Rozdział 15

- Powinnaś coś zjeść.

Tyki Mikk zapukał kolejny raz w ciągu kilku dni do pokoju dziewczynki, ale nic to nie dawało. Znów ponowił czynność, ale bezskutecznie próbował ją wyciągnąć. Była w gorszym dołku niż kiedykolwiek w swoim życiu. I co by tu zrobić, żeby ją wyciągnąć z tego dołka emocjonalnego, w jaki wpadła gorzej niżeli po uszy? Westchnął cicho nie mogąc wymyślić nic konkretnego i sensownego. Każda opcja była skazana na porażkę i nic nie zwiastowało, żeby miało to się poprawić...

- Wujku?

Tyki podniósł wzrok na schody, gdzie stał z lekka zdyszany Allen. Podszedł do mężczyzny z niemym pytaniem na ustach, ale on jedynie pokręcił przecząco głową.

- Chyba już wiem, co źle zrobiłem... - Allen uśmiechnęła się smutno.

- Jak to? - Mikk nie do końca zrozumiał słowa bratanka. - O czym ty mówisz?

- No, bo wiesz... Spędzałem zawsze wolny czas, niemal każdą chwile tylko z Road i nigdy nie brałem na poważnie jej słów, że mogłaby być moją narzeczoną, żoną czy chociażby dziewczyną, ale ona myślała wręcz odwrotnie. - Podrapał się w tył głowy z westchnięciem. - Kiedy usłyszała, że chodzę z inną, to musiało mocno ją skrzywdzić i dlatego nie wychodzi z pokoju, nie chce jeść... To z mojego powodu Road jest w takim stanie i to ja wyciągnę ją z niego, w końcu jestem winien jej po tym wszystkim, co przeszliśmy wspólnie.

- To próbuj chłopcze i daj z siebie wszystko. - Tyki Mikk położył mu rękę na ramieniu i ruszył w kierunku schodów na dół.

Walker uśmiechnął się szeroko i zapukał. Odpowiedziała cisza. Ponowił pukanie, ale efekt był ten sam.

- Road to ja, otwórz. - Cisza. - Road wiem, że tam jesteś, więc nie udawaj, że nie.

- Idź sobie! Nienawidzę ciebie! - Pisnął cichy głosik z pokoju.

- Otwórz, bo inaczej wejdę bez twojej zgody! - Ostrzegł, ale odpowiedziała mu cisza.

Westchnął i spojrzał prosząco na Timcanpiego, który jedynie zwiesił kulisty łepek w dół, pokręcił nim i włamał się po sekundzie do pokoju dziewczynki.

- Nie wchodź... - Wyszeptał cichy głosik.

Allen rozejrzał się po mroku otaczającym pokój, ale nigdzie nie widział właścicielki. Dopiero Timcanpy potrącił go delikatnie w ramię i wskazał na kłębek na łóżku okryty kocykiem. Podszedł bliżej, a gdy tylko Road dostrzegła, że Allen mimo jej zakazu wszedł, natychmiast ukryła się pod koc w całości.

- Wyjdź... - Pisnęła niemalże płaczliwie.

- Nie, dość chowania się, Road. - Oświadczył stanowczo.

Nim zareagowała, wślizgnął się pod kocyk tuz obok niej. Złapał ją ramieniem i mocno przyciągnął do siebie tuląc. Położył po chwili dłoń na jej głowie, zmuszając delikatnie, żeby położyła ją na jego ramieniu. Oparł głowę o jej przymykając powieki do połowy. Czuł drżenie jej ciała, ale nic nie mówił, po prostu był i milczał dłuższą chwilę. Wiedział, że chciała uciec, ale paraliżujące ją uczucie bezpieczeństwa, jakim została obdarowana nie pozwalało na ten czyn. Timcanpy ulokował się na pościeli tuż obok Relo, która niepewnie spojrzała na niego, a potem na dwójkę dzieciaków.

- Przepraszam, Road... - Wyszeptał cicho delikatnie zaciskając palce na jej głowie. - Przepraszam nie chciałem ciebie skrzywdzić, naprawdę... - Pogłaskał delikatnie dziewczynkę po głowie. - Wybacz, że nie miałem dla ciebie tyle czasu, co dawniej i zignorowałem to, co się działo w twoim serduszku.

- Allen... - Zadrżała mocniej. Złapał jej dłonie wolną ręką i pogładził delikatnie. - All...

- Kocham cię jak siostrę Road i nikogo zapewne tak mocno nie pokocham, ale musisz zrozumieć, że inaczej ciebie kochać nie mogę, wybacz... - Wyszeptał znów przerywając jej. Na dłonie skapnęło kilka kryształowych kropli.

- Głupek... - Wydusiła przez ściśnięte gardło tuląc się do albinosa niemym płaczem. - Przecież wiem... Wiem... - Wydukała coraz ciszej. - Ja to wiem od zawsze...

- Przepraszam, Road... - Otulił ją mocniej do siebie.

Przesiedzieli tak z godzinę czasu, choć nie wiedzieli tego na pewno, w końcu żadne Ne patrzyło na zegarek, bo i po co? W tej małej chwili obojgu brakowało bliskości tej drugiej osoby i czas, ani świat po za ich małym miejscem na ziemi nie liczył się w ogóle.

- Wiesz Road, tak dziś pomyślałem, że moglibyśmy spędzić cały dzień wspólnie, tak jak kiedyś. - Zagadnął nagle Allen głaszcząc kuzynkę po głowie. - Moglibyśmy pójść do Zartorlandu, co ty na to?

- Brzmi wspaniale, Allen... - Przyznała sennie i jakby na potwierdzenie zmęczenia ziewnęła potężnie. - To, kiedy idziemy, bo ja mogę nawet zaraz...

- Powinnaś się chyba najpierw wyspać, Road. - Zaśmiał się pociesznie. - Może najpierw wyśpij się i wówczas dogadamy się, kiedy byś go chciała zrealizować, dobrze?

- Nie, ja mogę... nawet zaraz... - Wyszeptał coraz ciszej i niemalże zaraz zasnęła oparta o Walkera.

- Oczywiście Road, oczywiście... - Zaśmiał się i pokazał Timowi i Relo, aby byli cicho, bo Road zasnęła.

Albinos znów spojrzał na śniącą kuzynkę i uśmiechnął się mimo woli poprawiając opadający kosmyk z jej twarzy. Była uroczą, trochę dziwną, ale mimo wszystko radosną dziewczyną pewną życia i werwy. Przytulił ją mocniej zamykając powieki. Był zły na siebie, wręcz wściekły, że swoją ignorancją i głupotą skrzywdził własną kuzynkę, a przecież obiecali sobie, nigdy nie opuścić tego drugiego w potrzebie, a on to zrobił...

- Przepraszam, Road...

Otulił ich mocniej kocykiem starając się nie zbudzić dziewczynki. Domyślał się, że najpewniej nie zmrużyła oka od kilku dni tych, w których nie wychodziła z pokoju, więc wolał, aby wyspała się porządnie. Należało jej się to, za wszystkie głupie czyny kuzyna...

Allen sam nie zauważył jak przysnął z wtuloną w siebie kuzynką. Timcanpy i Relo okryli ich kocem i pilnowali, żeby nie odkryli się w nocy. Tyki po dłuższym czasie w końcu cicho uchylił drzwi pokoju Road, aby sprawdzić jak idzie bratankowi. Zamrugał zaskoczony i to mile bardzo widząc, że młodzież zasnęła wtulona w siebie.

- Widać dzieci pogodziły się w końcu. - Uśmiechnął się pobłażliwie i zamknął drzwi pokoju. - Na śniadanie pójdzie cały prowiant z lodówki... - Mruknął po chwili uświadamiając sobie, że Road i Allen mimo malutkiej postury mają apetyt jak dwa wojska piechoty. - Oj, trzeba będzie pójść po zakupy zanim wstaną... - Westchnął ciężko. - I znowu oczywiście ja sam będę musiał iść, ach cóż...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top