9. ...pewnego dnia skończy zamordowany w rynsztoku...
Harry był wściekły. Czuł, jak trzęsły mu się ręce, a do oczu napływały łzy. Biegł ile sił w nogach do piekarni, już kompletnie zapominając o kulturze osobistej i taranując wszystkich dookoła. Ale to nie jego wina, że profesor Smith ubzdurała sobie, iż chce z nim porozmawiać! Styles naprawdę starał się być miły, uczynny oraz dobry. Lecz czasami już nie miał siły udawać, że nie ma ochoty rzucić tego wszystkiego i wyjechać gdzieś daleko. Tam, gdzie nikt go nie zna, nie ma brudu, krzyków, jęków i problemów. Niestety nie mógł...
Jeszcze ta kobieta miała do niego pretensje, że się nie przygotował na sprawdzian z matematyki. Może najwyższą pora zacząć uczyć, a nie piłować pazurki całą lekcję i wymagać, że sami cokolwiek zrozumiemy? Nie miał czasu siedzieć nad książki, kiedy do późna pracował na utrzymanie całej rodziny, a po nocach słuchał pieprzenia z pokoju obok. Był tylko człowiekiem!
Cały od środka krzyczał z nienawiści do tego świata, jednocześnie pragnąc pójść już spać. Ale nie mógł. Nawet jeśli sny były jedynymi momentami, kiedy uciekał od problemów, a życie stawało się bardziej kolorowe... Jeszcze tylko przy Louisie bywał szczęśliwy, doceniany. Był gotów zrobić naprawdę wszystko, byleby odejść stąd... Pewnego dnia nawet przyszło mu do głowy, żeby pójść na ulicę i dzięki temu więcej zarobić. Wyjechałby, jak najdalej, może do Stanów. Zabrały Liama ze sobą, a później zmusił do pójścia na odwyk. Choć im był starszy, tym mniej miał pretensji do mężczyzny - ucieczka do innego świata zdawała się być nader kusząca. Niestety do tej pory nie odważył się tego zrobić, za bardzo się bał i brzydził. Wystarczyła matka dziwka.
Poza tym wiedział, że następnego dnia żałowałby swojej decyzji, to jednak jego pierwszy raz. Dla wielu nic szczególnego, co więcej jeszcze droższy towar, ale nie mógł. Pragnął innego życia. Życia w luksusach, masy przyjaciół, fanów oraz gorącego mężczyzny obok. Ale, kto by go chciał? Syna kurwy, brata ćpuna, bez grosza przy duszy i grama poczucia humoru. Gdyby Louis go chciał... Był idealny, a do tego Stylesowi może zaczynało na nim zależeć... jednak nie miał żadnych szans. I tak pewnego dnia skończy zamordowany w rynsztoku, a nikt nawet za nim nie zapłacze. Może jeszcze Payne. Jedyna bliska mu osoba.
Wbiegł do piekarni i od razu porwał fartuszek do ręki. Posłał właścicielce przepraszające spojrzenie i delikatne ucałował policzek.
- Harry! Co się stało? Nie wyglądasz najlepiej...
Loczek pokręcił głową i związał swoje już trochę przydługie włosy. Jednak nie miał serca ich obciąć, kochał je takie.
- Przepraszam, po prostu źle spałem. Zrobię sobie kawę i już wracam do działania!
- A może wolałbyś wrócić do domu i odpocząć? I tak mamy mały ruch.
Styles bardzo chętnie by na to przystał, ale lodówka zaczynała świecić pustkami. Był pewny, iż do tego czasu matka zdążyła ją już całkiem opróżnić, a za zarobioną forsę schlać do nieprzytomności. Pamiętał, jak kiedyś jeszcze jako uczeń podstawówki znalazł ją w takim stanie. Zadzwonił na pogotowie przerażony, że mogła umrzeć... A później dowiedział się, iż po prostu zezgonowała po dużej ilości taniej wódki. Teraz wolał na nią już nawet nie patrzeć.
- Dam radę, proszę się nie martwić. Pani wnuczka ma dzisiaj występ, tego nie można ominąć!
Starsza kobieta od razu się rozpromieniła, słysząc o dziewczynce. Była jej oczkiem w głowie. Pokiwała szybko głową i poklepała loczka po dłoni.
- Jesteś dobrym chłopcem. Mam nadzieję, że wkrótce poznasz jakąś miłą pannę.
Styles zdecydował się nie komentować tego, jedynie uśmiechnął się lekko. Udał się na zaplecze, żeby zrobić sobie mocną kawę i dopiero tak przygotowany wrócił za kasę. Czuł, jak trzęsą mu się ręce, ale starał się przez cały czas skupić na muzyce lecącej w radiu, a nie czarnych chmurach utworzonych nad jego głową. Nawet śpiewał cicho z Niallem, kiedy puścili jego piosenkę. Wciąż nie mógł uwierzyć, że kilka dni temu pił z nim drinki w klubie i rozmawiał, jakby nie dzieliła ich przepaść głębsza od studni problemów Stylesa.
Czuł się bardzo dobre w pracy. Było spokojnie, cicho. Mógł porozmawiać trochę z klientami, a nawet odrobić lekcje na kolanie. Ów piekarnia była jego chwilowym przystankiem przed powrotem do domu. A niestety wieczorem musiał to uczynić...
Harry czuł się, jakby znalazł się w zupełnie innym świecie. Z miejsca, gdzie jeszcze przed chwilą świeciło słońce, powoli chylące się ku zachodowi, na placu zabaw śmiały się głośno dzieciaki, a jakaś starsza pani uśmiechnęła się do niego przyjaźnie, kiedy pomógł jej z zakupami i poczęstowała lizakiem, trafił do ciemnej, mrocznej dzielnicy, w której większość łypała na siebie podejrzliwie wzrokiem, chlejąc co popadnie. Najgorzej, kiedy miało to miejsce na schodach i loczek zmuszony był przekraczać sąsiada, żeby dostać się do domu. Kochał swoje życie tak bardzo, że aż miał ochotę popełnić samobójstwo. Nie no. Może nie dosłownie, wszak wciąż tliła się w nim ta idiotyczna nadzieja na lepsze jutro. Ale to jutro nie oznaczało dosłownie następnego dnia, a raczej bliżej nieokreśloną przyszłość, która idzie bardzo powolutku, niczym staruszek...
Styles po cichutku zajrzał do pokoju, gdzie zadowolony ujrzał śpiącego brata. Przykrył go bardziej kołdrą, mając na uwadze nieszczelne okna i ostrożnie wyszedł do kuchni. Jak się spodziewał, w lodówce zostało tylko pół kostki masła. Zawsze coś... Przynajmniej miał umowę z właścicielką piekarni, że będzie mógł zabierać jeden bochenek chleba, który się zostanie po całym dniu. Nie zawsze się udawało, ale dzisiaj był ten szczęśliwy dzień. Dodatkowo kupił na promocji żółty ser oraz pomidory... będzie ucztował, jak król. Po przygotowaniu posiłku jeszcze na szybko zajrzał do sypialni matki. Skrzywił się z obrzydzenia, widząc jej posiniaczone w niektórych, stare ciało. Niestety zasnęła z sukienką uniesioną zdecydowanie za wysoko, ukazując tym intymne części ciała. Dodatkowo w całym pokoju śmierdziało alkoholem i starością. Przejmująca cisza, jaka tam panowała wręcz kuła w uszy, a powietrze było tak ciężkie, że aż utrudniało oddychanie. Ostrożnie podszedł do okna i uchylił je, by wypuścić trochę świeżego powietrza. Po drodze zgarnął koc, którym przykrył matkę, a następnie zabrał ze stolika pięćdziesiąt funtów, które udało jej się zarobić.
- Dobranoc - szepnął na tyle cicho, żeby go nie usłyszała i się nie obudziła. Mogła sprzedawać swoje ciało, żeby zarobić na papierosy i alkohol, mogła nie zwracać na niego uwagi, mogła go wyzywać, ale wciąż byli rodziną. Kochał ją. A ona jego, prawda?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top