Rozdział 14

Dni minęły nad wyraz spokojniej niż ktokolwiek by mógł przypuszczać... Wrzesień zniknął za pasem, a listopad już powoli okazywał, że naprawdę zbliża się zimowa pora. Chłód poranka był nie do wytrzymania. Szaruga za oknem wymieszała się z ognistymi barwami liści, które spadały jeden po drugim powoli ogołacając drzewa. Oj tak, listopad był nieubłagany, ale...

- One same się układają w taki, a nie inny sposób! Przestańcie już!

... nie tylko on jeden.

- Może wodą będzie lepszy efekt? - Zaproponował czerwono włosy potężny chłopak, który trzymał dłoń na głowie Allena. - Rai, masz butelkę wody?

- Jasne! - Rai był blondynem o długich za ramiona włosach związanych w kucyk.

- Co?! - Allen spanikowanym wzrokiem spojrzał na pozostałych. - N-Nie! Tylko nie to!

- Daj spokój będzie fajnie! - Zaśmiał się trzeci chłopak o brązowych włosach z pomarańczową grzywką, o wiele za długą przez co opadała lekko na prawe oko. - Ritsu i Rai wiedzą, co robią, spokojnie młody.

- No chyba nie do końca wiedzą, co robią! - Allen spróbował zbiec, ale zwinny chwyt Ritsu uniemożliwił ucieczkę. - Ratuj ktoś! - Miauknął niepocieszony.

- Dobra, chłopaki wystarczy tego dobrego! - Lenalee postanowiła zlitować się nad przyjacielem. - A ty Meido zostaw natychmiast ten worek z lodem! - Zmierzyła uważnie brązowowłosego z pomarańczową grzywką.- Zresztą skąd ty wytrzasnąłeś go?!

Kanda spokojnie przyglądał się z uwagą jak jego kumple z ekipy próbują na wszelkie dziwaczne sposoby ulizać włosy Walkera, który tym czasem jęczał, aby przestali. Mika śmiała się z Lavim leżąc niemalże na stoliku w parku, a Lenalee zaś próbowała odwidzieć znajomym nową zabawę z dość marnym skutkiem... Po kilku minutach kłótni, do walki o Allena przystąpiła również Mika i ostatecznie chłopaki skapitulowali przed potęgą dwóch kobiet. Allen uciekł szybkim krokiem w kierunku automatu z napojami.

- Wolność... - Odetchnął z ulgą i zaśmiał się zerkając za ramie na przyjaciół. - I pomyśleć, że jeszcze parę tygodni temu omal mnie nie zabili... - Westchnął cicho. - Przynajmniej wszystko wróciło do normy, no powiedzmy. - Zaśmiał się. Wrzucił monety do automatu i wybrał napój.

*

Jednak nie wszyscy cieszyli się tym pięknem listopadowego popołudnia...

- To nie sprawiedliwe!

- Road, przecież powinnaś przywyknąć... - Tyki Mikk westchnął odpalając papierosa. - Allen jest dorastającym młodzieńcem i oczywiste, że nie będzie ciągle trzymał się maminej spódnicy, zaakceptuj to lepiej zamiast...

- Tu nie chodzi o czyjąkolwiek spódnicę! - Warknęła rozzłoszczona dziewczyna nadymając policzki. - Głupi Allen nie ma dla mnie w ogóle czasu! Ciągle siedzi z tą głupią małpą, Miką i resztą jej ekipy, a dla mnie nie ma czasu już w ogóle, to nie fair!

- Jak mówiłem, zaakceptuj lepiej fakt, że twój kuzyn nie będzie wiecznie trzymał ciebie za rączkę i trzymał się blisko jak wówczas, gdy mieliście po pięć lat.

- Ale to mój przyszły mąż! - Zaprotestowała niepocieszona, ale Tyki natychmiast ugasił jej zapał.

- Kochanie przecież nie tylko ja, ale i Allen również, każde z nas mówiło ci już, że nie będziesz jego narzeczoną, a on oświadczył ci ten fakt już nie jedno krotnie, pogódź się z tym. - Zaciągnął się mocno papierosem. - Nic na to nie poradzisz skarbie, takie jest życie...

- Mam gdzieś takie życie! - Krzyknęła rozzłoszczona znikając na piętrze w swoim pokoju. - Głupi Tyki, głupi Allen!

Rzuciła się całym ciałem na łóżko i wbiła twarz w poduszkę krzycząc do jej wnętrza, które skutecznie zatrzymywało je w sobie. Spojrzała z wyrzutem na drzwi mamrocząc całkowicie nie zrozumiałego dla przeciętnego śmiertelnika. Zerknęła na komputer. Odrzuciła poduszkę i usiadła przed komputerem i natychmiast napisałam e-mail, w którym zawarła wszystko, co dotychczas się wydarzyło i jak bardzo Allen ją skrzywdził.

- Wyślij... - Mruknęła.

Zerknęła na zdjęcie przedstawiające ją i Allena, gdy mieli siedem lat na łąkach. Obsypywał ją kwiatami zebranymi na łączce. Wzięła zdjęcie do ręki i przyjrzała mu się uważnie.

- Ona jeszcze mi zapłaci za odebranie narzeczonego... - Szepnęła. - Głupi Allen!

Zacisnęła mocniej kciuki i szybka w ramce popękała dookoła jej palców. Cisnęła zdjęciem o ścianę i cała szybka popękała w środku. Wytarła przegubami oczy, do których cisnęły się łzy.

- Głupi Allen... - Po policzkach spłynęły słone kryształy... - Głupi...

Następnego ranka Allen wszedł ostrożnie do łazienki z nadzieją, że Road nie zechce znowu udawać jego narzeczonej i podawać mu ręcznik, gdy jest pod prysznicem. O dziwo nie weszła do łazienki jak to robiła od czasu przeprowadzki do jego domu. Nie wślizgnęła się również w chwili, gdy przebierał się, ani nie stała przed drzwiami czekając aż wyjdzie.

- Dziwne... - Zamrugał zaskoczony wychodząc z łazienki bez problemów. - Przeważnie o tej godzinie Road rzuca się na mnie z piskiem jak bardzo kocha mnie, jako swojego męża... - Westchnął cicho. - Pewnie w końcu jej się odwidziało. - Wzruszył ramionami i zszedł na dół. - Dobry...-Zamrugał parokrotnie zaskoczony. - A, Road jeszcze nie zeszła na śniadanie?

- Nie, siedzi w pokoju od wczoraj i nie chce wyjść... - Tyki odetchnął z rezygnacją. Odpalił papierosa. - Nie chciała również zjeść wczoraj kolacji... Aj wy dzieciaki... - Pokręcił głową zaciągając się. - Weź ją zawołaj, bo wystygnie...

- Już.

Allen szybko wrócił na górę i zapukał do pokoju Road, ale brak odzewu. Ponowił czynność i dopiero za czwartym razem dało to efekt.

- Idź sobie... - Usłyszał ciche mruknięcie.

- To ja Allen. - Uśmiechnął się niepewnie. - Śniadanie na stole...

- Nie będę jadła...

- Musisz zjeść śniadanie. - Chwycił klamkę, ale drzwi były zamknięte. - Road?

- Idź sobie! - Warknęła głośniej.

- Road, co ci jest? - Cisza. Westchnął cicho. - Powiesz, co się stało?

- Nienawidzę cie! - Wykrzyknęła zza drzwi. - Zdradziłeś mnie z Miką, więc teraz idź sobie do niej!!

- O czym ty mówisz?

Nie rozumiał zachowania kuzynki. Czyżby znowu sobie coś ubzdurała...? Oczywiście nie było niczym nowym naburmuszenie, w końcu często je okazywała, ale...

- Road...?

- WYNOŚ SIĘ!!! - Wrzasnęła na pół okolicy.

- W porządku! - Odkrzyknął. - Jak zgłodniejesz, to śniadanie jest na stole.

Wrócił na dół i pokręcił przecząco głową do wuja, który spojrzał na niego pytająco. Oczywiście jak zwykle musiała się naburmuszyć o jakąś głupotę i to jemu się najmocniej obrywało... Zaraz jej przejdzie, pomyślał Walker zabierając się za jajka z bekonem.

Kolejne dwa dni minęły powoli i żmudnie, a Road w dalszym ciągu nie miała zamiaru widzieć Allena ani schodzić na posiłki. Nawet Tyki Mikk nie był wstanie cokolwiek zrobić w tym przypadku.

- Nie wiem, co zrobić, żeby wyszła z pokoju... - Westchnął cicho albinos.

Grzebiąc słomką, w bubble tea przebił kilka kulek z jogurtowym nadzieniem, które rozlało się do wnętrza herbacianego napoju. Zmarszczył niepewnie brwi wpatrując się w picie. Pierwszy dzień uznał za zwykłe naburmuszenie na jego osobę, ale kiedy sprawa zaczęła przeciągać się o kolejne dwa dni, to wcale już nie było aż takie zabawne...

- Po prostu czuje się zagrożona i zdradzona. - Zauważyła Lenalee z ciężkim westchnięciem.

- Słucham? - Allen zamrugał parokrotnie podnosząc wzrok na dziewczynę. - Co masz na myśli?

- Nie pomyślałeś nigdy, że te całe żarciki o byciu twoją żoną, narzeczoną czy ukochaną dla Road mogły nimi nie być? - Zapytał prosto z mostu Lavi upijając łyk swojej bubble tea z jogurtem i truskawkowymi żelkami. - Możliwe, że po usłyszeniu, że chodzisz z Miką, Road została w pewien sposób skrzywdzona psychicznie.

- Ale przecież... - Walker całkowicie oklapł.

Nigdy nie przypuszczał, że jego kuzynka tak poważnie podchodzi do tych żarcików... Przecież to byłoby...

- Dziwne? - Zagadnęła Lenalee na myśl, której nie wypowiedział. - Owszem dla ciebie może i to byłoby pewnie dziwne, ale dla niej już nie.

- Ja myślałem, że ona tylko tak sobie mówi, bo boi się mojego zniknięcia z jej życia, ale nigdy nie... nie...

- Nie pomyślałeś w sposób jak ona, domyśliliśmy się, Moyashi. - Prychnął do tej pory milczący Kanda. - Ty przeważnie nie myślisz, więc cudów nie spodziewałem się tym bardziej w tym przypadku... - Upił łyk zielonej herbaty z liczi.

Dopiero teraz do niego dotarło, jaką delikatną mimo wszystko jest istotką Road. Jak mocno musiała być skrzywdzona na widok Miki siedzącej tuż obok niego na łóżku szpitalnym? Ile musiała wypłakać nocy po usłyszeniu, że chodzi z inną?

- Muszę... Muszę natych-uwaaa...!!!

Allen podniósł się na równe nogi, odwrócił i zaliczył bliskie spotkanie z matka naturą, gdyż zapomniał o ławeczce, na której siedział.

- Tsk... Moyashi... - Mruknął Kanda całkowicie ignorując nieszczęśnika.

- Powinieneś ją zabrać gdzieś na poprawę humoru. - Zawołał z rozbawieniem Lavi pomagając Walkerowi wstać na równe nogi i wygrzebać trawę z twarzy i ubrania. - Gdzieś, gdzie twój kuzynka nie poczułaby się osamotniona i spędziła czas jedynie z tobą.

- Czas tylko ze mną...? - Allen zamyślił się na chwilę. - Tylko gdzie...?

- Na przykład do wesołego miasteczka. - Rzuciła obojętnie Mika wcinając się w słowo chłopakowi. - Zabierz ją do Zatorlandu. - Wszyscy spojrzeli na nią zdumieni.

- Mika...

- Tam odczuje, że naprawdę się o nią troszczysz i nie zapomniałeś o tym, co was łączy. - Uśmiechnęła się i spojrzała na chłopaka. - A ja wiem, co mówię...

- Dziękuję, tak zrobię!

Kiwnął pełen energii głową i ruszył biegiem przed siebie jedynie cztery kroki dalej, bo zaliczył ponownie orła zapominając o rozwiązanej sznurówce. Pozostali jedynie westchnęli ciężko, że jeśli Allen w ogóle zdoła dotrzeć do swojej kuzynki w jednym kawałku, to będzie cud nad cudami...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top