Rozdział 21

Mimo, że zima już jakiś czas temu powinna zawitać, jesień nadal nie zezwalała jej na przybycie, ale po prawdzie nikt i tak nie miał do niej o to pretensji. Wiosenne miłostki nadal górowały, a wiele z nich wciąż kwitła niczym pierwiosnki wybijające się z twardej, zimnej ziemi...

- Jak ja dałem się w ogóle w to wszystko wpakować?!

No może nie u każdego? Allen Walker, młody chłopak, który niczym magnez ściąga na siebie problemy, teraz boryka się z jednym sporym, oczywiście miłosnym. Minęło sporo czasu od dnia jak poznał Kandę, Laviego, Lenalee oraz Mikę... Tak, Mikę najbardziej... Niby był jej chłopakiem, ale tak oficjalnie nawet nie zapytał jej o to, tylko został postawiony przed faktem dokonanym dzięki Kandzie i Laviemu.

- Mnie nikt o zdanie nie zapytał... - Mruknął niepocieszony grzebiąc w torbie za telefonem. - Nawet nie wiem czy ją lubię w ten sposób czy też nie! - Warknął uderzając ostatecznie pięścią w ścianę obok. - Oj... Powinienem przystopować...

Westchnął patrząc na sporych rozmiarów dziurę po jego dłoni. Na pewno dostanie burdę jak Nea dowie się, co odwalił w szkole, a może nie? Nie musi przecie wiedzieć, bo niby kto mu powie?

- Chyba, że monitoring nagle zamontowali... - Spojrzał w górę, ale nie dostrzegł żadnego monitoringu. - Hm, jednak nie.

Odetchnął głębiej ponawiając szperanie w torbie za komórką.

Bum!

Alle zaliczył czołowe zderzenie z kimś lub czymś, a dookoła posypały się nie wiadomo skąd książki różnej maści i treści...

- Przepr...

- Przepraszam! - Chłopak został przekrzyczany przez kogoś. - Nie powinienem był tak wychodzić za róg!

- Profesor Crowley? - Zamrugał zdziwiony. - Nic się nie stało... Sam nie patrzyłem na drogę.

- Oh, to ty Allen... - Nauczyciel odetchnął głębiej.

- Gdzie panu tak spieszno? - Allen pomógł nauczycielowi zbierać książki.

- Do biblioteki oddać widoczne tu książki...

- Pomogę panu i tak już skończyłem zajęcia, a widzę ich sporo, to pomoc przyda się... - Zauważył.

- To byłoby wspaniale chłopcze, dziękuję. - Uśmiechnął się w odpowiedzi. - Coś cię gryzie czy mylę się?

- Właściwie... - Allen zagryzł dolną wargę. - To tak, ale nie będę panu czasu zabierać.

- Nie zabierasz. - Zaśmiał się serdecznie. - Jestem nauczycielem i problemy moich podopiecznych są moimi, więc co ci dolega? Jeśli będę mógł to pomogę.

- No, bo... Chodzi o dziewczynę. - Westchnął. - Nie wiem co do niej czuję, a niby jesteśmy razem, ale...

- Ale?

- Ale nie pytałem jej o chodzenie ani nic, tak wyszło, że jej brat postawił mnie przed faktem dokonanym.

- A ty nie masz pewności czy ją bardziej niż lubisz? - Mężczyzna uśmiechnął się ciepło. - Wiesz... Kiedy poznałem moją żonę, to uważałem się za ciamajdę, która nie umie nawet zrozumieć czy lubi daną dziewczynę, ale z czasem pojąłem, że nawet jeśli nie powiedziałem jej tego wprost, to ona już wiedziała od początku że jesteśmy razem.

- To znaczy, że pan nigdy nie zapytał jej o chodzenie?

- Raz zapytałem, ale odpowiedziała „Po co pytasz co coś takiego, skoro my już od dawna jesteśmy parą?" i wówczas zrozumiałem, ze jak kogoś prawdziwie kochasz, to nie musisz się pytać, żeby wiedzieć coś oczywistego, bo i tak znasz odpowiedź.

- Rozumiem... - Przytaknął powoli głową.

Mężczyzna uśmiechnął się ciepło do niego i przepuścił w wejściu do biblioteki, gdzie panował istny rozgardiasz, a może raczej chaos? Chłopak oddał nauczycielowi resztę książek za co podziękował kolejny raz dzisiejszego dnia. Allen niepewnie obserwował jak Road kłóci się o coś zażarcie z Relo. Obie panny wcale nie miały zamiaru odpuścić tak łatwo.

- Proszę, uspokójcie się... - Jęknął drobny chłopaczek.

Ciemne, grafitowe włosy spływały po ramieniu splecione w mały kłos, a przydługa grzywka lekko opadała na prawa część twarzy. Szarozielone tęczówki błądziły między Relo i Road, ale żadna niezwracana na niego swej uwagi.

- O co tu chodzi przewodniczący? - Zagadnął Allen podchodząc niepewnie.

- Allen! - Relo i Road uwiesiły się chłopakowi na szyi. - Lubisz mnie bardziej? - Pytała jedna przez drugą.

- Eeee...? - Odpowiedział inteligentnie Allen.

- Kłócą się o to, którą lubisz bardziej... - Jęknął przewodniczący. - To trwa dobre dziesięć minut...

- A-Acha... - Zamrugał niepewnie zerkając na obie dziewczyny z małym dystansem. - Ja... tego, no... yyy...

- Road zostaw panicza Allen... - Timcanpy odsunął Relo.

- To samo tyczy się ciebie. - Wtrącił Nea nim Road zaczęła triumfować nad parasolką. - Obie go zostawcie...

- Chodź!

Zanim ktokolwiek zdołał zauważyć, co się dokładnie stało z Walkerem, ktoś pociągnął go za rękę i zniknął wraz z chłopakiem za regałami biblioteki. Kiedy otwierał usta, żeby podziękować wybawcy, ten zatkał mu usta dłonią i wcisnął mocniej do ściany.

- Cicho bądź, bo dowiedzą się, gdzie jesteś i tak łatwo nie pozbędziesz się swoich fanek... - Mruknął cichy głosik.

Przez ciemność jaka panowała w tej części biblioteki nie był wstanie określić kim jest wybawiciel, ale ten głos był jakiś znajomy... Po krótkiej chwili dłoń zniknęła z jego usta, a osobnik odsunął się z widoczną ulgą.

- Nea i Tim zabrali dziewczyny, więc masz spokój do czasu powrotu do domu tak sądzę...

- Mika? - Zamrugał zdumiony.

- A kto inny? - Prychnęła dziewczyna.

Kiedy wzrok chłopaka przystosował się do panującego mroku w końcu mógł dostrzec wygląd dziewczyny. Miała na sobie skórzaną kurtkę, obcisłe rurki przetarte na kolanach i ciężkie buty wojskowe. Pod krótką dostrzegł czarny top z wzorem srebrnej czaszki. Wiecznie puszczone luzem włosy teraz związane były w wysoki, gładki koński ogon. Dmuchnęła w grzywkę zerkając na niego ciekawie. Zauważył jej wzrok i zarumienił się uciekając nim gdzieś na podłogę. Nie sądził, że tak szybko spotka się z nią, a chciał jeszcze wszystko przemyśleć na spokojnie...

- Teraz rycerzyku od siedmiu boleści gadaj, czemu unikasz mnie od kilku dni, co? - Mika wbiła w niego wzrok.

- Wcale nie unikam... - Wymamrotał cicho.

- Nie, wcale... - Przewróciła oczami. - Gadaj, a nie zachowujesz się jak baba!

- Zostaniesz moją dziewczyną? - Wypalił zanim ugryzł się z język.

Trwali w głuchej ciszy przez kolejne trzy minuty, które dla Walkera były niczym wieczność wydłużająca się godzinami. Na pewno zrobił z siebie kompletnego kretyna, na pewno! Krzyczał jakiś głosik w jego głowie. Miał cichą nadzieje, że w szkole wybuchnie jakiś pożar lub powódź w kiblu, co uratuje go od tej dziwnej sytuacji, w którą sam się wpakował. Dlaczego właściwie to powiedział?

- Przecież... - Mika z czerwonymi policzkami odwróciła wzrok na regał stojący po prawej stronie. - Przecież nie musisz pytać skoro znasz odpowiedź... - Wymamrotała cicho. - Ale jeśli potrzebujesz oficjalnej odpowiedzi, to już jesteśmy od dawna parą.

- Przepraszam... - Wydusił ze ściśniętym gardłem. - Spanikowałem, ja tylko... Nie radzę sobie w takich sytuacjach, a nigdy tak naprawdę nie zapytałem ciebie o chodź...

Reszta słów zginęła w nachalnym pocałunku jakim zaatakowała dziewczyna jego wargi. Przez pierwsze sekundy był w głębokim szoku, ale zaraz przygarnął ją bliżej siebie oddając i pogłębiając pieszczotę.

- To po co pytasz, skoro wiesz? - Zaśmiała się krótko.

- Tak jakoś dla upewnienia się...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top