Rozdział 19

Głosy powoli zaczynały cichnąć, a jedyny dźwięk, który słyszał to zbliżające się kroki. Ktoś wszedł powoli po stopniach schodów, przeszedł korytarz i przystanął tuż pod drzwiami pokoju, w którym on ukrył się przed światem zewnętrznym. Ciche skrzypnięcie drzwi i znów kroki. Zakopał się bardziej w pościeli wciąż siedząc na łóżku bez większego celu. Tak było od przeszło dwóch dni jak tylko wrócili do domu...

- Znów zostali na noc? - Wychrypiał. Cisza. - Road?

- Tak... - Ciche westchnięcie. - Tak, zostali, bo twoja dziewczyna przysnęła na kanapie.

Wyczuwał w głosie kuzynki, że wybitnie nie pała wielką przyjaźnią do dziewczyny. Przymknął powieki opuszczając niżej głowę. Nie chciał nikogo znów martwić, tak jak kiedyś wujka Nea po śmierci ojca...

- Allen, nie płacz...

Ciepło drugiego ciała, mocny uścisk i tyle wystarczyło, żeby znów poczuł się mniej osamotniony w swym świecie. Nie płakał, łzy wyschły już dawno. Nie krzyczał, głos zachrypł od wcześniejszego wydzierania się na każdego, kto próbował odebrać od niego Tima. Nie żył, był jedynie cieniem istniejącej osoby, gdzieś tuż obok. Nie chciał istnieć. Chciał po prostu przestać egzystować, ale nie potrafił... Nie umiał...

Dwa dni później...

- Nadal nie chce nikogo widzieć oprócz Road... - Mruknęła Mika wpatrując się we własne odbicie w kubku kawy. - Niby jestem jego dziewczyną, ale...

- Road jest dla chłopka kimś, kto utrzymuje jego psychikę w stanie w miarę normalnego funkcjonowania albo raczej żeby nie zrobił sobie krzywdy. - Wyjaśnił Nea, gdy wyłonił się z kuchni. - Nie wiem dokładnie skąd to się wzięło, ale tak było od zawsze.

- Dokładnie. - Tyki od rana nie zapalił ani jednego papierosa, mimo, że trzymał w dłoni całą nową paczkę. - Ale podejrzewam, że początek mógł być wpierw przy śmierci ukochanego psiaka Allena, a potem rozwinęło się bardziej po kolejnym odejściu matki i ostatecznie również ojca...

- Gdy nie palisz jest z ciebie strasznie kiepski filozof. - Nea skrzywił się, a Mikk przewrócił oczami. - Ja wracam do pracy, niemal skończyłem zabawę... - Ziewnął.

- Ee? - Lavi zamrugał zaskoczony. - Czy to znaczy, że naprawiłeś Timcanpiego?!

- Nie zupełnie... - Nea skrzywił się odrobinę. - Uszkodzenia są zbyt duże, więc to było pewne od początku, że nie dam rady go naprawić... - Uśmiechnął się wesoło i znów zniknął w piwnicy.

- Ja w ogóle nie ogarniam tego kolesia... - Jęknął Lavi zwieszając smętnie głowę.

- To właśnie Nea. - Zaśmiała się Road. - Niby poważny, ale i lekkoduch jednocześnie. Czasami wydaje się, że człowiek wie o czym on myśli w danej chwili, ale zaraz wszystko odwraca w całkowite przeciwieństwo.

- Dlaczego nie mówisz do niego per wujek tak jak Allen? - Kanda upił łyk herbaty.

- Bo on jest wujkiem Allena, a nie moim. - Przeciągnęła się niczym kociak. - Nie jestem z nim w żaden sposób spokrewniona, więc można uznać, że jesteśmy dla siebie zupełnie obcy.

- Mój brat adoptował Road, gdy miała ledwie trzy miesiące. - Tyki odpowiedział na niezadane pytanie. - Jej rodzice zginęli w wypadku samochodowym, który jedynie ona przeżyła, bo wpadła pod siedzenie. - Podebrał Road herbatę. - Gdy auto zostało uderzone, to siedzenie jej matki zrobiło coś na wzór tarczy.

- Czyli w sumie to nie byłoby dziwne, gdyby Road i Allen ożenili się ze sobą. - Zamyślił się Lavi. - Nie łącza ich w ogóle więzy krwi... Au! A to, za co?! - Spojrzał płaczliwie na Yuu, który odsunął pochwę katany z jego głowy. - To bolało!

- Miało kretynie... - Kanda zwęził wzrok. - Moyashi jest zajęty przez naszą siostrę, więc nie gadaj bzdur.

- Skończone...

*

Nie chciał wiedzieć o czym dokładnie rozmawiają. Słyszał tylko urywkowo okrzyki Laviego, że on i Road mogliby wziąć ze sobą ślub bez przeszkód, potem warczenie Kandy o coś. Na resztę rozmowy wyłączył się całkowicie wbijając wzrok w zegarek wiszący na ścianie. Road powinna za niedługo przyjść ze śniadaniem dla niego, którego zje może jedną kromkę i upije parę łyków herbaty... Potem usiądzie obok, przytuli i po prostu pobędzie z nim dłuższy czas. Dosłyszał kroki na schodach, potem korytarzu i otwieranie drzwi do jego pokoju, ale to nie była Road. To nie ona, na pewno...

- Wyjdź... - Wychrypiał, ale delikwent nie miał zamiaru opuścić pomieszczenia. - Powiedziałem wynocha! - Warknął odwracając się do nieproszonego gościa.

Zdębiał całkowicie zaskoczony widokiem nieznanego sobie chłopaka w jego wieku o złotym odcieniu blond włosów, odrobinę wycieniowanych za kark i równie szlachetnej barwy spojrzeniu tęczówek. Jasna, miękka skóra i dziwnie niepewny wyraz twarzy jakby czymś był zasmucony. Allen otworzył niepewnie usta chcąc coś powiedzieć, ale chłopak bez ostrzeżenia podszedł i przytulił go mocno.

- Przeprasza, Allen-sama... - Wyszeptał ciepły, barwnym głosem.

Walker rozszerzył do granic możliwości oczy. Dolna warga zadrżała, ale zaraz ją zagryzł i wtulił się w chłopaka dając upust emocjom, które tliły się w nim od dłuższego czasu. To musiał być sen, przecież takie rzeczy się nie dzieją, prawda?

- To nie sen. - Chłopak zaśmiał się niepewnie. - Jestem tu i nie zostawię cię już nigdy, Allen-sama...

- Ty...

- Nie płacz z mojego powodu... - Blondyn otarł łzy albinosa i chwycił go za rękę. - Chodź, wszyscy czekają na dole tylko na ciebie.

Nie protestował i pozwolił zabrać się na dół. Nie mógł uwierzyć w to, co działo się na jego oczach. To na pewno sen, a on zaraz się obudzi i znów będzie sam w ciemności do czasu aż Road nie przyniesie tacy z jedzeniem. Zacisnął niepewnie palce na dłoni chłopaka, a on delikatnie odwzajemnił ten gest jakby chciał dać do zrozumienia, że wszystko będzie dobrze i to nie sen, a rzeczywistość...

- Allen! - Mika rzuciła się chłopakowi na szyję jak tylko pojawił się w wejściu do salonu. - Nawet nie wiesz jak martwiliśmy się o ciebie kretynie!

- My? - Wydusił słabo.

- Tak, nawet Yuu martwił się, widzisz? - Lavi wyszczerzył się pokazując na wiecznie obrażonego Kande. - No może nie okazuje tego mimicznie, ale w głębi duszy martwił się jak cholera.

- Zamknij się głupi króliku! - Warknął Kanda. - A to, kto?

Dopiero teraz pozostali dostrzegli nieznajomego chłopaka trzymającego Allena za rękę. Nawet Road otworzyła w szoku usta jakby chciała coś powiedzieć, ale żaden dźwięk nie wydostał się na świat. Niespodziewanie Nea przyprowadził do salonu zarumienioną i widocznie niepewną dziewczynę odrobinę tylko wyższa od Road. Długie fiołkowe włosy opadały z wdzięcznością na ramiona i plecy zakrywając łopatki, a zielone przenikliwe oczy zerkały na nich z pewną obawą. A na widok Laviego, który niemo krzyknął „Strike", chciała uciec, ale Nea automatycznie złapał ją za ramię i odwrócił ponownie przodem do gości.

- Skoro wszyscy już są, to mogę w końcu powiedzieć, ze udało mi się w pewien sposób naprawić Timcanpiego. - Wyjaśnił spokojnie Nea z dziwnie wesołym uśmieszkiem.

- Naprawdę?! - Road nabrała głęboko powietrza w płuca. - Gdzie on jest?!

- Oto i on. - Tyki wskazał bezceremonialnie na blondyna, który uśmiechnął się niepewnie. - Nea i ja pobawiliśmy się starymi projektami Many, w którym początkowo Timcanpy i Relo mieli mieć ludzkie formy, ale uznaliśmy to za zbyt... hm...

- Nieodpowiednie dla dzieci. - Poddał Nea. - A z powodu, że oryginalny wygląd Timcanpiego został zniszczony nieodwracalnie oraz kilka systemów operacyjnych należało wymienić, że o płycie oprawy...

- Nea do rzeczy... - Road przywaliła mężczyźnie w głowę srebrna tacą.

- Niedobry dzieciaku... - Syknął pocierając obolałą czaszkę. - Przebudowałem Timcanpiego z pomocą Tyki Mikka, a potem to samo zrobiliśmy z Relo i oto efekty naszych działań.

- To jest Relo?! - Lavi wytrzeszczył oczy na zielonooką. - Muszę przyznać, że kawał dobrej roboty... - Zlustrował dziewczynę z góry an dół, zatrzymując się dłuższą chwilę na sporym biuście z miseczką F. - Naprawdę świetna robota...

- Gapisz się tępaku... - Mika zasadziła rudzielcowi pięść w czaszkę. - Czy to znaczy, że teraz są jak normalni ludzie? - Zagadnęła ignorując płaczącego za plecami Laviego o to, jaka jest okrutna.

- Dokładnie tak. - Timcanpy uśmiechnął się niepewnie. - Trochę dziwnie mi w takiej postaci, ale myślę, że jakoś przywyknę... - Podrapał się po policzku palcem. - Ale jeszcze bardziej chciałbym, żeby Allen-sama nie rozpaczał za mną i wrócił do świata żywych, nie chce, żeby smucił się...

- Przepraszam Tim... - Allen uwiesił się na szyi blondyna. - Nie chciałem sprawić ci kłopotu, przepraszam...

- To żaden kłopot kochać i być kochanym przez Allen-sama... - Zaśmiał się ciepło.

- Relo, czemu nic nie mówisz? - Zagadnęła niepewnie Road.

- Bo wstydzi się swojego głosu. - Timcanpy uśmiechnął się szeroko. - Relo powiedz coś. - Relo pokręciła spanikowana głową. - Nie wstydź się, masz teraz uroczy głosik.

- N... nie wstydzę się, ty-tylko jest inny i wprawia mnie w zakłopotanie... - Wyszeptała nieśmiało słodkim i delikatny głosikiem. - P-Przywykłam do mojej starej, uszkodzonej wersji głosu... - Uniosła ramiona czerwieniąc się mocniej na policzkach. - To krępujące...

- O ja pierdole, ona ma śliczny głosik jak malutka słodka japonka z jakiegoś anime! - Okrzyknął niekontrolowanie Lavi, za co oberwał od Kandy w głowę z pochwy na katanę. - Ała, to bolało, Yuu! - Jęknął płaczliwie, a Kanda prychnął zirytowany.

- Przyznaje rację rudzielcowi. - Road skinęła głową. - Jest uroczy i słodziutki, pasuje ci idealnie, Relo. - Uśmiechnęła się wesoło.

- Dziękuję... - Wyszeptała dawna parasolka.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top