PIERWSZY LIST
Po tym, jak trzecioklasiści po napisaniu matury nie chodzili już do szkoły, korytarze wydawały mi się bardzo puste. Dla mnie to nawet dobrze, łatwiej było znaleźć jakiś cichy i spokojny kąt, gdzie można by było uciec na chwilę przed znajomymi. Szłam szybko mijając innych uczniów w miejsce, gdzie miałam mieć pierwszą lekcję tego dnia. Zazwyczaj nie przychodziłam do szkoły na ostatnią chwilę, jednak ten dzień zdecydowanie był wyjątkiem. Choć ostatnio takie wyjątki zaczynały zdarzać mi się coraz częściej... Najwyraźniej mój organizm wybrał właśnie taki sposób, by poinformować mnie, że koniecznie potrzebowałam przerwy od szkoły! Tego dnia nie miałam niestety tyle szczęścia, co ostatnio i nikt mnie nie podrzucił. Nie chciałam się spóźnić, dlatego biegłam.
Nagle z impetem wpadłam na kogoś, kto niespiesznie zmierzał w przeciwnym kierunku. Kiedy zderzyliśmy się ze sobą, prawie się przewróciłam, jednak ten ktoś uchwycił mnie mocno w talii ratując przed upadkiem, a ja odruchowo złapałam się mocno za jego ramiona zaciskając palce na jego bluzie. Niemal się przytuliliśmy. Kiedy pierwszy szok minął i podniosłam oczy, by spojrzeć na chłopaka, natychmiast go rozpoznałam.
Wiktor. Znowu! Takie właśnie było moje nieszczęsne szczęście... Przez to, że wpadliśmy na siebie, jego zazwyczaj ułożone na lewą stronę włosy teraz opadły mu nieznacznie na oczy. Chłopak spojrzał na mnie z góry. Był ode mnie o głowę wyższy, w dodatku był też dobrze zbudowany, co sprawiało, że czułam się przy nim strasznie mała i drobna. Dopiero po dłuższej chwili odsunęłam się od niego.
– P–przepraszam... – mruknęłam poprawiając nieznacznie moją jasno żółtą sukienkę i, oczywiście, czerwieniąc się przy tym lekko. No nie byłabym sobą, gdybym się tak niepotrzebnie nie zarumieniła...
Wiktor wzruszył tylko ramionami.
– W porządku... – powiedział, jakby zupełnie nic się nie wydarzyło, a ja pospiesznie ruszyłam dalej, zatrzymałam się jednak, kiedy chłopak zawołał za mną: – Nie musisz się spieszyć, odwołali nam majcę...
Popatrzyłam na niego kiwając głową i ruszyłam dalej, tym razem już powoli. Nie mogłam się jednak powstrzymać i po chwili obejrzałam się za siebie i jeszcze raz popatrzyłam na Wiktora. On jednak nie poświęcał mi już w ogóle uwagi i dalej szedł niespiesznie patrząc w telefon. Kiedy po chwili schował urządzenie do kieszeni spodni, włożył ręce do kieszeni bluzy, jak zawsze o rozmiar, może nawet dwa za dużej. Czasami zastanawiałam się, czy taki miał waśnie styl ubierania się, czy może nie miał innych ubrań, a te dostał od kogoś, kto był od niego jeszcze większy, może jakieś starszego kuzyna...
Westchnęłam i odrywając spojrzenie od Wiktora, ruszyłam dalej. To, co wydarzyło się przed chwilą wydawało mi się bardzo nietypowe. Zazwyczaj Wiktor nie przegapiłby żadnej okazji, by zrobić mi na złość, jednak tym razem był miły? No, może nie miły, ale był w porządku? Przecież ostatnio w takiej sytuacji zostawił mnie na podłodze! Czy to możliwe, że po poprzednim dniu, kiedy dostałam przy nim ataku paniki na widok krwi i po naszej rozmowie zmiękło mu serce i postawił dać mi spokój?
Pokręciłam głową do własnych myśli. Oczywiście, że nie! Pewnie to był tylko wyjątek. Za jakiś czas znów się zacznie. Wzruszyłam ramionami. A może po prostu nie miał tego ranka nastroju na głupie zabawy?
Nie myślałam o tym długo, bo wkrótce dotarłam do mojej grupki znajomych. Marta i Judyta siedziały ze skrzyżowanymi nogami obok siebie na podłodze pod ścianą i z ekscytacją oglądały coś na telefonie. Pewnie tik toki tego gościa od roweru... Nie pamiętałam jak mu było na imię, ale mi też czasem wyświetlały się. Był niezły, robił przeróżne trudne i zwariowane triki na rowerze!
Rzuciłam swój plecak na podłogę obok i usiadłam koło Judyty. Waldka nie było na razie nigdzie widać. I dobrze, bo to, o czym chciałam powiedzieć przyjaciółkom zdecydowanie nie było czymś, co on powinien usłyszeć.
Marta wyłączyła aplikację i zablokowała telefon. Spojrzała na mnie pytająco.
– Co tam?
Założyła za ucho pasma blond włosów, które jakimś sposobem uwolniły się z kucyka związanego na czubku jej głowy. Standardowo miała na sobie obcisłą koszulkę i dżinsy odwinięte nieco nad kostkę. No i oczywiście sportowe buty. To była właśnie cała moja przyjaciółka. W przeciwieństwie do mnie, nigdy nie chodziła w sukienkach, czy spódniczkach. Nie robiła nawet wyjątków na specjalne wydarzenia w szkole, czy poza nią. Czasem nawet śmialiśmy się, że zamiast w pięknej, białej sukience na swój ślub pójdzie w białym kostiumie!
– Standardowo, nie wyspałam się... – Wzruszyłam ramionami, wiercąc się nieznacznie, by znaleźć dobrą pozycję do siedzenia.
– Ciekawe dlaczego? – zapytała Judyta. – Tylko nie mów, że znowu czytałaś do pierwszej w nocy... – Złapała za swoje czarne włosy, które do tej pory opadały jej wzdłuż twarzy i niespiesznie zaczęła zaplatać warkocz. Cóż, Judyta była powiedzmy pomiędzy mną, a Martą. Ubierała się różnie, ale zdecydowanie zakładała na siebie to, co akurat było modne. Ja nie miałabym odwagi założyć takiego krótkiego topu do szkoły, jaki tego dnia miała na sobie koleżanka. Nawet jeśli jej obcisłe dżinsy miały wyższy stan.
Pokręciłam głową z lekkim uśmiechem i powiedziałam:
– Nie tym razem, ale to też przez coś, co wcześniej przeczytałam... Przez pół nocy o tym myślałam i dalej nie wiem, co o tym myśleć... – powiedziałam entuzjastycznie nie mogąc ukryć ekscytacji.
– Co? – zapytały jednocześnie przyjaciółki, więc wyciągnęłam z plecaka lekko pomiętą, białą kopertę. Marta i Judyta uniosły pytająco brwi, a ja szybko wyjaśniłam:
– Znalazłam to w moim plecaku, kiedy jechałam z mamą wczoraj na zakupy. Ktoś mi to chyba podrzucił w szkole, może w szatni, kiedy nie zauważyłam... Ale nie jestem pewna, czy to w ogóle powinno trafić do mojego plecaka...
– Co to jest? – zapytała Judyta.
– List... – powiedziałam, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.
– Od kogo? – zadała kolejne pytanie Marta przyglądając się kopercie z nieukrywanym zaciekawieniem.
– Właśnie nie jestem pewna... Ktokolwiek to napisał, nie podpisał się imieniem... – Pokręciłam głową.
– A o czym jest ten list? – dopytywała się Marta.
– Same zobaczcie... – Podała im. Uznałam, że spokojnie mogą to przeczytać. Dla mnie nie wydawał się aż tak prywatny... W każdym razie nie poruszał żadnych moich prywatnych spraw, o których wolałabym z nimi nie rozmawiać. Co do autora, nie prosił, by utrzymywać to w tajemnicy...
Marta wzięła kopertę i wyciągnąwszy z niej zapisaną kartkę, rozłożyła. List napisany był drobnym lekko pochylonym pismem. Nie było to piękne pismo, jednak zdecydowanie nie zaliczało się też do bazgrołów, jakie niektórym zdarzało się tworzyć. Dało się spokojnie przeczytać. Przyjaciółki przez chwilę patrzyły na całość, aż wreszcie obie zaczęły czytać.
„Cześć Roksi,
wybacz, pierwszy raz piszę coś takiego... W ogóle pierwszy raz piszę list i... Szczerze mówiąc, trochę dziwnie się z tym czuję...
Piszę, bo chciałem Ci coś powiedzieć. Zbliża się koniec szkoły, a w przyszłym roku mamy matury i tak sobie pomyślałem, że już tak nie chcę... Słyszałem jak mówiłyście z Martą, że planujecie na studia przenieść się do innego miasta... I wtedy pomyślałem, że ten następny rok, no nie chcę żeby był taki, jak ten, który właśnie się kończy. Dlatego chciałem Ci o tym powiedzieć... Sam nie wiem, jak miałbym to zrobić osobiście... No więc piszę, bo tak jest mi łatwiej... W innych okolicznościach na pewno zrobiłbym to osobiście, prosto w twarz, jednak przez naszą, powiedzmy, wspólną historię, przyznaję, po prostu nie mam odwagi tego zrobić... Przynajmniej na razie... Mam nadzieję, że za jakiś czas staniemy twarzą w twarz i będę mógł powiedzieć i o tym wszystkim wprost.
Wiesz, tamtego dnia byłem naprawdę okropnie wściekły, jakiś czas wcześniej moje życie całkowicie się zmieniło i nienawidziłem tego... Dalej tego nienawidzę, ale wtedy... Kiedy pierwszy raz Cię zobaczyłem i potem, kiedy przyszedłem po raz pierwszy do szkoły, i okazało się, że Ty też tam byłaś... Cóż, nie odezwaliśmy się wtedy do siebie ani słowem, no może z wyjątkiem zwykłego "cześć". No ale sama Twoja obecność i to Twoje miłe i optymistyczne podejście do niektórych rzeczy sprawiły, że mój dzień stał się dzięki temu dużo lepszy... I każdy następny też!
Nawet nie wiesz, ile razy chciałem wtedy do Ciebie zagadać, ale... Przyznaję, kompletnie źle do tego podszedłem i koniec końców, chyba zmarnowałem wtedy swoją najlepszą szansę...
Ale szczerze mówiąc, mam już tego dosyć, dlatego postanowiłem do Ciebie napisać.
Przepraszam...
Twój V."
Przyjaciółki skończyły czytać prawie w tym samym czasie i popatrzyły na mnie całkowicie zaskoczone. Potem znów na list i zaraz po tym na mnie.
– Kto to jest V? – zapytała Judyta jako pierwsza.
– Przecież napisał tu twoje imię, więc to na pewno do ciebie... – zauważyła Marta wskazując na moje imię zapisane na początku listu.
Wzruszyłam ramionami.
– Właśnie nie wiem, kto to jest... Poza tym, naprawdę myślicie, że jestem jedyną Roksaną w tej szkole? No chyba nie!
– Daj spokój, to dość rzadko spotykane imię, nawet jeśli jest tu jeszcze jakaś inna Roksana, wydaje mi się, że tak czy tak, chodzi o ciebie... – Judyta wzruszyła ramionami wskazując na mnie palcem.
– Może ten ktoś, kto to napisał jest z naszej klasy, albo... ej, która klasa ma z nami szatnię? – zapytała Marta.
– Chyba D... – powiedziała Judyta. – Ale nikt tu nie ma imienia na literę V...
– Może to jego ksywka, albo coś... – Marta wzruszyła ramionami z lekkim uśmiechem i oddała mi list.
– A może to numer, przecież V to też pięć... – zasugerowała Judyta, ale Marta natychmiast pokręciła głową:
– Po co miałby się tak podpisywać? Co by to niby miało być, jakiś rebus? Ilość sylab w imieniu? Numer w dzienniku? Czy co? To, że jest piątkowym uczniem? Skąd Roksana niby miałaby to wszystko wiedzieć? – zapytała sceptycznie.
– Nie! Spokojnie laski.... – Natychmiast pokręciłam głową. Poczułam jak loki wokół mojej twarzy załaskotały mnie w policzki. Zgarnęłam szybko dłońmi włosy i odrzuciłam je na plecy. – To na pewno nie jest cyfra. Myślałam o tym i doszłam do wniosku, że V to po prostu W. – Wskazałam na podpis autora listu. – Więc ktokolwiek to jest, jego imię zaczyna się właśnie na literę W. Wiecie, może ten ktoś nie chciał, żeby to było aż takie oczywiste, czy coś w tym stylu... – Wzruszyłam ramionami.
– W? – zawołały jednocześnie przyjaciółki, a kiedy z lekkim uśmiechem pokiwałam głową, Marta powiedziała:
– Jeśli to jest ktoś z naszej klasy, to masz trzech kandydatów do wyboru. Waldi, Wojtek i Wiktor. No chyba, że to jest jednak ktoś z klasy D. Kto tam ma imię na taką literę? Ja w ogóle mało znam tych ludzi... Chyba nikt. Oni są dziwni. Wiecie, przecież klasa D to zbieranina największej patologii tego miasta... – zauważyła.
Przewróciłam oczami. Patola to może było za wielkie słowo, choć rzeczywiście, sporo z uczniów tej klasy pochodziło z rozbitych rodzin. Osobiście nie miałam nic do tych ludzi. Nie znałam ich aż tak bardzo. Sobański, były crush Marty, i jego grupka znajomych wcale nie byli tacy źli. Tak samo Justyna Basińska i jej kumple. Też byli spoko, no może poza jej chłopakiem. On zdecydowanie wydawał się podejrzanym typkiem. Nikt jednak nie był aż tak podejrzany, jak bracia Matusiewicz. Oni to już był zupełnie inny poziom... Z resztą nieważne...
Wzruszyła ramionami.
– Właśnie nie wiem, ale wspominał w tym liście o tobie i słyszał naszą rozmowę, – wskazałam na Martę – więc wtedy musiał być gdzieś obok. Jeśli dobrze pamiętam, rozmawiałyśmy o tym w zeszłym tygodniu przed historią i siedziałyśmy pod klasą... Musiał być gdzieś koło nas wtedy... A sala historyczna jest trochę na zadupiu tej szkoły, więc raczej na pewno była tam tylko nasza klasa...
– Waldi siedział wtedy koło nas i nic nie mówił... Widziałam, że kiedy wspomniałyśmy o przeprowadzce, trochę się zdziwił i szczerze mówiąc nie wyglądał na zbyt zadowolonego... – wspomniała Marta z zamyśleniem.
Nie, nie, tylko nie to. Czy to rzeczywiście mógł być Waldek? Na samą myśl o tym poczułam lekką niechęć.
– A Wojtek i Wiktor? Nie było ich tam w okolicy? – zapytała Judyta.
– Wiktor? – zawołałam natychmiast z oburzeniem. – Dlaczego on miałby pisać do mnie coś takiego? Wiecie, przecież on mnie nie lubi... Ciągle robi mi na złość... – powiedziałam, ale natychmiast przypomniałam sobie jak wcześniej na siebie wpadliśmy i to, jak wczoraj się mną zaopiekował.
– Wiesz, jak to mówią, kto się lubi ten się czubi... – zauważyła Marta z uśmiechem i szturchnęła mnie między żebra.
Pokręciła głową.
– Chyba na odwrót, jeśli już, ale poważnie, daj spokój... Poza tym, przecież Wiktor ma dziewczynę... Więc na pewno odpada...
– A nie uważacie, że Wiktor jest słodki? – powiedziała nagle Judyta z lekkim uśmiechem. Jej głos był przyciszony, wiec raczej powiedziała to do siebie, ale ja i Marta i tak zareagowałyśmy. Popatrzyłyśmy na nią zaskoczone jej słowami. Szczerze mówiąc wydawało mi się, że tylko ja z naszej trójki zwracałam uwagę na to, jak wyglądał. Najraźniej nie tylko mi spodobały się jego dołeczki w policzkach. sama nie wiem, dlaczego tak zdziwiłyśmy się na słowa Judyty. Jej podobała się większość chłopaków ze szkoły, bez względu na to, w której klacie byli...
– Słodki? – powtórzyła Marta. – Może jest, ale co z tego?
Judyta lekko pokręciła głową, a ja powiedziałam:
– Jakie to ma znaczenie? Może i jest no i pewnie właśnie między innymi dlatego ma już dziewczynę... – Zauważyłam. Jasne, Wiktor rzeczywiście zaliczał się do tych bardziej przystojnych chłopców w szkole. Od kiedy jednak zaczął chodzić z nami do jednej klasy, Aśka, nasza klasowa gwiazda, nieustannie kręciła się koło niego. A jemu chyba to nie przeszkadzało. Dlatego też nigdy do tej pory nie patrzyłam na Wiktora pod takim właśnie kątem. Że jakaś inna dziewczyna mogłaby mu się spodobać.
– Ładnie pachnie... – zawołała nagle Marta wyrywając mnie z zamyślenia. – To lawenda! – zauważyła przysuwając kartkę pod nos, a Judyta natychmiast pochyliła się, by również powąchać. – Gość musi cię nieźle znać! – stwierdziła przyjaciółka.
Cóż, nie ukrywałam tego, że uwielbiam lawendę i jej zapach. Sama starałam się podobnie pachnieć, często też zakładałam na siebie ubrania w podobnym fioletowym kolorze. Ktokolwiek wysłał do mnie ten list Ameryki z pewnością nie odkrył, nie odkrył też żadnego mojego sekretu. Po prostu był spostrzegawczy i był blisko. Blisko na tyle, by wyczuć ode mnie ten zapach...
Na sama tę myśl poczułam przyjemny dreszcz przebiegający po moich plecach i uśmiechnęłam się lekko.
– W kopercie była jeszcze gałązka lawendy. Stąd ten zapach – wyjaśniłam wskazując na białą kopertę, którą Marta waż trzymała w dłoniach.
– Czyli co? Wojtek i Waldi? – zapytała po chwili unosząc brwi.
Wzruszyłam ramionami i jeszcze raz przejrzałam list próbując znaleźć w nim więcej wskazówek.
– Kiedy przyszedłem po raz pierwszy do szkoły... – Przeczytałam na głos. Popatrzyłam na przyjaciółki i zapytałam: – Czy to może znaczyć, że wcześniej nie chodził do tej samej klasy razem z nami?
– W sumie, może tak być... – Judyta przytaknęła kiwając lekko głową.
– To w takim razie zostaje tylko Wiktor... – Marta rozłożyła ręce, ale Judyta z lekkim niezadowoleniem na twarzy pokręciła głową i szybko jej przerwała:
– Nie... to znaczy tak, ale Wiktor przeniósł się do naszej szkoły przed drugą klasą, no nie? Ale Waldi też, tylko, że w podstawówce! Pamiętacie? A co do Wojtka... Parzcież nie napisał w tym liście, że zmieniał szkołę w trakcie roku szkolnego, czy coś. Po prostu napisane jest, że kiedy pierwszy raz przyszedł... Przecież zmienialiśmy klasy, kiedy wybieraliśmy się do liceum, a to, że my i Waldi jesteśmy dalej w tej samej klasie, to tylko przypadek, że chcieliśmy iść na ten sam profil...
Westchnęła głęboko z irytacją.
– Ale Waldi? Poważnie? Przecież on jest prawie jak brat... Gdyby to był on, to dziwnie bym się czuła... To byłoby super niezręczne i niekomfortowe.
Na samą myśl o tym, że Waldek mógłby darzyć mnie jakimś innym uczuciem niż tylko przyjacielskim, czułam lekki dyskomfort. Od zawsze traktowałam chłopaka tylko jak kumpla i właśnie trochę jak brata. Znaliśmy się już dość długo i od samego początku tej naszej znajomości między nami nie wydarzyło się kompletnie nic, co mogłoby wskazywać na to, że Waldek mógłby darzyć mnie silniejszymi uczuciami.
Chociaż z drugiej strony... Zawsze był dla mnie miły, stawał w mojej obronie, kiedy Wiktor mi dokuczał, pomagał mi czasem w nauce... Tyle, że... Czy przyjaciele też nie zachowują się w taki sposób? Poza tym, wydawało mi się, że znałam na tyle dobrze Waldka, by mieć pewność, że nie byłam w jego typie. Choć nigdy nic nie wiadomo... No i jasne, zdarzało nam się żartować, że jeśli do trzydziestki nie znajdziemy sobie męża i żony, to weźmiemy ślub ze sobą, żeby mieć problem z głowy, jednak wciąż to były tylko żarty...
Co do Wojtka, nie byłam niczego pewna. Znałam go tylko dwa lata i to nawet nie tak dobrze. Ten jeden raz, kiedy mnie podrzucił do szkoły, wcale nie zmieniał naszej relacji, na specjalnie bliską. Dalej był tylko znajomym ze szkoły. Jasne, chodziliśmy do jednej klasy, ale nie przyjaźniliśmy się zbyt blisko. Nasza znajomość ograniczała się do „cześć– cześć" na korytarzu i jeśli mieliśmy robić jakieś grupowe zadania w klasie, czasami pracowaliśmy razem (głównie z inicjatywy nauczycieli, niż własnej). Zdarzało się też, że pomagaliśmy sobie przed lekcjami, jeśli któreś z nas nie odrobiło pracy domowej, ale to tyle. Poza tym nigdy wcześniej nie rozmawiałam z Wojtkiem o jego zainteresowaniach, czy podobnych rzeczach, niewiele o nim wiedziałam i raczej na pewno z wzajemnością... Ale to nadal nie zmieniało faktu, że to właśnie Wojtek mógł być autorem tajemniczego listu... Może właśnie dzięki temu chciał zmienić sytuację między nimi?
Wiktora nie brałam nawet pod uwagę. Oczywiście, zaczął chodzić ze mną i moimi przyjaciółmi do jednej klasy na początku tego roku szkolnego, ale niemal od pierwszego dnia i przez prawie cały czas był właśnie taki. Ciągle mi dokuczał, czasami komentował w niemiły sposób. Kiedy robiłam warkocze, zawsze kiedy mnie mijał musiał choć trochę pociągnąć za jeden z nich. Zupełnie jakby był w przedszkolu, a nie w liceum. Wymyślał mi ciągle jakieś głupie przezwiska... Sama już nie wiedziałam, jaki miałam do tego stosunek. Czasami bardzo irytowało mnie to, jak się wobec mnie zachowywał, ale czasami, kiedy nie było Wiktora w szkole, albo był, tylko olewał mnie przez cały dzień, czułam się tak, jakby czegoś mi brakowało...
Rany, Roksana, jesteś idiotką...
Nagle podszedł do nas Waldek i zatrzymał się. Również rzucił plecak na podłogę. Dopiero wtedy zwróciłam na niego uwagę. Jego figura górowała nad nam. Waldek był najwyższym chłopakiem w klasie i w ogóle w całej szkole. Miał prawie dwa metry wzrostu i szerokie barki, był dość postawnej postury. Chłopak nie był gruby, po prostu był duży... W naszej klasie była jeszcze trójka innych chłopaków, którzy byli podobni do niego. Wiktor, Wojtek i Rafał. Gdyby cała czwórka stanęła koło siebie, Waldek na pewno byłby wśród nich największy wzrostem i budową ciała, jednak, kiedy każdy był osobno, ciężko było to określić...
Waldek przywitawszy się z nami usiadł obok. Wszystkie natychmiast zamilkłyśmy, a ja szybko schowałam list z powrotem do plecaka.
– Hej, co jest? Co tak nagle siedzicie cicho? – zapytał patrząc po kolei na każdą z nas. – Aha, pewnie gadałyście o mnie...
Jak na komendę wszystkie trzy pokręciłyśmy głowami, choć nie do końca było to zgodne z prawdą.
– Nie, tylko Roksi dostała... – zaczęła Judyta, ale spiorunowałam ją wzrokiem, wiec zamilkła.
– Co dostałaś? – zapytał Waldek z zainteresowaniem patrząc na mnie.
Pokręciłam szybko głową i powiedziałam:
– Nieważne, to tylko babskie sprawy... – Uśmiechnęłam się nieznacznie.
Waldek zaczerwienił się lekko, domyślając się, co mogłam mieć na myśli i nie pytał już więcej. Odezwała się jednak Marta.
– Waldi, co myślisz o pisaniu listów? – zapytała uśmiechając się niewinnie.
– Co? – zdziwił się.
– No wiesz, zamiast SMS–ów, mailów, Messengera i w ogóle... Piszesz własnoręcznie na kartce, tak jak kiedyś. Pocztą wysyłasz... – wyjaśniła.
Waldek pokręcił głową.
– A to nie jest staromodne? W sensie, tak się robiło dawno temu... – Zaśmiał się. – Kto teraz pisze listy... I komu by się w ogóle chciało... No i w dodatku czekasz długo na odpowiedź i nawet nie masz pewności, że ten twój list w ogóle dotarł tam do celu i że odpowiedź dotrze później do ciebie... A co? O co chodzi?
Marta wzruszyła ramionami.
– A nic, tak tylko pytam... – powiedziała i popatrzyła na mnie unosząc pytająco brwi, a ja tylko pokręciłam lekko głową w odpowiedzi. Jasne, Waldek mógł właśnie to wyśmiać, ale to wcale nie znaczyło, że to nie on. Przecież mógł wstydzić się przyznać, że to jest nawet fajna opcja komunikacji, albo jeśli to rzeczywiście on był V, nie chciał się tak po prostu przy mnie od razu przyznać!
– A tak swoją drogą... idziecie na ten bal maskowy, o którym mówiła Sturczyńska na wychowawczej? – zapytał nagle Waldek wyrywając mnie z zamyślenia.
Wszystkie trzy pokiwałyśmy głowami.
– No pewnie! – zawołała Judyta.
– Może być fajnie... – powiedziałam i zapytała: – A ty Waldi?
On również pokiwał głową.
– Ja też się wybieram. Nawet jestem ciekawy jak to będzie wyglądało i w ogóle, wiecie, wcześniej w tej szkole nigdy nie było takich wydarzeń...
Znów pokiwałyśmy głowami z lekkimi uśmiechami. Wkrótce jednak musieliśmy przerwać rozmowę, bo zadzwonił dzwonek i wszyscy ruszyliśmy do sali chemicznej.
*
Od tamtej pory mimo wszystko jakoś nie potrafiłam już myśleć o Waldku w ten sam sposób, jak wcześniej. Oczywiście nadal bardzo go lubiłam i był moim przyjacielem, jednak zaczęłam się czuć w jego towarzystwie niezręcznie. Co jeśli to rzeczywiście on był autorem tego listu? Co jeśli napisał to do mnie, bo już miał dość tego, że ciągle z Martą i Judytą zachwycałyśmy się nad chłopakami z trzecich klas i w ogóle innych klas, a o nim nie mówiłyśmy nic? Ale jak mogłabym coś o nim mówić? Przecież on od zawsze był moim kumplem i tyle... Poza tym, przecież nie mogłabym mówić o nim w jego towarzystwie, a on cały czas był obok. Ale nawet kiedy już byłyśmy z przyjaciółkami same, nigdy nie rozmawiałyśmy o nim w takich właśnie kategoriach, że mógłby być chłopakiem którejś z nas...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top