Rozdział 10
Przejrzała się ostatni raz w lusterku i jednak uznała, że lepiej jej w rozpuszczonych włosach, więc zdjęła gumkę i roztrzepała kosmyki. Przeczesała je palcami i znów zerknęła w lusterko.
- Teraz lepiej. - Odetchnęła krótko. Podeszła do drzwi obok kuchni. Zapukała. - Yuu wychodzę i proszę was... Bądźcie następnym razem nieco ciszej w nocy, bo zasnąć nie mogłam.
Odpowiedziało jej mruknięcie. Wzruszyła ramionami i wyszła z domu zamykając drzwi an klucz. Kanda niechętnie wstał mrucząc coś niezrozumiałego pod nosem. Usiadł na krawędzi łóżka, przetarł nadal troszeczkę zaspane oczy i spojrzał na osobę leżącą po drugiej stronie.
- Lavi wstawaj... - Mruknął lekko szarpiąc chłopaka za ramię. - Wstawaj śpiąca królewno... - Mruknął coś w odpowiedzi niezadowolony. - Jak chcesz.
Kanda ziewnął potężnie i ruszył spokojnie do łazienki. Tym czasem Lavi niechętnie wstał z łóżka i... Padł jak długi z wypiętym tyłkiem i rękoma na boki. Kanda wrócił na chwilę do pokoju i spojrzał na niego uważnie.
- Wyglądasz jak do wyruchania. - Parsknął śmiechem krótko.
- Zabawne... - Warknął rudzielec próbując wstać. - To twoja wina cholero jedna! - Podniósł się kiwając na wszystkie strony. - Zachciało ci się udowadniać w nocy, że nikt mnie nie tyka oprócz ciebie. - Mruknął niepocieszony. - Chyba mi tyłek złamałeś!
- Przeżyjesz... - Yuu podszedł, złapał go za głowę i wbił się w usta chłopka na krótko. - Wynagrodzę ci to dziś, okej?
- Ale bez powtórki? - Lavi zmierzył go uważnym spojrzeniem.
- Ja... Dobra, bez, ale tylko dziś. - Natychmiast dodał widząc jak rudzielec otwiera usta, żeby coś powiedzieć. - Idę pod prysznic, przyłączysz się?
- Nie, wiem jak to się skończy...
Długowłosy zabrał ubranie i zniknął w łazience ponownie. Lavi syknął cicho pocierając obolały tył. Ziewnął potężnie ubierając bieliznę i spodnie. Potarł czuprynę i rozległ się dźwięk telefonu.
- Odbierzesz? - Zawołał Kanda.
- Już idę.
Lavi niechętnie ruszył do holu, ale nie zdążył złapać słuchawki, bo włączyła się sekretarka.
- Siemasz Kruku! Tu Devito!
- Devito? - Zamrugał zaskoczony. - Ciekawe, co chce tak z rana...
- Słuchaj stary widziałem przed chwilką Allena z Miką, szli gdzieś chyba na randkę. Wiesz coś o tym? - W tle słychać głos Jasdero. - Co? A, już lecę. Do zobaczyska!
- Rand... O kur... - Lavi zakrył sobie usta dłonią. - Jak Yuu dowie się, to go zabije...
Szybko skasował wiadomość. Postanowił, że lepiej dla obu stron, żeby Kanda nie dowiedział się o spotkaniu prywatnym jego siostry z Walkerem ze względu na obecny stan zdrowotny chłopaka i porywczość długowłosego, zwłaszcza, gdy chodzi o Mikę. Kanda wyszedł mu naprzeciw z ręcznikiem na głowie wycierając włosy.
- Kto to był? - Zagadnął.
- Co? - Laviemu podskoczyło serce do gardła. - A, tego... Nic takiego, tylko jakaś reklama telewizyjna, znowu chcieli nam wcisnąć mikser z turbowała doładowaniem, ale podziękowałem.
- A to... - Mruknął kiwając głową. - Idę wysuszyć trochę włosy. - Wyszedł.
Rudzielec odetchnął z ulgą wchodząc do kuchni. Lepiej dla niego, że Kanda o niczym nie wie, bo najpewniej zamordowałby z premedytacją Allena, dał szlaban Mice, a jego samego ogolił na łyso i wymęczył w nocy tak bardzo, że przez tydzień nie usiadłby na tyłku.
- O super, Mika zrobiła śniadanie. - Uśmiechnął się mimo woli na widok przygotowanych kanapek pod szklaną kopułką. - Jestem głodny jak wilk...
Wziął jedną i zerknął ukradkiem na kartkę leżącą obok.
„Yuu jestem na spotkaniu i wrócę najpewniej późno, kanapki na stole, a piwo w lodówce.
Mika"
Omal nie udławił się kromką, gdy przeczytał słowo „spotkanie". Krótka i treściwa notka, ale Kanda nie powinien jej widzieć, bo...
- Co to? - Nim Lavi zdążył zareagować, Yuu zabrał mu kartkę i spojrzał na nią. - Na spotkaniu, co? - Prychnął kręcąc głową. - Wolę herbatę, chcesz piwa?
Oddał notkę chłopakowi i podszedł do lodówki. Lavi niepewnie zerknął na plecy Kandy. Nie zareagował zbyt gwałtownie, więc oznacza to, że nie pomyślał o spotkaniu Miki z Allenem. Tym lepiej, pomyślał z ulgą i poprosił o piwo.
*
Mika wyszła właśnie z górskiej kolejki patrząc ze śmiechem na Allena, który podleciał do kosza zwrócić watę cukrową. Dziewczyna przyznaje, że ostrzegała go, żeby nie jadł niczego takiego przed przejażdżką, ale niestety nie słuchał. Później poszli na młot, gdzie Allen wygrał dla niej krwawego króliczka pobijając jednocześnie rekord parku czym zaskoczył mężczyznę pilnującego grę, gdyż uważał go za chucherko.
- Gdzie teraz chcesz iść? - Zagadnął Allen patrząc na zegarek. - Bo jeśli chcesz, to przed zamknięciem możemy pójść...
- Diabelski młyn. - Mika przerwała mu.
Nim zareagował złapała go za rękę ciągnąc do kolejki. Wsiedli do wagonika płynącego jak wszystkie ślimaczym tempem w górę i powoli w dół.
- Dzień powoli się kończy. - Zauważyła patrząc z okna na zachodzące powoli słońce. - Za jakieś dwie godziny będzie zachód słoń...
Obejrzała się na chłopaka i zarumieniła się zastygając na chwilkę bez ruchu. Allen odsunął się od niej niepewnie. Opuścił zakłopotany głowę przepraszając za to, co zrobił.
- Allen...
Podniósł głowę i zamrugał parokrotnie, gdy tym razem to Mika pocałowała go. Oderwali się od siebie chwilę przed tym, gdy wagonik został otwarty. Mika niepewnie chwyciła Allena za rękę, a ku jej zaskoczeniu chłopak odwzajemnił uścisk. Zerknęła na niego zaskoczona. Uśmiechnął się, odwzajemniła gest i wpadła na kogoś.
- Przepraszam. - Odpowiedziała jednocześnie z... - Lavi/Mika? O nie...
- Moyashi...? - Kanda spojrzał najpierw zaskoczony na Walkera, ale zaraz w jego oczach zalśniła istna wściekłość. - Co ty do cholery robisz z Miką?!
- My tylko... - Allen próbował coś powiedzieć, ale Kanda kipiał z wściekłości.
- Nie masz prawa tykać Miki, a tym bardziej chadzać sobie z nią na randki jasne?! - Złapał chłopaka za kołnierz. - Już przy pierwszym spotkaniu wiedziałem, że jesteś pieprzonym kiełkiem fasoli!
- Mika! Czy ten wypierdek mamuta coś ci zrobił?! Moyashi...
- Odezwała się Roszpunka.
Allen zacisnął niepewnie jedno oko. W głowie zaczynało mu szumieć.
- Yuu daj spokój, wiem, że jesteś drażliwy od czasu wypadku, ale... - Lavi chciał jakoś załagodzić sytuację.
- Nie przejmuj się, Yuu taki przewrażliwiony jest od czasu wypadku. Lavi jestem.
- Allen. O jakim wypadku mówisz?
- A, to...
- Nie wtrącaj się pieprzony króliku! - Warknął Kanda wyszarpując ramię. - Zabije tego skurwiela, za tykanie Miki!
- Kanda czekaj, ja...!
- Rozmawiałeś z Miką! Posłuchaj mnie dobrze, Moyashi... Jak jeszcze raz zbliżysz się choćby na milimetr do niej, to zobaczysz drugą stronę życia i uwierz, ale to nie będzie niebo!
- Ale, ja...!
- Nic nie robiliśmy! - Wtrąciła się niepewnie Mika. - Ja nic nie miałam przeciwko twojemu wypadowi z nim i Lavim na karaoke!
- A gdzie Lenalee i Mika?
- Ach, Mika i Lenalee poszły chyba na zakupy i raczej do wieczora mogą nie wrócić... O, cześć chłopaki, a wy, co tu robicie?
-Hej Allen, Lavi. O, Kandę również wyciągnęliście na dzień Karaoke?
- Dzień karaoke?
- To było coś zupełnie innego. - Kanda puścił w końcu Allena i spojrzał na siostrę. - Byliście na randce, tak?!
- Nawet jeśli, co ciebie to obchodzi?! - Wydarła się niemalże.
Allen wycofał się o trzy kroki trzymając się za gardło. Spojrzał na kłócącą się dwójkę i Laviego, próbującego jakoś załagodzić sytuację.
- Najchętniej poszedłbym stąd...!!
- To co ciebie tu trzyma?! - Warknęła szatynka przerywając Kandzie.
- Lavi naprawdę dobrze śpiewa. A ty Kanda, co chcesz zaśpiewać?
- Nic, nie mam zamiaru wyć jak ten głupi królik. Najchętniej poszedłbym stąd...
- To, co ciebie tu trzyma?
- Cholera... - Wychrypiał cicho, gdy zaczął widzieć podwójnie. - Co się... - Wydyszał z ledwością łapiąc oddech. Złapał się za serce i... - La... vi...
- Allen? - Lavi zerknął na chłopaka, który w pewnej chwili przewrócił się tracąc przytomność. - Cholera jasna, Allen!!
Wyminął warczącą dwójkę. Popatrzyli na niego zdziwieni. Mika natychmiast dopadła do albinosa i rudzielca klęczącego przy nim. Kanda stał jak sparaliżowany. Nie chciał, żeby Moyashi... Żeby on...
- Yuu ocknij się! - Lavi warknął w jego stronę i nagle oprzytomniał. - Nie wziąłem komórki, zadzwoń po karetkę słyszysz?!
Machinalnie chwycił za telefon i wybrał numer pogotowia. Znowu to samo... Kolejny raz naraził chłopaka na niebezpieczeństwo... Niech to szlag!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top