82. Jeśli teraz wyciągniesz pierścionek, to wyjdę.

W ciągu tych kilku dni Harry codziennie dostawał stokrotki z pięknymi liścikami, napełniającymi jego serce nadzieją. Jedne były mniej, drugie bardziej optymistyczne, ale każde skłaniały go do myślenia, że może jednak nie jest mu tak bardzo obojętny, jakkolwiek naiwne by to nie było. Louis odrzucił go kilka razy, jego matka jeśli była miła, to tylko ponieważ coś chciała, lecz... Lecz może tym razem będzie inaczej? Może wreszcie wszystko się ułoży? Sam już nie wiedział, czego tak naprawdę chciał - żeby zacząć życie od nowa, czy naprawiać to aktualne. Coraz bardziej gubił się w swoich myślach, które ostatecznie nie prowadziły donikąd.

Ostatecznie jednak widział, że musi pojechać. Nieważne czym miałoby to się skończyć, ciekawość była silniejsza. Nie chciał później żałować, że zaryzykował. Był też ciekaw, ile z tego wszystkiego pamiętał Louis. Nic, fragmenty, a może... Styles przecież wyznał mu miłość. Pokręcił głową, odpychając od siebie te myśli. To już nie pora na wątpliwości.

Przynajmniej będzie wiedział, na czym stoi. Szczerze mówiąc nawet zaczął przeglądać mieszkania w Londynie, żeby móc w miarę szybko wyprowadzić się od Zayna i Liama i odciążyć ich. Nie chciał być kłopotem, najwyższa pora się uniezależnić, tak? Miał już naprawdę sporo pieniędzy, było w czym wybierać. Tylko ostatecznie z jakąkolwiek decyzją postanowił poczekać, aż porozmawia z Louisem. A później pójdzie na kurs prawa jazdy, kupi sobie samochód i spróbuje żyć tak normalnie, jak to tylko możliwe. Musiał też skontaktować się z Nickiem, którego uparcie ignorował przez ostatnie kilka dni, ale naprawdę kariera nie była czymś, czym mógł się przejmować w tamtym momencie. W ogóle zdecydował, że teraz wszystko będzie inaczej - musiał więcej decydować o sobie, zamiast wszystko składać w ręce menadżera. Zacznie żyć swoim życiem.

Nieśmiało zapukał do drzwi Tomlinsona, coraz bardziej bojąc się, czy to był dobry pomysł. Mógł w spokoju leżeć pod kocem i oglądać kiczowate komedie, ale oczywiście zachciało mu się spotykać z Louisem. Jednak wszystkie myśli uleciały z jego głowy, gdy na nowo ujrzał te piękne, intensywnie niebieskie oczy. Zatonął w tym błękicie, zapominając o wszystkim dookoła i pragnął jedynie znów znaleźć się w jego ramionach, usłyszeć, jak wymawia jego imię, zatracić w pocałunkach... Cholera, nie potrafił być na jego wściekły. Wszystkie dni wmawiania sobie, że będzie chociaż udawał silnego spęłzły na niczym.

- H-Hej - szepnął.

- Harry. Bałem się, że nie przyjedziesz. Proszę - odsunął się, żeby przepuścić chłopaka w drzwiach.

Brunet zarumienił się, kiedy zażenowany spostrzegł, iż Lou założył jasne spodnie od garnituru oraz koszulę, kiedy on był ubrany w zwykłe dżinsy i t-shirt, ale przecież nikt nic nie mówił na temat eleganckiego stroju, to nie jego wina.

Jeszcze bardziej nieswojo czuł się, kiedy nie mógł go mocno przytulić na przywitanie. Chociaż pewnie mógł, lecz to nie był odpowiedni moment, gdyż najprawdopodobniej po prostu by się rozpłakał, a robił to już za dużo w ciągu ostatniego czasu. Uświadomił sobie, że tak naprawdę nigdy nie było przy Louisie tak niekomfortowo, jak w tamtym momencie...

- Um... Przygotowałem kolację - zaczął Tomlinson z nieśmiałym uśmiechem. - Znaczy próbowałem. Nie wiem, czy wyszło, mam taką nadzieję.

- Oh, od kiedy gotujesz?

Hazz nie spodziewał się ujrzeć tak zagubionego i zawstydzonego Louisa, ale była to jego jedna z najbardziej uroczych wersji, jakie kiedykolwiek widział. Uśmiechnął się delikatnie i poprawił nerwowym ruchem koczek.

- Mam nadzieję, że jest jadalne.

- Najwyżej zamówimy pizzę i udamy, że nic się nie wydarzyło - zaśmiał się starszy i poprowadził chłopaka do jadalni.

Tommo czuł się bardzo niepewnie. W normalnych okolicznościach zdążyłby wyprzytulać i wycałować H, jednak tym razem wszystko wyglądało inaczej. Wszystko zjebał i tak naprawdę, gdyby wcześniej wziął się w garść, teraz prawdopodobnie tak by było, a zamiast tego mógł tylko mieć nadzieję, że Styles wciąż go kocha i wybaczy błędy. Jeśli nie, będzie się starał dalej, aż w końcu na nowo będzie mógł go nazywać swoim, codziennie zachwycać się tym słodkim uśmiechem i cieszyć jego miłością.

Loczek uchylił usta, widząc stół przystrojony w czerwone płatki róż oraz świeczki. Na środku stała parująca pieczeń, woda, wino oraz zastawa, a w tle grała jakaś spokojna muzyka. Było tak słodko, romantycznie...

- Um, może wyszło trochę tandetnie, ale nie byłem pewny, jak się do tego zabrać i tak wyszło...

- Nie, nie. Jest pięknie, naprawdę. Dziękuję.

Szatyn odetchnął z ulgą i odsunął chłopakowi krzesło. Trzęsły mu się ręce, przez co prawie wylał wino, ale na szczęście udało mu się zapanować nad swoimi ruchami. Prawdopodobnie pomógł mu w tym jedynie ten słodki uśmiech, jaki wykwitł na twarzy Hazzy.

Codziennie myślał o tym, co czuje Harry, co robi, myśli, czy też tęskni. Chciał paść przed nim na kolana i błagać o wybaczenie, scałować wszystkie łzy, jakie przez niego wypłakał, obiecać miłość, lecz kiedy w końcu się spotkali, nie był w stanie wydusić sensownego zdania bez ciągłego zacinania się. Był żałosny.

- Co przygotowałeś? - spytał Harry, przerywając niezręczną ciszę. Czy już zawsze będzie tak to wyglądać?

- Właściwie... Kurczak faszerowany mozarellą owinięty w szynkę parmeńską. Ta... Bardzo ambitnie - zażartował i nałożył chłopakowi porcję.

- Dziękuję. Pachnie smakowicie!

Pachnie. Chociaż to. W rzeczywistości było trochę suche i miejscami za bardzo przypieczone, ale nie chciał ranić uczuć mężczyzny, dlatego tylko uśmiechnął się szeroko, grzecznie wszystko zjadając. Chyba naprawdę powinien wrócić chociaż, żeby uratować kuchnię.

Niestety szatyn był dzisiaj bardziej cichy, niż zwykle, a H bał się z każdą chwilą coraz bardziej. Co chwilę posyłali sobie nieśmiałe uśmiechy, było całkiem miło, spokojnie, ale czas mijał, a brunet coraz bardziej się niecierpliwił i stresował. Może tak naprawdę chciał mu powiedzieć, że to koniec? Ale przecież wtedy by się tak nie starał, prawda? Więc dlaczego tym razem było taki milczący, kiedy zawsze musiał być w centrum zainteresowania, było go słychać z daleka, mówił wszystko, co tylko przyszło mu do głowy, często nawet się nad tym nie zastanawiając.

- Chciałeś o czymś porozmawiać? - mruknął loczek, wzrok mając utkwiony w kieliszku wina. Niech się dzieje, co ma dziać.

Szatyn odchrząknął cicho i wstał od stołu. Ile można to przeciągać, prawda? Chwycił młodszego za ręce i klęknął naprzeciwko niego. Brakowało mu H, jak nigdy nikogo wcześniej i był gotów błagać go o powrót, jeśli będzie musiał. Był wszystkim, czego potrzebował do szczęścia, co próbowali mu uświadomić wszyscy dookoła, a on wciąż był tak głupi... Kiedy ujrzał te słodkie rumieńce, żałował, że Harry nie dałby mu w twarz.

- Jeśli teraz wyciągniesz pierścionek, to wyjdę.

Lou parsknął śmiechem i oparł czoło o uda młodszego. Dlaczego to nie mogło być prostsze? Powoli znowu utkwił spojrzenie w tych zielonych oczach, a to co w nich ujrzał ścisnęło go za serce. Kiedy umknęło jego uwadze, jak smutne były? Kiedy zamiast przywodzić na myśl łąkę o wschodzie słońca, soczystą trawę z mieniącą się rosą wszystkimi kolorami tęczy, rozszalała się w nich porywista burza, czy może bardziej niekończąca się ulewa?

- Wybacz - szepnął. - Wiem, że zasługujesz na wiele, powinienem starać do końca mojego życia o twoje serce i błagać o litość, lecz jest ono tak krótkie, iż muszę po raz kolejny okazać się egoistą i prosić cię, abyś pozwolił mi na to, kiedy będę mógł nazywać cię swoim. Właściwie zdaję sobie sprawę z tego, że jestem beznadziejnym kandydatem na to miejsce. Nie będę dobrym partnerem. Prawdopodobne jeszcze skrzywdzę cię wiele razy, nie potrafię gotować, jestem strasznym bałaganiarzem, potrzebuję całodobowej atencji, mam dar do mówienia niestosowanych rzeczy w najmniej odpowiednim momencie, nie lubię awokado, prawdopodobnie zapomnę o naszej rocznicy, o ile tyle ze mną wytrzymasz, nie potrafię się domyślać wielu rzeczy, ale obiecuję cię kochać. Właściwie jest to jedyne co mogę Ci zaoferować oraz jedyne czego jestem pewny. Nie wiem, jak potoczy się nasze życie za dwa lata, miesiąc, tydzień, kurwa, nawet nie wiem, co się wydarzy za minutę, ale wiem że jesteś dla mnie bardzo ważny i to ciebie potrzebuję.

Harry obiecał sobie, że nie będzie więcej płakał przez Louisa, ale w tamtym momencie łzy po raz kolejny popłynęły po jego policzkach, kiedy wsłuchiwał się w słowa mężczyzny. Dlaczego musiał być tak strasznie emocjonalny?

- Byłem z tobą lepszy i teraz za tobą tęsknię...? - szepnął cicho Styles, uśmiechając się bezwiednie. Był w nim tak beznadziejnie zakochany...

- Oh, pamiętasz?

- Każde słowo z tych liścików... To jakaś piosenka?

Tym razem to na policzkach szatyna pojawił się delikatny rumieniec, który nadał mu niewinnego, młodszego wyglądu. H ledwo powstrzymał się od pocałowania go i szczerze mówiąc nie chciał się ograniczać.

- Właściwie, to tak. Powstała parę dni po... naszym ostatnim spotkaniu. Harry, ja naprawdę nie myślałem tak o tobie. Byłem cholernie zazdrosny, co nie jest żadną wymówką, bałem się, że mogę cię stracić i... zachowałem się, jak chuj. Nic nie usprawiedliwi moich słów, kiedy mphfm... - wypowiedź Tomlinsona przerwała dłoń chłopaka na jego ustach. Spojrzał pytająco na młodszego, który wyglądał tak irracjonalnie szczęśliwie, że nie mógł pojąć skąd u niego takie emocje, kiedy wciąż krążyło nad nimi widmo wspomnienia kłótni.

- Zaśpiewaj mi. Proszę - powiedział i zabrał rękę.

- Nie wiem, czy to dobry pomysł...

- Bardzo ładnie proszę!

Tommo, jak zwykle, uległ chłopakowi i dał się pociągnąć do salonu, gdzie został posadzony na pianinie. H oparł się o bok instrumentu, posyłając mu anielski uśmiech.

- Musisz mi pokazać, jak wygląda w całości.

Szatyn westchnął cicho i nacisnął kilka losowych klawiszy. Po chwili wahania w końcu zaczął grać.

- I always said that I’d mess up eventually
I told you that
So what did you expect from me? To call?
There's no surprise at all
I know you said that
You'd give me another chance
But you and I knew the truth of it in advance
Mentally, you were already out the door...

H przygryzł wargę, wsłuchując się w delikatny głos mężczyzny. Kłamstwo. Poprosił o kolejną szansę... i dostał ją. Jeszcze nie powiedział mu tego, ale nie ulegało wątpliwości, że wróci. Nie po tak pięknym wyznaniu, nie kiedy oddał mu każdy fragment ciała oraz duszy, nie będąc w nim bezgranicznie zakochanym.

- Never thought that giving up would be so hard
But God, I'm missing you
And your addictive heart...

Mężczyzna nie miał odwagi podnieść wzroku na ukochanego, bojąc się jego reakcji. Choć zachowywał się nadzwyczajnie spokojnie, nie powiedział, czy zgadza się być z nim w związku. Czuł się bardzo niepewnie, ale nie miał prawa narzekać. Przecież czym to było wobec tego, jak się miewał Harry przez te wszystkie dni.

- You're the habit that I can't break
You're the feeling I can't put down
You're the shiver that I can't shake
You're the habit that I can't break
You're the high that I need right now
You're the habit that I can't break...

Loczek westchnął cicho i przymknął powieki. Serce mu rosło z każdym kolejnym słowem, przepełnione szczęściem i smutkiem. Te emocje nieubłaganie mieszały się ze sobą, a jemu pozostało mieć nadzieję, że szybko nie wybuchnie. Nie przy Louisie.

- Took some time
'Cause I’ve ran out of energy
Playing someone
I’ve heard I’m supposed to be...

Nie powinien płakać. Zrobi to dopiero u Liama i Zayna. Będzie silny.

- ...Gave me the time and the space
I was out of control
I'm sorry I let you down...

Prawdopodobnie powinien też powiedzieć nie. Powinien chociaż udawać nieugiętego, pozwolić mu bardziej się wykazać...

- ...You're the habit that I can't break.

Ale kochał go. Louis przed chwilą wyznał mu miłość. Za dużo czasu zmarnowali, nie mogli ani jednej minuty dłużej. Dlatego pochylił się i złączył ich usta w czułym, delikatnym pocałunku. Tomlinson od razu oddał pieszczotę, przelewając w to całą swoją miłość oraz tęsknotę. Nie rozumiał za dobrze Stylesa, często się gubił w jego zachowaniu, ale jednego był pewny - kochał go i potrzebował u swojego boku. Pragnął codziennie budzić się i zasypiać z tym niedorzecznie wysokim chłopcem, poznawać coraz to kolejne jego drobne nawyki, odkrywać na nowo każdy zakamarek tego pięknego ciała, słuchać anielskiego głosu i po prostu być przy nim. Nic innego się nie liczyło. Lecz zanim to nastąpi...

- Czy to znaczy, że mi wybaczysz?

Harry uśmiechnął się lekko, ukazując swoje słodkie dołeczki i pokręcił głową.

- Wiesz, że ci wybaczę. Zawsze i wszystko. Złożyłem serce w twoje dłonie, a życie samemu bez tego organu jest bardzo trudne.

To Louisowi wystarczyło, aby objął mocno loczka, uniósł trochę nad ziemię i obrócił nimi dookoła własnej osi. Wreszcie mieli szansę być szczęśliwi i nie mógł pozwolić temu umrzeć. Ten jeden raz się nie podda.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top