BÓJKA

Wracaliśmy przytulając się do siebie. Nic nie mówiliśmy, ale nie czuliśmy się z tego powodu źle i niezręcznie. Cisza panującą między nami była dla nas bardzo przyjemna. Trzymałam dłoń Wiktora w swojej. Nasze palce splecione były mocno ze sobą jakbyśmy nigdy nie chcieli się puścić. Mimo później, chłodnej pory, bo było już trochę po północy, nie czułam by było mi zimno. Przytulona do ramienia mojego chłopaka ogrzewałam się bijącym od niego przyjemnym ciepłem.

Szliśmy niespiesznie przed siebie w stronę mojego domu. Nie chcieliśmy jednak tak szybko się rozstawać. Ta noc wydawała nam się naprawdę cudowna i wyjątkowa. Czuliśmy, że tej nocy tworzyła się między nami jeszcze silniejsza więź, kiedy nasze serca biły w tym samym rytmie.

Dopiero po dłuższym czasie zauważyłam, że ktoś za nami szedł. Grupka chłopaków z kapturami na głowach podążała naszym śladem. Na początku nie przejęłam się tym, jednak zauważyłam, że Wiktor był spięty. Było po północy. Co takiego robili o tej porze i dlaczego szli za nami? Sama już nabrałam pewności, że tamci podążali naszym śladem. Już wcześniej zauważyłam, że za każdym razem, kiedy skręciliśmy z Wiktorem w inną uliczkę, grupka nieznajomych robiła to samo. Z początku myślałam, że idą w podobnym kierunku i za jakiś czas skręcą w inną stronę, mogli też po prostu iść dalej i kiedy my zostaniemy pod moim domem, oni po prostu nas miną. Mogli jednak też chcieć czegoś od nas... Jak się okazało, Wiktor był o tym przekonany. W końcu nie wytrzymał i zatrzymał się, po czym odwrócił się do nieznajomych.

– Macie do nas jakiś problem? – zapytał, kiedy tamci zbliżyli się nieznacznie. Obcy zatrzymali się w niewielkiej od nas odległości. Jak na mój gust zdecydowanie za małej.

Mimowolnie chwyciłam się jeszcze mocniej Wiktora za ramię. Czułam jak zaczynał ogarniać mnie lekki strach przed tym, co mogłoby za chwilę się wydarzyć. Nieznajomi milczeli, najwyraźniej żaden z nich nie spieszył się z odpowiedzią na pytanie Wiktora.

– Jeśli nie, to zostawicie nas w spokoju... – dodał chłopak i odwrócił się by iść dalej i ja uczyniłam to samo, kiedy nagle tamci rzucili się do przodu.

Jeden z nich podbiegł do mnie i złapał mnie mocno za ramiona, a kiedy chciałam się wyrwać, uderzył mnie w twarz. Odciągnął mnie od Wiktora, a pozostała dwójka dopadła do niego.

– Roksi! – zawołał Wiktor widząc, jak szamotałam się w uścisku obcego. Natychmiast chciał ruszyć w naszą stronę, jednak jeden z pozostałych unieruchomił go, a drugi zaczął okładać go pięściami.

Jeszcze nigdy w życiu nie byłam tak przerażona, jak wtedy. Myśl o tym, że to prawdopodobnie był ledwie początek, wcale mi nie pomagała.

– Wiktor! – krzyczałam patrząc, jak chłopak próbował się bronić. Nie szło mu to jednak najlepiej, kiedy jeden z napastników nieustannie próbował go unieruchomić, a drugi z nich wciąż niemiłosiernie go bił. Ten, który trzymał Wiktora wykręcał mu mocno ręce za plecy. Nie przejmował się jednak tym, że Wiktor tłumił okrzyki bólu. Drugi nadal co jakiś czas okładał go pięściami nie powstrzymując przy tym ani trochę swojej siły...

Widziałam, że chłopak długo tak nie wytrzyma, bo powoli tracił siłę i świadomość otaczającej go rzeczywistości. Czułam, jak serce mi pękało widzą, jak go katowali. Łzy niekontrolowanie lały mi się po policzkach. Szarpałam się jak szalona, chcąc wyrwać się z uchwytu trzeciego z napastników, jednak byłam za słaba, by mi się to udało. Krzyczałam i błagałam obcych, by zostawili Wiktora w spokoju. Widziałam, że był już na tyle otumaniony od uderzeń, że nawet nie był w stanie bronić się przed nimi. Wkrótce osunął się na ziemię, a tamci niemal z radością zaczęli go kopać.

Nagle jeden z nich, ten który bił najwięcej, pochylił się nad Wiktorem, jakby chcąc mu coś powiedzieć, póki chłopak jeszcze był w miarę świadomy. Zaraz po tym ujął kołnierz jego koszulki jeszcze kilka razy uderzył go pięścią w twarz. Na koniec wyciągnął coś z kieszeni i z przerażeniem zobaczyłam blask lampy drogowej odbijający się w krótkim ostrzu noża.

– WIKTOR! – wrzeszczałam widząc, jak napastnik trzy razy dźgnął chłopaka w brzuch. Nagle poczułam się zupełnie bezwładna. Świat wokół mnie jakby zatrzymał się na tych kilka strasznych chwil. Tymczasem tamten schował nóż do kieszeni, ale wciąż jeszcze nie skończył. Chwycił za kołnierz koszuli Wiktora i uniósł nieznacznie nieprzytomnego już chłopaka nieco do góry. Jeszcze kilka razy uderzył go w twarz.

– Przestańcie! Błagam was! Przecież go zabijecie! Zostawcie go! – Nie krzyczałam już i się nie szarpałam, a jedynie zawodziłam żałośnie przez łzy.

W końcu napastnicy rzeczywiście zostawili Wiktora. Ten, który mnie trzymał, z rozmachem odrzucił mnie na bok tak mocno, że upadłam na ziemię raniąc sobie przy tym dłonie i kolana o kamienie. Tymczasem oprawcy śmiejąc się głośno uciekli w noc.

Leżałam tak na ziemi dłuższą chwilę roztrzęsiona i przerażona. Wreszcie szybko zerwałam się z kamieni i nie zważając na ból podbiegłam do Wiktora, który leżał nieruchomo opodal. Przypadłam do niego i potrząsnęłam nim lekko. On jednak nie zareagował na to.

– Wiktor? – Jeszcze raz potrząsnęłam chłopakiem. – W–wiktor...

Chłopak nadal leżał na ziemi w bezruchu, nieprzytomny. Z jego nosa i wargi ciekła krew, a lewe oko i policzek były już wyraźnie siwe i puchły powoli. Gdzieś z boku głowy również był ranny po uderzeniu o asfalt i to miejsce również krwawiło. Jego oddech był bardzo nierówny i urywany. Bluza chłopaka nasiąkła krwią z ran na brzuchu.

Nagle ogarnęło mnie dobrze znane mi napięcie. Choć w świetle lampy nie widać było dobrze czerwieni, przecież świetnie zdawałam sobie sprawę z tego, że moje dłonie właśnie pokryte były krwią Wiktora. Zaczynało brakować mi oddechu. W uszach mi szumiało, a serce biło z niewyobrażalna prędkością. Nie potrafiłam oderwać wzroku od moich zabrudzonych krwią dłoni. Nie wiem, kiedy zaczęłam wrzeszczeć i jak długo to trwało. Miałam wrażenie, jakby ciągnęło się to w nieskończoność.

– Roksana! – Do mojej świadomości przebił się czyjś głos. – Roksana, dziecko, spójrz na mnie.

Ktoś ujął mnie za ramiona i lekko potrzasnął. Zwrócił mnie w swoja stronę. Poczułam, że chwyta moją twarz w dłonie i podnosi ją do góry. W świetle lampy drogowej zobaczyłam zaniepokoją twarz pani Marzeny, która mieszkała niedaleko. Była naszą dalszą sąsiadką i przyjaciółką mojej mamy. Dobrze wiedziała o mojej hemofobii, bo kiedy byłam mała i czasami taty nie było w domu, to ona woziła mnie i mamę do psychologa. Teraz najwyraźniej musiała usłyszeć moje wrzaski i przybiegła mi z pomocą.

Przestałam już krzyczeć, jednak wciąż nie potrafiłam normalnie oddychać. Słyszałam, jak uspokajająco do mnie przemawiała. Z pewnością sama byłą wystraszona, jednak nie dawała tego po sobie poznać. Była opanowana i to jej opanowanie sprawiło, że powoli sama zaczęłam się uspokajać. Kiedy mój oddech wreszcie stał się równomierny, wyszeptałam:

– Dziękuję.

Chciałam się odwrócić i sprawdzić, co z Wiktorem, ale powstrzymała mnie. Pani Marzena zrzuciła bluzę, którą miała na sobie i otarła mi dłonie.

– Spokojnie, Adam już zadzwonił na pogotowie, lada chwila tu będą – powiedziała domyślając się, o co mi chodziło. Adam, czyli była tu razem z mężem...

– Tata... – wyszeptałam. – Chcę zadzwonić do taty...

Wciąż czułam strach. Niepewność o życie Wiktora nie pozwalało mi tak całkiem się uspokoić. Co prawda atak paniki na widok krwi już minął i nieco oswoiłam się z tym, że było jej tu pełno, jednak wciąż bałam się mojego chłopaka. Lęk o niego wyparł nieco mój lęk przed krwią.

– Oczywiście kochana. – Pani Marzena poklepała mnie lekko po ramieniu.

Sięgnęłam do torebki po telefon. Ręce wciąż drżały mi do tego stopnia, że w pośpiechu upuściłam urządzenie na ziemię. Szybko znów złapałam za telefon i wyszukałam ostatni kontakt, oprócz Wiktora, jaki do mnie dzwonił. Nawiązałam połączenie i czekałam dłuższą chwilę aż wreszcie ktoś odbierze.

– Roksana? Co się stało? – Usłyszałam zaspany głos taty.

– T–tato... Przyjedź po mnie... T–tato... – Poczułam, jak z moich oczu znów polały się łzy a słowa przerywał szloch.

– Kochanie, co się stało? – zapytał zaniepokojony tata.

– Tato... On się nie rusza... W–wiktor... Jesteśmy na górce koło skrzyżowania... Tato...

– CO? – krzyknął do telefonu. – Nie ruszaj się stamtąd!

– Pani Marzena tu jest... – zaczęłam, ale przerwał mi:

– Zaraz tam będę! – zawołał zaniepokojony i rozłączył się.

Schowałam telefon do kieszeni i otarłam łzy. Spróbowałam się uspokoić, jednak każde spojrzenie na nieruchomego Wiktora sprawiał, że ogarniała mnie kolejna fala strachu o życie chłopaka, a do oczu napływały łzy i lały się nieustannie po moich policzkach. Choć pani Marzena obejmowała mnie i przytulała do siebie, a jej mąż próbował w tym czasie pomóc Wiktorowi wciąż byłam przerażona tym, co się właśnie stało. Nie czułam nawet, że moja warga pulsuje bólem, w miejscu, gdzie pękła mi skóra po uderzeniu jednego z napastników. Nie czułam bólu dość poważnych zadrapań na dłoniach i kolanach, które również broczyły krwią. Otumaniona przerażeniem nie miałam pojęcia, jak bardzo Wiktor ucierpiał i nie potrafiłam przestać myśleć o tym, że może już nigdy nie otworzyć oczu.

Tata pojawił się niedługo po tym, jak przyjechała karetka i ratownicy zapakowali do środka Wiktora. Objął mnie mocno, a ja wtulając się w niego obserwowałam, jak pogotowie na sygnale popędziło drogą w stronę szpitala.

– Jedźmy za nimi... – wymamrotałam.

– Oczywiście, ciebie również powinien zbadać lekarz. – Tata pokiwał głową.

Nie mówiąc nic więcej ruszyłam do naszego samochodu. Słyszałam, że tata dziękował pani Marzenie i zapewniał, że da jej znać, jak dowie się czegoś więcej o Wiktorze i oczywiście poinformuje ją o moim stanie.

*

Widziałam kątem oka, że tata zerkał na mnie co chwilę. Ja tymczasem wciąż nie potrafiłam powstrzymać cichego płaczu. Przestałam już nawet ocierać łzy i pozwoliłam im po prostu spływać po moich policzkach. Dłonie nieustannie mi się trzęsły. Cała umazana byłam krwią swoją i Wiktora. Wciąż byłam w takim szoku, że nie reagowałam już w żaden sposób na jej widok. W tym moim szoku i odrętwieniu to było jedyna dobra rzecz.

Spojrzałam na tatę, kiedy chwycił delikatnie jedną z moich dłoni i ścisnął lekko, by choć trochę mnie uspokoić.

– Kochanie, proszę cię, uspokój się i powiedz mi, co się właściwie stało? – poprosił.

Odetchnęłam kilka razy głęboko próbując powstrzymać kolejną falę płaczu, jaka już mnie ogarniała na samo wspomnienie o tym i po chwili drżącym głosem opowiedziałam mu o wszystkim. Tata westchnął głęboko.

– Widziałaś, kto to był? Rozpoznałaś choć jednego z nich? – zapytał.

Pokręciłam głową. Tak naprawdę nie przyszło mi to nawet do głowy. Pomyślałam o tym dopiero teraz. Kiedy ten jeden mnie trzymał, mogłam przecież się odwrócić i odsłonić jego twarz. Wątpiłam, bym go znała, jednak zawsze potem mogłabym go gdzieś rozpoznać. Tymczasem wygląd napastników pozostawał niewiadomą.

– Nie, mieli kaptury na głowach... Jest ciemno, nic nie widziałam... – Szlochałam. – Tato... Co będzie z Wiktorem?

– Spokojnie kochanie... wszystko będzie w porządku. – Tata uśmiechnął się do mnie lekko.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top