93. Wreszcie wydostał się spod kontroli Nicka...

Dni mijały Harry'emu, zlewając się w jedno. Wstawał, ubierał się, jadł, oddychał, ale każda z tych czynności była jakby pozbawiona sensu i wykonywana w sposób bardzo mechaniczny. Nawet nie był tak skory do przytulania, czy całowania, lecz czuł wewnętrzny przymus, nie chcąc zostać źle odebranym przez Louisa. Przynajmniej mężczyzna nie oczekiwał od niego niczego więcej. O ile na początku leki pomagały, sprawiały, że stawał się szczęśliwszy, tak po czasie jedynie go otępiały. Był zmęczony psychicznie i jedyne czego pragnął, to uciec. Im więcej mu w życiu wychodziło, tym gorzej się czuł i to go przerażało. Choć nie bardziej, niż cały ten świat, w którym mieszkał.

Właściwie pragnął tego, od kiedy tylko zaczęły się jego problemy. Zawsze był tchórzem i wolał unikać kłopotów, niż z nimi walczyć. Tym razem nie było inaczej. Gubił się w swoich myślach, pragnieniach, a nic nie było w stanie mu pomóc. Wizyty u psychiatry na moment go uspokajały, tak samo rozmowy z bratem, choć od tygodnia nie miał z nim bezpośredniego kontaktu, gdyż pierwsze dni Liam miał być odcięty od świata zewnętrznego i dopiero po dwóch tygodniach pozwalali mu na wizyty. Nie sądził, że ośrodek odwykowy jest, aż tak rygorystyczny, jednak dla dobra brata musiał to znieść. Oczywiście bliskość Louisa też była dla niego bardzo ważna, jego obecność, wsparcie, miłość... Wciąż jednak nie potrafił się z tego wszystkiego tak naprawdę cieszyć. Nie rozumiał, co się z nim dzieje. Wyrzucono go gdzieś po środku Londynu, zagubionego, bezbronnego i nakazano mu funkcjonować w normalnym społeczeństwie, nie dając mu żadnych wskazówek. Nie pasował tutaj.

Coraz częściej pragnął spakować podręczny bagaż, żeby za dużo rzeczy mu nie przeszkadzało, zabrać gitarę, notes, słuchawki i wsiąść w pierwszy lepszy samolot. Nie wiedział, gdzie by się udał, na jak długo, co by tam robił, czy zmieniłby kierunek podróży, jednak być może po czasie udałoby mu się znaleźć szczęście zakopane gdzieś głęboko, ukryte przed spojrzeniami wielu. Gdyby nie myśl o bracie oraz Louisie, już by go nie było. Choć może wciąż w myślach wspominał obietnicę Tomlinsona, jego zapewnienie, że wyjadą razem...

Przynajmniej, jeśli psychicznie było coraz gorzej, w jego życiu wszystko powoli się układało. Wreszcie wydostał się spod kontroli Nicka, a w jego życiu pojawił się Lewis. Od razu polubili się. Capaldi był niewiele starszy od niego, zupełnie nowy w tej branży - jak Harry - a przy tym emanował niezwykłą, pozytywną energią. Przy nim po prostu nie dało się zachować powagi. Zapowiadała się świetna współpraca, a chłopak żywił głęboką nadzieję, że tym razem obejdzie się bez rozczarowań.

Loczek spiął się na dosłownie sekundę, kiedy poczuł ramiona oplatające go w pasie, jednak czując tę charakterystyczną mieszankę perfum oraz papierosów, uśmiechnął się delikatnie i wtulił w ukochanego. Czuł się tak bezpiecznie i ciepło... Gdyby tylko mogli zostać tak całą wieczność. Wygiął szerzej kąciki ust, gdy szatyn złożył kilka drobnych pocałunków na jego karku.

- Cześć, skarbie - zamruczał starszy do jego ucha. - Mam dla ciebie propozycję nie do odrzucenia.

- Tak?

- Wspomniałeś, że masz dość Londynu, chciałbyś się stąd wyrwać na trochę, a Lottie ostatnio narzeka, że mało ich odwiedzam, więc może chciałbyś pojechać ze mną do Donny? Na kilka dni, sam nie wiem, ile dokładnie.

Styles zastanowił się przez moment, aż ostatecznie odwrócił się w ramionach ukochanego i skinął głową.

- Zgoda. Stęskniłem się za maluchami.

- Doris podobno często o ciebie pyta - zaśmiał się Tomlinson.

- Aw... Też się chętnie z nią pobawię. Może pójdziemy z misiami na kawkę!

Uśmiech rozświetlił twarz Louisa, widząc podekscytowanie chłopaka. Był w nim bezgranicznie zakochany i był gotów na naprawdę wiele, żeby go uszczęśliwić. Choć widział, że młodszy bardzo się męczył tutaj. Przypominał pięknego, kolorowego ptaka, który pragnął być wolny, nieograniczony latać, aż do chmur i obdarowywać wszystkich dookoła swym pięknym głosem. Niestety tutaj trwał zamknięty w złotej, ale wciąż klatce. Louis pragnął trzymać go przy sobie, jak najbliżej, lecz wiedział, że to życie unieszczęśliwiało Stylesa i nie miał pojęcia, co z tym zrobić. Kiedy przez chwilę było lepiej, to na nowo zaczynał odnosić wrażenie, iż traci bruneta, a była to myśl przerażająca. Dlatego każdy przejaw radości u Harry'ego czynił go szczęśliwszym i napełniał nadzieją, że jeszcze dane im będzie mieć bajkowe życie. Czasami zastanawiał się, gdzie popełnił błąd, czego nie zauważył, kiedy zaczynało się najbardziej psuć, coś zatruwać serce tego chłopca, lecz nie potrafił jasno określić tego momentu. Może gdyby zrobił coś inaczej... Starał się żyć chwilą, cieszyć z każdej optymistycznej chwili, jednak nie potrafił pozbyć się tego cienia strachu, co czeka ich w przyszłości. Tak bardzo tęsknił za tym wiecznie uśmiechniętym chłopcem, w którym zakochał się jeszcze rok temu.

- Ale nie wrobicie mnie w makijaż, jak ostatnim razem!

Loczek wydął niezadowolony wargi i spojrzał prosząco na partnera.

- Loulou... Ale tak ładnie wyglądałeś z tym czarnym wokół oczu...

Morderczy wzrok Tomlinsona ukrócił szybko wszelakie starania młodszego. Choć wciąż uważał, że Louis z delikatnie podkreślonymi na ciemno oczami oraz rozświetlaczem na tych ostrych kościach policzkowych to jego najpiękniejsza wersja. Może jeszcze uda mu się przekonać szatyna... Lottie oraz Doris na pewno mu pomogą. Sam dostał od Charlotte jasny błyszczyk i był tym faktem naprawdę zadowolony. Pomyśleć, że jeszcze rok temu bał się pomalować paznokcie, a teraz każdy zdobił inny kolor, zaczynał kosmetykową przygodę oraz coraz odważnej eksperymentował z ubiorem, nie mogąc się zdecydować na ulubiony styl.

- No dobra... - mruknął cicho i oparł się o ukochanego. - Ale Lady Truskawka będzie zdegustowana twoim zachowaniem i brakiem gustu.

- Kto...?

- Ten różowy miś z kokardą - odpowiedział Styles, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie. Louis czasami zastanawiał się, kto jest większym dzieciakiem - bliźniaki, czy Harry.

- A no tak...

- A jak się czuje Zayn? - spytał chłopak, wtulając się bardziej w szatyna.

Tomlinson niedawno był u przyjaciela. Może nie zawsze układało się między nimi idealnie, lecz w sytuacjach kryzysowych mogli na siebie liczyć. A pobyt Liama w ośrodku odwykowym do takowych należał. Jeszcze nie tak dawno Malik mówił, że nie mógłby wyjechać w trasę bez partnera, gdyż za bardzo usychałby z tęsknoty, a teraz musieli być tak oddzieleni od siebie, na spotkania licząc tylko w weekendy. Choć o dziwo brunet bardzo dobrze sobie radził z tą sytuacją, a przynajmniej sprawiał takie wrażenie.

- Chyba dobrze. Brakuje mu Liama, ale trzyma się jakoś. Jest silniejszy, niż kiedykolwiek wcześniej. Pamiętam, jak kiedyś odradzałem mu ten związek... - Louis zaśmiał się na to wspomnienie.

- Pamiętam... Chociaż Zayn jest mądrzejszy.

- Hej! - prychnął Lou i zaczął za karę łaskotać młodszego.

Po całej sypialni rozległ się głośny śmiech Stylesa. Dźwięk, którego na co dzień już prawie nie było słychać. Wreszcie choć na chwilę wróciła do mieszkania ta radość, która coraz częściej gubiła się w tych zimnych murach, bezwolna, niezdolna do głośnego wyrażania siebie.

- Zostaw! Bo nigdzie z tobą pójdę!

- To szantaż - zauważył Louis, ale puścił chłopaka.

- Ważne, że skuteczny.

- Wychowałem potwora...

Harry zrobił smutną minkę i chwycił szatyna za rękę.

- Czyli już mnie nie kochasz?

Ciche westchnienie opuściło usta starszego, a delikatny błysk powrócił do błękitnych oczu. Jeśli ktoś zastanawiałby się, czym jest miłość, znalazły odpowiedź w sposobie, w jaki wpatrywał się w loczka. Jakby tonął w uwielbieniu do niego, a sam mężczyzna nie dostrzegał niczego więcej poza tą jedną osobą.

- Niestety kocham - odpowiedział z uśmieszkiem błąkającym się na jego wargach.

- Niestety? - brunet udał wielkie oburzenie i próbował się odsunąć, jednak Tomlinson za wczasu przyciągnął go bliżej, przez co stracił równowagę i wpadł na starszego. - Ej!

- Na szczęście, moja królewno.

Styles zachichotał cicho i pocałował Louisa w policzek. Właściwie nie potrafił za dobrze kłamać, więc i udawanie obrażonego nie wychodziło mu za dobrze.

- A gdzie moja korona?

- Tutaj, nie widzisz? - starszy, mówiąc to, dotknął czubka głowy loczka. - Jaka piękna i kolorowa! Jak ty.

Harry zarumienił się intensywnie i odwrócił wzrok. Był bardzo łasy na komplementy, jednak za każdym razem bardzo się peszył, kiedy je otrzymywał.

Styles przez swoją delikatną i momentami infantylną naturę był rozczulająco uroczy, a przy tym sprawiał, że Tomlinson czuł się kilka lat młodszy i naprawdę oczarował go, jak nikt inny. Starał się być dojrzały, to widać, jednak z czasem wychodziła jego prawdziwa natura, ta słodka, dziecinna twarz, a szatyn naprawdę w takich momentach miał ochotę się nim zaopiekować i rozpieszczać na każdym kroku.

- To, um, jedziemy...? - spytał nieśmiało Harry.

- Oczywiście. Tylko spakujmy parę rzeczy, to może zostaniemy na weekend, hm?

- Jasne!

Louis uśmiechnął się, obserwując Stylesa wybierającego ubrania na wyjazd. Był taki głupi, myśląc, że mógłby żyć bez niego. Teraz tylko musiał pomóc mu odzyskać szczęście i zrobiłby wszystko, żeby to uczynić.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top