Part 2/3

 [Anioły w tym fanfiku mogą być jak ludzie, w sensie czuć. Ponadto mogą pokazywać się ludziom, ale nie najbliższym, którzy wiedzą że jest martwy. ]

THOMAS

Kiedy siedziałem nad na plaży, czułem strach. Nie dlatego, że w pobliżu była woda,  ale dlatego, że Dylan pragnął odkryć prawdę. A co ja miałem mu powiedzieć, że nie może mnie kochać, bo jestem martwy? I tak by nie uwierzył. Sam bym w to nie wątpił. Raczej stwierdziłbym, że byłby to spoko pomysł na książkę, ale w życiu nie ma tak dobrze. I mimo, że naprawdę czuję coś do O' Briena to nie mogę o nim myśleć, bo to wbrew zasadom. On miał prawo żyć szczęśliwie u boku kogoś innego, a ja miałem prawo go chronić. I tyle w temacie. Nawet nie powinienem się mu pokazywać, bo przecież tworzę iluzjoniczną wieź między nami.

Widziałem jak bardzo zły na mnie jest, w końcu zatajałem przed nim całą prawdę. Jego wzrok ciągle mnie lustrował. Czułem jak obserwuje każdy mój ruch, szczególnie, gdy byliśmy w pokoju.

— Co to za prawda, po której muszę o Tobie zapomnieć? — wciąż dopytywał, co było dla mnie naprawdę bolesne. Chciałem by przestał w końcu pytać. On nie rozumiał, że ja też przez nią cierpię. On niczego nie rozumiał, a ja nie miałem odwagi mu powiedzieć.

— Taka, że już Cię nie kocham... — skłamałem, bo uznałem że to najlepszy pomysł.

— Kłamiesz — wyrzucił, próbując zobaczyć w moich oczach prawdziwe uczucia. Dobrze, że udawać umiałem perfekcyjnie, bo chyba nie mógł nic ze mnie wyczytać. — Powiedz, że kłamiesz! W końcu wróciłeś, martwisz się o mnie i chcesz mi powiedzieć, że ty już o mnie zapomniałeś? To się nie klei.

— Przykro mi, Dylan... — wyrzuciłem oschle, na co chłopak w nerwach wyszedł, trzaskając drzwiami. Ja oczywiście ześlizgnąłem się po nichi upadłem na podłogę, płacząc. Boże dlaczego nie mogłem, choć raz być naprawdę szczęśliwy? Ani na ziemi nie miałem szczęścia, bo ciągle grałem kogoś, kim nie byłem, ani poza nim bo nie miałem Dylana. Zacząłem płakać jak dziecko, które ktoś zabierał od matki. Nie byłem w stanie tego znieść. Czułem się winny, a najgorsze w tym wszystkim było to, że czułem ból chłopaka. Między Aniołem i człowiekiem tworzy się taka wieź, dzięki której czułem emocje bruneta. I to mnie przerażało. Nie czułem tylko złości na siebie za skrzywdzenie go, za okłamanie, smutku za moje nieszczęście, ale także jego żal, nienawiść, a także miłość do mnie. — Przepraszam, Dylan, przepraszam — wyszeptałem, choć wiedziałem, że i tak tego nie usłyszy.

Moje serce pękało wtedy na więcej niż milion kawałków. Czułem się cholernie rozdarty. Z jednej strony jedyne, czego od zawsze pragnąłem, to powiedzieć mu, że go kocham, a z drugiej nie mogłem, bo byłem aniołem. Przez ojca, wypadek i zasady anielskie nie mogłem pokazać mojej miłości ani w świecie żywych, ani pośmiertnym. Czułem się taki bezsilny, dlatego po chwili wziąłem mój notatnik i zacząłem pisać tekst piosenki. Był o zakazanej miłości, właśnie takiej jak moja i O'Briena. Łzy oczywiście rozmazały lekko tusz, ale po godzinie miałem całą piosenkę. Naprawdę mi się podobała, ale jednocześnie była prawdziwa.

Po czterech godzinach zaczynałem się martwić, bo chłopak wciąż nie wracał. W pewnym momencie stwierdziłem, że mógł wziąć auto i odjechać, więc pobiegłem sprawdzić parking. Tam jednak wciąż stał jego czarny ford. Postanowiłem go poszukać w kawiarni hotelowej, ale tam też go nie było. Wtedy przypomniało mi się, że przecież istniał tu klub w podziemiach, dlatego niechętnie zeszedłem po odpowiednich schodniach. Muzyka była słyszalna już w połowie schodów, a niektóre pary lizały się na nich. Z obrzydzeniem przeszedłem obok nich, by dostać się do środka. Dziwnym trafem ochroniarz mnie nie zauważył, więc szybko pomknałem przed siebie. No przecież nie mogłem im pokazać dowodu, bo by mogli skojarzyć z wiadomością o mojej śmierci. Właściwie to mogłem przemienić się w niewidzialnego, ale myślę że nie było potrzeby. Wzorkiem szukałem bruneta, a gdy w końcu go zobaczyłem, to omal nie zakrztusiłem się własną śliną. On się lizał z jakimś chłopakiem w jednym z korytarzy. Zrobiło mi się jednocześnie niedobrze, ale może na to zasłużyłem? Zresztą pierdolę to. Skoro dobrze się bawi, to niech się bawi. Chuj, że pewnie w Chinach było słychać jak moje serce po raz kolejny się łamie.

Już miałem się odwrócić i wracać do pokoju, gdy zobaczyłem jak ten typ ciągnie mojego Dylana do którejś z toalet. No owszem miałem mu pozwolić się dobrze bawić, ale chyba go pogrzało, że po alkoholu pozwolę mu się z kimś pieprzyć w toalecie. Wkurwiony poszedłem w ich stronę, znaczy do łazienki.To było ohydne jak typ przez całą drogę, obejmował moje słonko.

— Myślisz, że możemy tu zaszaleć? — dobiegł mnie głos tego blondynka, który tak ochoczo bawił się z O'Brienem. Tylko ja powinienem być jedynym blondynkiem w jego ramionach.

— Myślę, że powinieneś zostawić mojego chłopaka w spokoju... — odezwałem się, czym zwróciłem ich zdziwione spojrzenia na mnie.

— Z tego, co mówił mi Dylan, to jest wolny...

— Mieliśmy pewną kłótnię, ale już zrozumiałem swój błąd — powiedziałem, a potem zwróciłem się do O'Briena. Na szczęście nie zdążył wypić jakoś dużo i wciąż kontaktował. Mimo wszystko nic nie mówił, a tylko patrzył na moje kolejne ruchy. — Proszę, Dylan, wybacz mi?

— Nie widzisz, że jestem zajęty... — Dylan odrzucił chłodno, co zadało mi ból. Pocałował go na moich oczach, przez co przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz. — Idź już sobie, co?

— Dobra, niech Cię przepieprzy, ale potem nie wracaj do mnie ze łzami.

Nie chciałem tam być ani chwili dłużej, dlatego szybko uciekłem stamtąd. Tym razem ochroniarz jednak stał skupiony na swojej pracy, więc przemieniłem się w niewidzialnego, latającego aniołka i udałem się do pokoju. Oczywiście płakałem przez każdą minutę, a potem rzuciłem się na łóżko, przytulając do siebie poduszkę. Kiedy usłyszałem czyjeś kroki, od razu pobiegłem do łazienki i się w niej zatrzasnąłem.

— Thomas? — dobiegł mnie jego troskliwy głos, zupełnie inny niż ten w klubie.

— Fajnie było? — odrzuciłem wściekle, bo czułem do niego urazę, że naprawdę mógł ta szybko mnie na kogoś wymienić. Owszem może mu powiedziałem, że go nie kocham, ale to nie oznaczało, że mi na nim nie zależało.

— Nie zachowuj się jak dziecko!

Jego słowa mnie zdenerwowały, więc wstałem i otworzyłem drzwi, omal go nie uderzając nimi.

— Ja się zachowuje jak dziecko? — prychnąłem. — To ty lekko wstawiony chciałeś pieprzyć się z jakimś typem w łazience. Ja chciałem Cię chronić. — dodałem już znacznie ciszej, bo wiedziałem, że nie tylko to było powodem.

— Nie musisz mnie chronić, w końcu jestem chujem, co nie?

— I to wielkim, wiesz?

— A ty byłeś zazdrosny! — Brunet spojrzał w moje oczy, a jego wzrok wypalał mnie od środka, dlatego cofnąłem się do momentu, aż nie dotknąłem w łazience umywalki. Brunet wykorzystał sytuację i położył swoje ręce po obu stronach mojego ciała, bym mu nie uciekł. — I nie próbuj mi kłamać, bo doskonale wiem, kiedy to robisz. — Chwilę później zbliżył się jeszcze bliżej, a ja już powoli traciłem grunt pod nogami. Kurwa. Co z tą moją odwagą. I chyba  jako anioł nie powinienem przeklinać, ale on tak na mnie działał, że no kurwa... — I dla Twojej ciekawości, nie pieprzę się w publicznych toaletach. — szepnął mi do ucha.

— Kłamiesz — zaprzeczyłem. — Zresztą nie jestem zazdrosny.

— Tak? — Tym razem zbliżył się zbyt blisko, przez co nasze krocza się o siebie ocierały. — To po cholerę powiedziałeś, że jesteś moim chłopakiem? Żeby mnie chronić? — prychnął, by potem przełożyć swoje dłonie na moje ciało. — Nie, ty mnie kochasz, ale robisz wszystko by to nie było prawdą, a ja chce wiedzieć, dlaczego.

— Obiecuję Ci, że Ci powiem, ale nie dziś... — Na mojej twarzy na pewno pojawił się smutek, ale troskliwe oczy Dylana zmieniały go na lekki uśmiech. Dlaczego to ja zawsze musiałem cierpieć na czyimś widzimisię? Dla mnie to było naprawdę chore. Miałem tego dość. Dość zasad. Dość udawania. Miałem dość ciągłego podawania się czyimś rozkazom. Chciałem zawalczyć i poczuć miłość, choć raz. Miałem gdzieś, czy skończę w pieklę. Chciałem go mieć tutaj i teraz.

— Dlaczego niby nie.... — Nie zdążył skończyć, bo wpiłem się mu w usta. Brunet chyba się tego nie spodziewał, ale po chwili zaczął odwzajemniać pocałunek. Był on z początku bardzo delikatny, przerywany tylko naszymi westchnięciami, co jakiś czas. — Wiedziałem — powiedział Dylan, gdy podniósł mnie i oplótł sobie wokół ciała. Całował mnie po szyi, co było tak cholernie zajebiste, że nie chciałem by przestawał. Tak bardzo mi tego brakowało. Tak bardzo mi jego brakowało, szczególnie, gdy całował moje usta.

— Zamknij się już, co? — zaśmiałem się, na co Dylan złożył szybki pocałunek na moich ustach. — Mam dość morałów i słuchania ludzi. Chce poczuć, że wciąż mnie kochasz.

— Nigdy nie przestałem i nie przestanę... — Oznajmił szczerze Dylan, wpatrując się w moje ciemne oczy. On swoją drogą miał je tak hipnotyzujące, że mógłby na tym zarabiać.

— Chce to zobaczyć, a nie słyszeć.. — powiedziałem pewnie, czym chyba skołowałem chłopaka.

— Czekaj, czyli ty chcesz?

— Za długo nie pozwoliłem sobie czuć tego, czego chce. — Brunet uśmiechnął się i zaniósł mnie na łóżko, gdzie mnie delikatnie położył. Całował mnie po całej buzi, szyi, a jego dłonie zajęły się ściąganiem mojej koszulki. Jezu, ale on mi zaraz zrobi kazanie, że za mało jem. Przecież zbyt chudy jestem, a on nie lubił jak mało jadłem.

— Idziemy potem coś zjeść, bo tu same kości są — wyrzucił, na co omal nie wybuchłem śmiechem.

— Wiedziałem, że to powiesz.

Chłopak tylko się uśmiechnął i kontynuował całowanie, a potem lizanie mojej klatki piersiowej, do momentu, aż nie zobaczył jednego siniaka.

— Co ci się tu stało? — zapytał, więc spojrzałem w miejsce, które palcem pokazywał Dylan.

— Ojciec miał mi trochę za złe, że wyjeżdżam...

— Trochę? Ja go muszę podać gdzieś.

— Po prostu mnie kochaj i nie dbaj o to, że mi to zrobił. Wiem, że ty potrafisz, zrobić tak, by przeszedł cały ból. — O'Brien od razu po moich słowach zaczął dmuchać na siniaka, a potem zaczął go głaskać. Jęknąłem, gdy dotknął go trochę bardziej. Brunet rzucił przepraszam, a potem zaczął odpinać  zamek moich spodni. Wtedy zrozumiałem, że to ja powinienem prowadzić, dlatego pociągnąłem go do siebie, czego się nie spodziewał i wylądował tuż obok mnie. Ja zaś szybko usiadłem na nim okrakiem.

– Od kiedy ty taki bezpośredni jesteś, Sangster? — zapytał, oczekując kolejnego mojego ruchu.

— Zawsze byłem...

— A no tak, przecież ty chciałeś ze mną budować zamek.— Oboje się zaśmialiśmy, po czym zacząłem go całować namiętnie, a potem bardziej zachłannie, a potem delikatnie. Wszystko po trochu, by pokazać moje uczucia co do jego osoby.

— No właśnie...

Zrobiłem mu tak wiele malinek, że będzie miał po mnie pamiątkę. Posmutniałem trochę, myśląc, że raczej to będzie nasz jedyny raz, ale na szczęście brunet tego nie zauważył. Był skupiony na rozkoszy, które dawały mu moje pocałunki. Co jakiś czas mogłem słuchać jego słodkich westchnięć. Był cudowny. I cały mój. W każdym razie pozbyłem się jego koszulki i zobaczyłem, że jego ręką miała pełno blizn.

Zacząłem je liczyć. Brunet zauważył, że coś nie tak, więc zaczął otwierać usta.

— Nie umiem wyobrazić sobie życia bez Ciebie — wyszeptał cicho, łapiąc mnie za dłonie.

— Nie zasługuję na Ciebie.

— Zasługujesz, bo wciąż mnie kochasz, pomimo jaki byłem.

Zrobiło mi się tak miło na sercu, ale nie chciałem mu tego mówić, dlatego ponownie wbiłem się w jego usta. Po chwili zacząłem całować jego ciało, a potem z niepewnością włożyłem rękę do jego spodni, zacząłem pieścić jego przyrodzenie. Boże. Jęki, które on wydawał były takie seksowne, że chciałem mu dać jeszcze przyjemności. W pewnym momencie ściągnąłem z niego spodnie oraz bokserski w serduszka i wyrzuciłem gdzieś w kąt. Chłopak wtedy mnie przyciągnął ku sobie, a potem obrócił tak, że tym razem on dominował. Ściągnął ze mnie ubranie i dokładnie mi się przyglądał.

— Na pewno tego chcesz? — usłyszałem jego cudowny głos.Wiedziałem, że boi się mnie skrzywdzić, ale ja tego chciałem.

— A kochasz mnie? — odparłem i tak samo szybko otrzymałem odpowiedź.

– Tak.

— To znasz odpowiedź.

Chwilę później odwrócił mnie tak, że leżałem na brzuchu, czując jak wchodzi we mnie. Z początku to trochę bolało, ale Dylan starał się być jak najbardziej delikatny. Robił powolne ruchy, które potem później stawały się coraz szybsze. Zupełnie jak nasze oddechy. Czułem jak powoli moje ciało oblewa rozkosz. To było tak przyjemne, że chyba powinienem trafić do piekła za samo myślenie o czymś takim, a potem oboje doszliśmy i zasnęliśmy w swoich objęciach. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top