Rozdział 20

Święta to czas rodzinny, pełen ciepła i beztroskich chwil. W tych specjalnych dniach wszelkie złości czy waśnie znikają w niepamięć i pozostaje jedynie...

Tup, tup, tup, tup...

...spokój?

- To dziś! To dziś! - Siedmioletni chłopiec o śnieżnobiałych włoskach zbiegł czym prędzej po schodach. - To dziś! - Wbiegł niczym burza do salonu. - Słyszycie? To dziś!

Pozostali domownicy spojrzeli na chłopca odrywając się od swych chwilowych zajęć. Mężczyzna o czerwonych niczym wino włosach związanych w luźny kucyk spojrzał na niego z politowaniem i wskazał rozbawiony na ozdobione drzewko, gdzie leżało mnóstwo pakunków.

- Prezenty... - Wyszeptał chłopiec. - Jednak był! - Zaklaskał w dłonie z zachwytem. - Mikołaj był, Road! Mikołaj był u nas!!

- Był już?!

Tup, tup, tup, tup...

Z góry schodów zbiegła niczym goniona przez stado wilków sześcioletnia dziewczynka o granatowych włoskach, których pasma każde szło w swoim kierunku. Widać dopiero wstała z łóżka. Wyminęła zaskoczonego chłopca, wbiegając ze śmiechem w górę kolorowych paczek z kokardami.

- Ej, czekaj! - Oburzył się chłopiec również podbiegając. - Zaczekaj na mnie! Też chcę je otworzyć!

- Nie krzyczcie tak z rana... - Jęknął starszy od dzieci chłopak i rozczapierzonych brązowych włosach z jeszcze zaspanymi oczami. - Środek nocy jest...

- Nea, jest dziewiąta rano. - Mężczyzna o czerwonych włosach uniósł brew w górę.

- To mówię, że środek nocy... - Ziewnął nastolatek opadając na kanapę. - Zresztą, ty nie lepszy, wujku Cross...

- Yhm... - Mężczyzna mruknął coś szperając po kieszeniach. - Coś ty znowu robił całą noc, co?

- Spałem...

- Grał w gry na komputerze. - Zaśmiała się Road.

- Było słuchać aż u nas w pokoju. - Przytaknął wesoło Allen.

- Wy małe... - Nea poczerwieniał na twarzy. - Przysięgam nasypie tym dzieciakom coś mocnego na sen do herbaty, żeby nie sypały na mnie co rusz...

- To i tak nic nie da... - Tyki pokręcił głową wchodząc do salonu. - Ej, masz fajki? - Zagadnął w stronę Crossa, który podrzucił pudełko papierosów. - Dzięki. Tylko na ciebie można w tym domu liczyć jeśli mowa o tym małym skrawku nieba...

- Musicie kopcić? - Mruknął niepocieszony Nea podchodząc do okna. - Chociaż okno byście otworzyli...

- Ja wam dam do cholery przy dzieciak palić!!

Łup!

Chłopak obejrzał się zaskoczony wbijając wielkie złote tęczówki na Tykiego i Crossa, którzy mieli na głowach olbrzymie guzy i stojącym pomiędzy nimi mężczyzną. Zerknął niepewnie na dłoń, którą wymachiwał do obu delikwentów. Mocno wgnieciona srebrna taca świadczyło bezproblemowo, że najpewniej Marian oberwał nią, więc czym dostał Tyki Mikk? Rozejrzał się niepewnie po pomieszczeniu, aż w końcu dostrzegł skorupki szkła na podłodze.

- Wazon? - Nea uniósł brew w górę. - To przynajmniej tłumaczy czemu masz mokrą łepetynę Tyki...

- Nigdy niezrozumień, czemu pozwalasz na mówienie do siebie po imieniu przez dzieciaki... - Mruknął Cross patrząc z wyrzutem na przemoczoną paczkę papierosów. - Kupujesz nowe...

- Nie dzieciaki, a tylko Nea do mnie mówi po imieniu. - Tyki pokręcił głową. - Jest za duży, żeby kłapać per „wujek", nie uważasz?

- Mana widzę wymierzył wam karę, co? - Zaśmiała się perliście kobieta o jasnych włosach i przenikliwie szarych oczach niczym srebro księżyca. - Właśnie skończyłyśmy z Lulubell piec ciasteczka, chcecie?

Road pierwsza podbiegła biorąc ciastko w kształcie choinki. Z kuchni wyłoniła się blondynka o równo ściętych włosach i grzywką. Oczy zasłonięte przez ciemne okulary przeciwsłoneczne, więc ich barwa była bardzo ukryta.

- Nie komentuj inaczej ta taca znajdzie się w twoim tyle, jasne? - Warknęła blondynka patrząc z wyrzutem na Crossa.

- Ja chcę! - Zakrzyknął Allen, gdy wręczył koślawy pakunek Manie. - Road nie zjedz wszystkich! - Zaśmiał się.

- Spokojnie, ciocia ma jeszcze jedną tace w kuchni. - Road uśmiechnęła się wesoło. - Prawda, ciociu?

- Oczywiście kochanie, zawsze mam dużo przygotowanych ciasteczek dla takich małych łakomczuchów jak wasza dwójka. - Zaśmiała się jasnowłosa. - Nea, a ty nie chcesz?

- Dopiero wstałem... - Mruknął ukrywając ziewnięcie. - Jeśli do pięciu minut nie znikną, to wezmę...

- Pewnie już ich nie będzie. - Zaśmiał się Mana wyciągając koślawo wykonane, wełniane coś... - Hm, a cóż to za prezent otrzymałem?

- To sweter! - Zakrzyknęła Road.

- Sami go zrobiliśmy, ja i Road. - Przytaknął entuzjastycznie Allen. - Prawda? - Spojrzał na kuzynkę, a ta nagle pocałowała go w policzek. - Um... Za... Za co to...? - Zapytał nieśmiało czerwieniąc się na policzkach.

- Za to, że pomogłeś mi zrobić taki świetny prezent i, że mogliśmy go dać wspólnie wujowi, po za tym, mogę całować mojego niedoszłego męża ile zechcę, o! - Odparła entuzjastycznie dziewczynka.

~~

Allen uśmiechnął się ciepło na wspomnienie tamtych dni beztroski i jednocześnie ostatnich świat z mamą zanim nie odeszła do nieba... Odetchnął głębiej patrząc na grub, na którym głosiło złotymi literami „Mana Walker".

- Nadal jest mi trochę przykro, że nie ma ciebie już obok mnie, tato... - Szepnął z nutą zawodu w głosie. - Ale... Ale mimo wszystko nie jestem sam, znalazłem drugą rodzinę i mam jeszcze część starej. - Uśmiechnął się ciepło. - Jest ze mną Road, Nea i Tyki... - Z wujkiem Nea lepiej się dogaduję niż w dzieciństwie, to w sumie nawet dobrze, tak myślę... - Podrapał się w tył głowy z zakłopotaniem. - W mojej nowej, hm, rodzinie znajduje się trójka dziwnego rodzeństwa, ale i tak ich uwielbia, no może po za Kandą. Ta cholerna roszpunka wiecznie włazi mi na głowę i próbuje odgrywać, co to nie on potrafi zrobić. - Mruknął niepocieszony. - Jest jeszcze Lavi i Mika, są jego rodzeństwem. - Dodał weselej. - Lavi jest zabawny i czasami myślę, że jego mania na punkcie ładnych dziewczyn i ganiania za spódniczkami, wpędzi go w końcu do grobu, a najlepszym wypadku do szpitala. - Zaśmiał się sucho. - Mika zaś... - Zarumienił się odrobinkę. - Mika jest jakby moją dziewczyną, znaczy, tak mnie zmusili jej bracia, ale... Ale sam nie wiem... Nie jestem pewien co do niej czuje. - Podniósł wzrok w niego, po czym znów na grób. - Zaczyna być późno. Muszę wracać, ale chciałem ci tylko powiedzieć, że... że już rozumiem, co miałeś na myśli o drugiej rodzinie. Teraz już wiem... - Uśmiechnął się ciepło.

Zamknął oczy, obrócił się na pięcie i postąpił ledwie krok. Przystanął zaciskając mocno pieści.

- Jestem naprawdę szczęśliwy, tato...

Poczuł ciepłą dłoń na plecach i lekkie pchnięcie do przodu. Zaskoczony postąpił machinalnie krok naprzód. Obejrzał się. Przy grobie stał Mana z siedmioletnim chłopcem, to był on sprzed lat. Oboje uśmiechali się ciepło do Allena. Mężczyzna skinął głową jakby dawał do zrozumienia, żeby nie oglądał się za siebie i parł naprzód mimo przeciwności losu.

- Rozumiem... - Wyszeptał odpowiadając tym samym gestem. - Timcanpy? - Spojrzał znów na blondyna oczekującego na niego obok drzewa nieopodal. - Wracajmy...

- Tak, wracajmy. - Uśmiechnął się podchodząc do Walkera. - Otrzymałeś odpowiedź, której szukałeś?

- Tak, nawet więcej niż chciałem...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top