Rozdział 1

03 Maja 2013

W progu szkoły zatrzymała się terenówka, z której wysiadło kilku chłopaków, ale głównym obiektem westchnień dziewcząt na placu był młodzieniec o długich granatowych włosach związanych w wysoki kucyk. Ciemnymi tęczówkami ze znużeniem spoglądał na plac, po czym odwrócił nieznacznie głowę na wysiadającą dziewczynę. Niższa od niego, ale o równie długich włosach barwy brązu i krwiście czerwonych tęczówkach, poprawiła kosmyk włosów i odebrała swoją teczkę od jednego z chłopaków. Spojrzała na długowłosego i westchnęła nieznacznie.


- Wiesz, że znam drogę do szkoły i jestem wstanie sama dać sobie radę? - Dmuchnęła w kosmyk grzywki.


- Mika, dopóki mieszkać będę w tym samym mieście, co i ty, nigdzie sama nie pójdziesz, rozumiemy się?


- Przesadzasz Kanda. - Prychnęła z irytacją i ruszyła przed siebie ignorując chłopaka całkowicie. - I nie jestem już dzieckiem, żebyś mnie niańczył...


- Słyszałem i dla mnie nadal nim jesteś.


- Bredzisz. - Podeszła i chwyciła go za rękaw. - Lepiej chodź, bo znowu spóźnimy się, a ostatnio jakoś nie uśmiecha mi się siedzenie po lekcjach.


- Maru... - Nim dokończył myśl ktoś wpadł na niego z impetem i upadł.


Na dziedzińcu zapadła grobowa cisza. Wszyscy w wyczekiwaniu patrzyli na rozwój wypadków. Kanda popatrzył z niesmakiem na swą niedoszłą ofiarę. Raczej drobnej postury młody pierwszoklasista, o przed wcześnie pobielałych włosach nieco przydługich. Potarł nieznacznie głowę i spojrzał niepewnie błękitem tęczówek na Kandę, który pożerał go wzrokiem pełnym chęci mordu.


- Uspokój się Yuu. - Długowłosy oberwał książką w głowę. - Nie strasz nowych uczniów i zmywaj się na lekcje, bo kolejne spóźnienie, a będzie z tobą krucho.


- Nigdy więcej niemów do mnie Yuu, Lee. - Warknął z irytacją, ale zaraz złapał Mikę za rękę i zniknął w murach szkoły razem ze swoją bandą.


- Doprawdy, gdyby był wstanie powyrzynałby każdego w pień. - Westchnęła dziewczyna, która można powiedzieć ocaliła pierwszaka od niechybnej śmierci. - Jesteś cały?


- Słucham?


Młodzieniec dopiero teraz przyjrzał się uważnie wybawcy. Była to zgrabna długonoga pierwszoklasistka z książką do historii w dłoni i przyjemnym spojrzeniu ciemnych tęczówek. Włosy związane w dwa długie kucyki swobodnie spływały po plecach i ramionach. Uśmiechnęła się ciepło i wyciągnęła ku niemu dłoń.


- Allen Walker, prawda?


- Tak, a ty... - Podniósł się z niewielką pomocą.


- Lenalee Lee, mam ciebie oprowadzić po szkole, więc jesteś zwolniony z pierwsze lekcji.


- Dzięki... - Wymamrotał zbierając rzeczy z ziemi. - A ten długowłosy dryblas, to kto?


- Kto? Ach, to Kanda. Nie przejmuj się nim, nie zrobi ci raczej krzywdy o ile nie zbliżysz się za nadto do Miki, tej dziewczyny, co była z nim. - Wyjaśniła pokrótce Lenalee pomagając pozbierać książki. - Najpierw pokaże ci twoją szafkę, a potem możemy iść zwiedzać.


Allen jedynie przytaknął kiwnięciem głowy. Wciąż nurtowała go sprawa Kandy i dziewczyny, z którą był. Bodajże Mika jej było, o ile dobrze zapamiętał. Kim ona dla tego kolesia jest? To, że kimś ważny, zdążył zauważyć, ale... A może to jego dziewczyna?


- To twoja szafka, rozgość się. - Z rozmyślań wyrwał go głos Lee. Przytaknął i wziął karteczkę z zapisanym szyfrem. - Jak zechcesz, to pokażę ci później jak zmienić sobie szyfr, aby nikt go nie miał oprócz ciebie.


- W porządku. - Wpakował wszystkie książki, ale dziewczyna wyjęła mu tylko tą od historii. - Po co mi ona?


- Po przerwie mamy historię na drugiej lekcji, lepiej weź teraz, bo potem nie przeciśniesz się przez tłum dzieciaków. - Zaśmiała się podając podręcznik.


Lenalee okazała się nie tylko ładną i uprzejmą dziewczyną, ale również świetnym przewodnikiem. Opisywała dokładnie wszystko, co powinien omijać z daleka, co gdzie się znajduje... Allen był pod wrażeniem wiedzy jaką posiadała. Zadzwonił dzwonek obwieszczający koniec pierwszej lekcji i z sal niczym mrówki wysypali się uczniowie. Lee miała rację, jak tylko ludzie powychodzili nie w sposób było się poruszyć wśród tak wielkiej ilości ludzi i jak było do przewidzenia znowu na kogoś wpadł. Podniósł wzrok i ujrzał te samą dziewczynę, z którą był Kanda. Podniósł się natychmiast i pomógł jej wstać przepraszając za ten incydent.


- Mika! Czy ten wypierdek mamuta coś ci zrobił?! - Niczym cień wyłonił się przy nim Kanda odsuwając szatynkę na bok. Spojrzał na Walkera krytycznie. - Moyashi...(Jap. Kiełek Fasoli)


- Odezwała się Roszpunka. - Prychnął zdenerwowany Allen.


Większość uczniów natychmiast odsunęła się od tych dwóch wyczekując na dalszy ciąg wypadków. Nikt nigdy nie wyzwał Kandy publicznie, ani tym bardziej nie znieważył, a nowy zrobił je obie w jednej chwili. Niemalże każdy w tej jednej chwili pomyślał to samo... Już po młodym.


Kanda i Allen spoglądali na siebie z nieopisaną chęcią mordu na tym drugim i wydawało się, że nikt się nie wtrąci do ich milczącej konwersacji, ale...


- Ej, chłopaki spokojnie... - Pomiędzy Kandą i Allenem stanął rudy chłopak z przepaską na oku. - Nic się takiego nie stało...


- Nie wtrącaj się! - Warknęli jednocześnie, a Yuu odsunął go na bok.


- Myślisz, że masz się za kogoś lepszego Moyashi?!


- Na pewno lepszego do ciebie Roszpunko!


- Jak ci zaraz...


- Yuu, wystarczy! - Pomiędzy chłopakami stanęła Mika. Kanda w ostatniej chwili zatrzymał cios pięścią. - Ty jak ci tam, lepiej nie drażnij go, a ty Yuu. - Tu złapała Kandę za kołnierz. - Idziesz ze mną na lekcje i proszę bez bójek.


- Policzymy się na w-f'e Moyashi...


„Roszpunek" posłusznie ruszył za szatynką, a reszta jakby nigdy nic rozeszła się w swoje strony. Allen spojrzał na rudzielca, na którego huknął. Miał krótkie rudawe włosy uniesione w górę przez opaskę frotową. Przepaska na oku przywodziła na myśl piracką, a zielonej barwy tęczówki patrzyły z niedowierzeniem na właśnie niego.


- Nie przejmuj się, Yuu taki przewrażliwiony jest od czasu wypadku. - Zaśmiał się krótko. - Lavi jestem.


- Allen. - Zamrugał zaskoczony. Kolejna osoba nazwała Kandę, Yuu. - O jakim wypadku mówisz?


- A, to...


Nim Lavi zdołał wydusić, choć słowo więcej Kanda niczym widmo złapał go za usta dłonią, kneblując go tym samym i zabrał ze sobą warcząc, że to nie jego sprawa.


Lekcje mijały nad wymiar spokojnie. Kanda jak na razie dał sobie spokój z dręczeniem Allena, ale jak zapowiedział na w-f'ie nie będzie miał taryfy ulgowej, więc gdy przyszedł moment na lekcję wychowania fizycznego...


- Allen lepiej uważaj na Kandę. - Zagadnął jakiś chłopak z klasy. - Jest kapitanem drużyny koszykarskiej i mistrzem walki białą bronią. Rozniesie cie jak nie będziesz uważał.


- Spokojnie, dam sobie radę. - Uśmiechnął się wesoło jakby to, że za chwilę może zginąć było czymś mało nadzwyczajnym.


Nauczyciel zarządził najpierw rozgrzewkę, a po niej ogłosił, że grają wyjątkowo w zbijaka na prośbę większości uczniów. Allen zerknął na Kandę, a on posłał mu wyzywające pełne triumfu spojrzenie. Już było wiadome, kto o to poprosił.


Gra toczy się od kilku minut, a na polu bitwy pozostał Kanda i tylko kilku z jego bandy przeciwko osamotnionemu Allenowi, który o dziwo ani razu nie został trafiony, ale za to zbił większość z przeciwnej drużyny. Po kolejnych minutach Kanda został sam na sam z Allenem, którego o dziwo nie jest wstanie zbić piłką. Za każdym razem chłopak robi zwinne uniki jakby to było tylko unikanie wiatru. W pewnym momencie Walker pochwycił piłkę w wyprostowaną dłoń i cisnął nią w przeciwnika z taką siłą, że pomimo pochwycenia odsunęło go odrobinę w tył. Zachwiał się i upadł na jedno kolano tracąc piłkę z rąk. Kanda nie może uwierzy, że takie chuchro pokonało go w głupiej grze.


- Świetne zagranie Moyashi. - Zaśmiała się Mika podchodząc do Allena zasadziła mu liścia w plecy. - Należy ci się cola, ja stawiam.


- Dzięki, chętnie.


- To my również przyjdziemy, jeśli to nie randka. - Uśmiechnął się Lavi susząc zęby trzymając za ramię Kandę. - Prawda, Yuu?


- A żeby was... - Wymamrotał w odpowiedzi.


- Czyli zgadza się. - Uśmiechnął się szerzej Lavi. - Ej Lenalee, idziesz z nami na colę? Trzeba poznać nowego.


- A chętnie, jeśli to nie problem.


- Żaden. - Przyznał szczerze Allen.


Każdy z godnie przyznał, ze Walker jest raczej pogodny i miły, a jego ulubioną jak do tych czas rozrywka stało się dokuczanie Kandzie, który nazywa go Moyashi, więc on odpowiadając mu na wyzwanie mówi mi Roszpunka.


- A co z twoją rodzinką, nie będą mieć nic przeciwko, że wrócisz tak późno? - Zagadnęła Mika robiąc bąbelki słomką w swojej szklance coli.


- Raczej nie. Mieszkam sam. - Przyznał albinos.


Do końca wieczora przy każdej próbie wypytania Walkera o rodzinę i powody mieszkania samemu, wciąż unikał i zmieniał temat. Kanda przyznał sam przed sobą, ze ten dzieciak coś ukrywa i on odkryje prędzej przy później, co dokładnie...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top