Rozdział 13
Chłopiec chciał ruszyć na przód, ale coś błysnęło tuż obok niego i instynktownie schylił się. Drobny cień przefrunął z błyskiem tuż nad nim i dziwny osobnik, który trzymał dziewczynkę został pozbawiony głowy. Mika odwróciła się, ale ktoś zasłonił jej oczy dłonią.
- Nie patrz... - Cichy, ciepły szept tuż obok jej ucha. - Nie patrz i nie odwracaj się, tylko o to proszę...
- Yuu... - Zatrzęsła się nieznacznie, po policzkach spłynęły słone łzy. - Yuu, mama i tata... O-Oni...
- Ciii... Będzie dobrze. - Zabrał rękę. Zobaczyła ciemne spojrzenie. - Zabierz Laviego do łazienki i nie wychodźcie dopóki nie powiem.
- Ale... - Kolejne łzy popłynęły po policzkach. - Dobrze...
Kiwnęła niepewnie główną i zabrała chłopca do łazienki. Słyszała dziwne odgłosy, gardłowy zduszony krzyk i głuche odgłosy spadania, ale tak jak obiecała, nie wyjrzała z łazienki, nie otworzyła jej ani nie oglądała się za siebie. Ufała bratu i wierzyła w jego słowa, więc nie sprzeciwiała się. Otarła łzy rękami pozostawiając na twarzy czerwone smugi, ale nie przejęła się nimi, spojrzała na drugiego braciszka. Odsunęła jego dłoń od oka. Było zamknięte, ale wciąż ciekła czerwona ciecz. Zabrała biały ręcznik z pułki i przytknęła go do oka chłopca. Zaskomlał cicho odsuwając się od niej kawałek, ale posłusznie przytrzymał ręcznik przy oku.
- Przepraszam Lavi-niisan... - Pociągnęła noskiem i przetarła kolejną falę łez piąstką. - Przepraszam, nie chciałam...
- To nie twoja wina Mika... - Przytulił ją mocno. - Będzie dobrze, zobaczysz...
- Wtedy przyszedł Yuu... - Dokończyła historię Mika. - Był cały we krwi. W ręce trzymał katanę i powiedział, że wszystko już dobrze i policja będzie za niedługo... - Podała Allenowi kubek kawy. - Zabił oprawców, którzy zamordowali naszych rodziców...
- Chodziło o zemstę... - Lavi westchnął cicho. - Ojciec Yuu i Miki należał do specjalnej jednostki policji i banda pewnego kolesia, który zginął podczas napadu chciała się zemścić.
- Ale nie udało im się skrzywdzić jedynie mojego rodzeństwa, bo obudził mnie krzyk Miki... - Dodał cichy jak do tej pory Kanda. - Gdybym tamtego dnia nie spał jak kamień, to nigdy by do tego nie doszło... To był pierwszy raz, kiedy tak twardo spałem, a powinienem być czujny...
- Rozumiem... - Przyznał cicho Allen. - Ja straciłem rodziców też dość młodo, ale towarzystwa później dotrzymywała mi Road z wujostwem i Timem, więc nie byłem sam. Tak samo wy, mieliście przynajmniej siebie nawzajem, więc również nie byliście samotni pomimo utraty rodziców.
- Tak, nie byliśmy, ale mimo wszystko dziecko bez rodzica, to... - Lavi westchnął tarmosząc nieznacznie włosy dłonią. - Cóż... To właśnie od tamtych wydarzeń Yuu obawia się o nasza dwójkę, mnie i Mikę.
- Od tamtego dnia również zaczął się obawiać o każdego, kto był zbyt blisko nas, bo po prostu martwił się, że historia znów może zatoczyć koło i stanie się tej osobie krzywda.
- Mika przestań gadać bzdury! - Warknął Kanda, ale nic więcej nie powiedział, gdy dziewczyna uśmiechnęła się do niego.
- Czasami myślę, że gdyby Yuu nigdy nie trenował zachodnich sztuk walki i nie dostał od ojca mugen za zdobycie czarnego pasa, to nie przeżylibyśmy tamtych wydarzeń. - Mika uśmiechnęła się blado do kubka kawy. - Potem zajął się nami dziadek Laviego...
- Tak, dziadek panda. - Zaśmiał się Lavi. - Gdyby tu był na pewno bym oberwał za nazywanie go pandą.
- I oberwiesz głupi wnuku.
Nim którekolwiek z zebranych zdołało zorientować się, co się dzieje Lavi został znokautowany przez ścianę, na którą trafił głową. Allen zamrugał parokrotnie z głupią miną. Tuż naprzeciwko niego na łóżku stał w podeszłym wieku staruszek drobnej postury w chińskim ubiorze o trzy kroć za dużym na niego. Spojrzał uważnie na Walkera. A jakże. Wielkie czarne niemalże sińce na całych oczach przywodziły na myśl pandzie oczy, więc już albinosa nie dziwiło, czemu Lavi tak nazywał własnego dziadka...
- To bolało staruszku! - Burknął żalem rudzielec, jak tylko pozbierał się ze ściany.
- Miało boleć. - Staruszek usiadł po turecku tam, gdzie aktualnie stał. - A ty jesteś równie głupi jak mój wnuk.
- Hę? Że niby ja...? - Albinos wskazał niepewnie na siebie.
- Tak jak i on wpadasz w przeróżne kłopoty, ta dzisiejsza młodzież... - Prychnął staruszek.
- Ale ja... - Allen chciał coś powiedzieć, ale w tej chwili drzwi zostały otworzone na oścież. - Road!
Road stanęła jak wryta na widok siedzącej tuż przy Allenie na łóżku szatynce. Zacisnęła mocno pięści zagryzając dolną wargę. Walker spojrzał na nią uważnie, a potem na obiekt, który przykuł jej uwagę i dopiero teraz zrozumiał. Road zobaczyła Mikę siedząca zbyt blisko niego.
- To... To nie tak jak myślisz, my tylko...!
Był przygotowany na kolejny wybuch z jej strony, że zacznie krzyczeć, bo spoufala się z jakąś dziewuchą, ale ku jego zaskoczeniu Road po prostu wyszła bez słowa.
- Road... - Zamrugał parokrotnie zdumiony.
Spojrzał uważnie na wszystkich, ale żadne z obecnych osób w pokoju nie miała zamiaru albo też nie wiedziała, co dokładnie powiedzieć na takie zachowanie. Po prostu przemilczeli. Allen nie miał kompletnie pojęcia, czemu jego kuzynka zachowała się w taki a nie inny sposób, przecież od zawsze ona...
- No to witamy ostatecznie w rodzinie, Moyashi! - Zaśmiał się Lavi kładąc dłoń na głowie Allena.
- Ha? A tak... - Uśmiechnął się niepewnie i złapał Laviego za twarz. - Nie mów do mnie „Moyashi", Głupi Króliku... - Uśmiechał się pomimo grozy, jaką roztaczał wokół siebie.
- O czym rozmyślasz, Yuu? - Mika podeszła do okna, gdzie teraz spoglądał Kanda. - Yuu?
- O niczym.
- Kłaaamiesz! - Wytknęła mu język z rozbawieniem. - A teraz mów. Co ciebie dręczy, co?
- Zastanawiam się nad jednym... - Westchnął ciężko zerkając na przepychankę albinosa z rudzielcem. - Jakim cudem nie zabiję tego Kiełka Fasoli, to nie mam w ogóle pojęcia...
- Haha, dasz radę, spokojnie. - Mika przytuliła go mocno. - Tak jak zawsze, dasz sobie radę. Wierzę w ciebie nii-san...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top