Rozdział 17

Czas mijał spokojnie i powoli, a Allen świetnie bawił się z kuzynką i również Lenalee na niedługich rozmowach przy budce z lodami. Tajemniczy towarzysz nie zjawił się, mimo, że minęła już ponad godzina. Lenalee tłumaczyła, że to najpewniej z powodu pracy musiał zostać zatrzymany. Allen o nic więcej nie pytał, bo nie miał powodu do przesłuchiwania przyjaciółki, a tak czułby się dopytując o każdy szczegół jej znajomości z tajemniczym chłopakiem. Road zaś była zbyt pochłonięta spędzaniem czasu z kuzynem, żeby w ogóle przejąć się jego znajomą ze szkoły.

- Widzisz, nic takiego się nie stało. - Jasdero wyszczerzył się z zadowoleniem do Kandy, który jedynie prychnął. - Możemy chyba wracać, co?

- A-Ale Lenalee~! - Jęknął Komui niemal nie rycząc. - Jeśli ją teraz zostawimy, to niewiadomo, co z nią się stanie jak ten zboczeniec wróci!

- Ale ona również uznała, że wraca do domu za niedługo... - Zauważyła Mika. Ziewnęła. - Jednak nie miałam powodu do niepokoju...

- Co masz na myśli? - Lavi zerknął na siostrę.

- Nic złego nie wydarzyło się na tej niby randce. - Uśmiechnęła się roztaczając wokół siebie aurę zniszczenia.

- Chyba chciałaś powiedzieć dwuznacznego... - Wymamrotał z lekką paniką. - Przecież Allen jest kuzynem Road, to normalne, że nic by jej złego nie zrobił, prawda?

- Niby tak, ale ty jednak pieprzysz się z własnym bratem, nie? - Zauważył z zamyśleniem Devito patrząc uważnie na Laviego i Kande.

- SŁUCHAM?! - Wydarł się dyrektor.

Gdyby nie szybka interwencja chłopaków i Miki - nie licząc Kandy, który uznał za zbędne, żeby wtrącać się - to parka i Lenalee odkryliby ich położenie. Obecnie Jasdero i Devito trzymali blisko ziemi Komuiego, a Mika kucała przy nim zatykając usta dłonią. Lavi odetchnął z wyraźną ulgą, gdy młoda Lee jednak odpuściła wpatrywania się w krzaki, gdzie byli ukryci.

- Idioci... - Prychnął Kanda ze sporym dystansem patrząc na obecną sytuację. - Wracam do domu, nie wiem jak wy kretyni...

- Ale Yuu, przecież musimy dopilnować cnoty Allena dla naszej malutkiej siostrzyczki, no nie? - Lavi uśmiechnął się wesoło ukazując ząbki. - Po za tym, jak zostawimy tak dyrektora Komuiego, to może powiedzieć Allenowi i Road, że byliśmy z nim i nic nie wyjdzie z tego ukrywania się...

Kanda mruknął coś niepocieszony, ale musiał przyznać rację królikowi, że jeżeli zostawią Komuiego w takim stanie, jakim jest, to więcej niż pewne, co może zrobić jak go zostawią... Allen to nic, tylko głupi Moyashi, ale Road i Lenalee... Ech, z tego, co zauważył obie są w bojowych nastrojach i chęciach mordu na każdym, kto się nawinie, jeżeli przeszkodzi im się w czymś dla tej dwójki ważnym. No, ale co miał poradzić? Szczęście jego siostry ponad wszystko, prawda...?

- Allen! - Zakrzyknęła wesoło Road łapiąc albinosa za ramię. - Chodźmy jeszcze na lody!

- Spokojnie Road. Nie tak gwałtownie, bo...

Nim Walker zdołał dokończyć myśl, Road poślizgnęła się na pustej butelce. Przewróciła się ciągnąc Allena w dół, co w efekcie wyniknęło, że ona leżała plecami do ziemi, a albinos okrakiem nad nią wisiał podpierając się rękoma po obu stronach jej głowy. Zamrugali parokrotnie w głębokim szoku, a ostatecznie Allen podskoczył niczym oparzony, czerwieniąc się niczym dojrzałe wiśnie.

- P-przepraszam, nic ci nie jest? - Zagadnął niepewnie podnosząc kuzynkę z ziemi.

- Jeszcze nie, ale zaraz będzie! - Mika cała w płomieniach nienawiści podeszła szybkim krokiem do parki.-Jakim prawem obłapujesz mojego chłopka, co?!

- Twoje chłopaka, hm? - Road uśmiechnęła się szeroko i przytuliła do ramienia Allena. - Skoro to twój chłopak, to dlaczego jest na randce ze mną, co?

- Bo było mu ciebie żal zdziro!

- Coś ty powiedziała szmato?! - Road momentalnie zostawiła Walkera w spokoju. - Chcesz się bić?!

- Chętnie pokaże ci twoje miejsce! - Warknęła Mika zagasając rękawy.

- Ej, dziewczyny spokojnie... - Allen niepewnie chciał wtrącić się do kłótni. - Nic się takiego przecież nie stało, możemy jeszcze...

- Nie wtrącaj się! - Szatynka spiorunowała go spojrzeniem.

- Nie waż się tak patrzeć na mojego narzeczonego! - Road natychmiast odciągnęła do siebie Allena. - On jest mój!

- Chyba po moim trupie! - Mika również chwyciła chłopaka za drugie ramię. - Zostaw go!

- Ty go zostaw!

- Eej... - Niepewnie chciał się wyrwać, ale za mocno go trzymały. - Ej, ja jestem niczyj jasne?!

Allen odepchnął się mocniej wyrywając z krabiego uścisku obu panien, ale niestety w efekcie źle stanął, bo zabrakło krawężnika i poleciał w dół wprost pod pędzące samochody.

- ALLEN!!!

Patrzył jak w zwolnionym tempie pędzi na niego rozpędzona terenówka. Timcanpy podfrunął i odepchnął kawałek chłopaka, ale nie posiadał na tyle siły, żeby odsunąć człowieka. Niespodziewanie ktoś pociągnął chłopaka za ramiona, złapał w pasie i odskoczył w ostatniej chwili o cal muskając końcówkami butów maskę samochodu. Allen niepewnie w szoku spojrzał na wybawcę. Zamrugał parokrotnie bez większego wyrazu. W objęciach trzymał go młody mężczyzna o śniadej karnacji, nieco postrzępionych brązowych włosach i złotych tęczówkach. Spojrzał na oszołomionego chłopaka i uśmiechnął się wesoło, postawił go na ziemi i...

Łub!

Albinos upadł tyłkiem na chodnik łapiąc się za obolałą czaszkę, a nowy przybysz właśnie opuszczał uprzednio zaciśniętą w pięść rękę. Wesoły uśmiech jak szybko pojawił się tym szybciej zniknął z jego twarzy.

- Powinieneś bardziej uważać... - Westchnął ciężko.

- A ty przestać mnie bić! - Jęknął płaczliwie Walker.

- Allen, nic ci nie jest? - Lenalee jako pierwsza odzyskała głos. - Ach, a to właśnie mój znajomy, o którym wam opowiadałam...

- Nea.

- Ee? - Zamrugała zaskoczona. - Znasz go Allen?

- Oczywiście, to w końcu mój wujek... - Burknął mało pocieszony.

- Eeeehhhh?! - Mika i Lenalee z Lavim na czele wytrzeszczyli na niego oczy. - To jest twój wujek?!

- Taaa... Niestety...

- Aaaaaa!! - Road niespodziewanie wrzasnęła padając na kolana. - Nie, nie... - Pokręciła głową zakrywając uszy. - Nie... - Po policzkach spłynęły ciurkiem słone łzy. - Nie, to nie może się dziać...

- Road, co... - Allen niepewnie spojrzał tam, gdzie patrzyła kuzynka. - Nie... - Wstrzymał oddech rozszerzając szeroko oczy. - To niemożliwe... - Machinalnie ruszył w stronę ulicy. - Nie... - Pokręcił głową. - Nie, nie...

- Allen spokojnie, będzie dobrze... - Nea spróbował go odciągnąć, ale wyszarpał się.

- Dlaczego...

Każdy niepewnie patrzył jak chłopak tuli złocony kawał metalu z smętnie zwisającym urwanym skrzydłem, które wisiało jedynie na małym, poszarpanym kabelku. Wstrzymali oddech błagając w duszy, żeby to nie było... Żeby to nie okazał się...

- Timcanpy...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top