczynka w czerwonej koszulce.

- To mówię, środek nocy! - Wydusił zmęczonym głosem Mako. - I dziwię się, że wy wstajecie tak szybko... - Obrzucił zaspanym wzrokiem trojaczki. - Jak?!

- Moimi nas budzi. - Zauważyła dziewczynka w niebieskiej koszulce. - Jest z naszej trójki najbardziej punktualna.

- Przesadzasz Raili... - Dziewczynka ubrana na fioletowo zarumieniła się na policzkach. - Po prostu nie chcę sprawiać kłopotu Raiowi...

- Ja również, dlatego wstaję od razu jak Moimi zaczyna budzić. - Pokiwała z zamyśleniem dziewczynka na czerwono.

- I ty Aryli? - Jęknęła Moimi czerwieniąc się jeszcze bardziej. - Jakie okrutne! Jestem w takiej małej mniejszości!

- Dobra, dobra panienki, bez pajacowania. - Zaśmiał się Rai kładąc przed każdym talerz jajecznicy i szklankę soku. - Mamy tylko dwadzieścia minut na odwiezienie was wszystkich do szkół, więc bez marudzenia.

- Dobrze! - Odpowiedział mały chórek.

- Alex, odrobiłeś angielski? - Zagadnął po krótkiej chwili Mako.

Rai szybko odsunął talerz sprzed nosa Alexa w ostatniej chwili, bo dziesięciolatek zarył twarzą w drewno burcząc coś pod nosem. Pozostali westchnęli z rezygnacją. Tak było za każdym razem, więc nikt nie dziwił się za bardzo. Rai skończył jako pierwszy śniadanie, więc szybko pozmywał po sobie i zabrał się za przygotowanie lunchu dla rodzeństwa. Tymczasem Mako odrobił na szybko zadanie z angielskiego Alexa, a on zaś w zamian pozmywał po śniadaniu. Dziewczynki pobiegły przygotować wszystkim plecaki i torby na dole, żeby nie było biegania i pomagały zapakować każdemu śniadanie.

- Nie, nie Aryli. - Rai wskazał nożem upaćkanym w maśle na brązową torbę. - To idzie dla Alexa, a to co trzyma Moimi jest dla Mako.

- Przepraszam. - Wydusiły obie dziewczynki i zamieniły się pakunkami.

- Gotowe! - Mako podał Raili zeszyt, który szybko zapakowała wraz ze śniadaniem do torby Alexa. - Brygada! - Zagwizdał i każdy popatrzył na niego wyczekująco. - Mamy pięć minut!

- Cholera... - Rai zagryzł wargę. - Dobra, lećcie się ubierać, a ja zaraz do was dolecę. Alex umyj twarz z mąki.

- Nadal jest?! - Jęknął chłopak i podbiegł do kranu w kuchni.

- Dobra... - Rai sprawdził każdy tornister, plecak i torbę czy wszyscy dostali drugie śniadanie. - Wszyscy wszystko mają? - Zarzucił na ramię czarną listonoszkę.

- Portfel! - Mako wsunął do torby Raiowi skórzany portfel. - Dokumenty wsunąłem już, spokojnie.

- O, świetnie. - Blondyn klasnął w dłonie. - Wszyscy gotowi? No to do samochodu! Raz, dwa!

Po kolejnych dziesięciu minutach, dziewczynki zostały odwiezione do przedszkola, a chłopcy do szkoły. Rai z ulgą pojechał do siebie. Na szczęście dziś miał na wpół do dziesiątą, więc nie było aż tak źle...

- Dzień jak co dzień... - Odetchnął głęboko, gdy zajechał na szkolny parking. - Chłopaki już są jak widzę.

Wysiadł zabierając torbę z siedzenia i zamknął samochód. Narzucił czarną listonoszkę na ramię i ruszył raźnym krokiem w stronę budynku.

- O, jest Rai!

Podniósł zaskoczony głowę słysząc własne imię. Uśmiechnął się szczerze widząc, kto go wołał. Podbiegł lekkim truchtem.

- No siema chłopaki. - Przywitał się najpierw z Meido, a potem z Ritsu. - Ominęło mnie coś?

- Coś ty. - Ritsu przewrócił oczami. - Same nudy...

- Dlaczego Rai nie przyjechał dziś z wami? - Zagadnął Allen przypatrując się wesołej konwersacji trójki chłopaków. - Znaczy... Zauważyłem, że nie zawsze z wami jedzie, a pojawia się trochę później.

- Rai ma jeszcze piątkę młodszego rodzeństwa, którym musi się zajmować. - Lavi pokręcił słomką w coli. - Jakieś cztery lata temu ich matka porzuciła całą szóstkę zostawiając wszystko na głowie Raia, który jest najstarszy z nich.

- Porzuciła? - Zamrugał Allen. - Jak to...

- Normalnie, wyszła pewnego dnia z domu mówiąc na odchodne: „Zajmij się rodzeństwem..." i nigdy nie wróciła. - Kanda skrzywił się odrobinę. - I został sam z piątką dzieciaków na głowie, trzema dziewczynkami w wieku sześć lat i dwóch chłopców po dziesięć i dwanaście.

- A co z ojcem? - Allen zmarszczył brwi.

- Zginął, gdy Rai miał dwanaście lat w wypadku samochodowym. - Lavi zaczął zginać słomkę z zamyśleniem. - W rok później jego matka zostawiła ich i zniknęła bez śladu. Sam przyznaje, że nie wini jej za to, bo jak mówi „Miała zbyt wiele na głowie i nie umiała sobie z tym wszystkim poradzić po śmierci taty".

- Ale trzynastolatek nie może zająć się prawnie rodzeństwem, prawda? - Allen upił łyk coli.

- Niby tak, ale... - Mika zamyśliła się na chwilkę. - Brat ich matki zajmuje się nimi, a raczej powinien, ale jako biznesmen nie ma na to wiele czasu i tylko wysyła, co miesiąc pieniądze na opłaty, wyżywienie i inne tego typu rzeczy. Pojawia się ze dwa, trzy razy w roku, żeby zobaczyć jak sobie radzą, ale to jest tyle. Oczywiście, gdyby coś się działo, to przyjechałby natychmiast.

- Taa, a to jest pewne, bo kiedy trojaczki miały zapalenie płuc dwa lata temu, odwołał wszystkie spotkania i przyjechał prosto z Australii zobaczyć, co z nimi. - Lavi pokiwał głową z lekkim uśmiechem. - On nie jest złym człowiekiem, a bardziej zapracowanym.

- Rozumiem...

Allen dłuższą chwilę patrzył jak Ritsu szturcha blondyna w bok łokciem, a ten w odpowiedzi śmieje się niepewnie opowiadając coś. Westchnął bezgłośnie. On doskonale rozumie jak ciężko musi być Raiowi, w końcu sam nie miał lekko.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top