78. Jak mogłem się zakochać w kimś takim, jak ty?!
Harry wrócił do domu dopiero nad ranem. Całą noc spędził w ramionach brata rozprawiając nad sensem życia. Niestety zajęło im to kilka godzin, a Hazz dalej nie otrzymał satysfakcjonującej go odpowiedzi. Może Payne ma rację i każdy musi znaleźć swój własny, do którego będzie dążyć? Jeśli tak, to H miał poważny problem, gdyż gdzieś go zgubił i za nic w świecie nie potrafił znaleźć. Miotał się po tym świecie, coraz mniej mając ochotę na cokolwiek ambitniejszego, niż cały dzień spędzony w łóżku w towarzystwie jakiegoś dobrego filmu. Nawet pisać mu się nie chciało, czy grać na gitarze. Oczywiście bywały dni, kiedy się dobrze bawił, wszystko wracało do normy, a nawet przyrzekał sobie, że zacznie coś robić od jutra. Cóż, być może szybko rezygnował z tych planów, bo ma jeszcze czas. Żałował, iż nie może tak po prostu wyłączyć telefon, zamknąć się gdzieś sam i pozwolić światu toczyć się bez jego obecności. Choć może to dobrze, że był niejako przymuszony do aktywnego życia, bo inaczej stałby się najmniej produktywną osobą na tej planecie.
Ledwo przekroczył próg mieszania, a jego wzrok wylądował na niechlujnie rzuconych butach oraz kurtce. Właściwie nie było to, aż tak niezwykłe, jak na standardy szatyna, lecz miał nadzieję w końcu nauczyć go choć podstaw dobrego wychowania. Jak widać przeliczył się...
Kolejnym, co przykuło jego uwagę był intensywny zapach papierosów oraz alkoholu. Zaraz do jego uszu doleciało jakieś stuknięcie, więc od razu ruszył w tamtym kierunku, gdzie okazało się zastał ukochanego z butelką whisky, pełną popielniczką oraz... podbitym okiem? Loczek od razu do niego podbiegł i wziął jego twarz w dłonie, by móc się lepiej przyjrzeć zaczerwienieniu. Kto mógł uderzyć jego Louisa???
- Co ci się stało? Bardzo boli?
Chłopak spodziewał się, że Tomlinson, jak zwykle, obróci wszystko w żart, ewentualnie rzuci jakąś kąśliwą uwagę. Na pewno nie spodziewał się, iż szatyn prychnie ostentacyjnie i odsunie od niego. Nieobecny wzrok oraz ilość alkoholu w butelce - i to zaraz po mocno nakrapianej imprezie - jasno wskazywały na ilość promili w jego krwi. To się nie mogło dobrze skończyć. Wyprostował się i ostatni raz zmierzył mężczyznę wzrokiem.
- Lepiej idź spać, jest za wcześnie na taki stan.
- Dobrze się bawiłeś z Mitchem?
- A ty z tamtym blondynem? - syknął brunet. Chyba powoli miał dość udawania, że nie bolą go wyskoki ukochanego, szczególnie gdy dostrzegł na jego szyi mniesze zaczerwienienia... O ile wcześniej próbował sobie tłumaczyć, iż tylko rozmawiali i nawet jeśli tamten chłopak się do niego kleił, to Lou nawet go nie objął. Mógł odepchnąć, ale z dwojga złego lepsza była obojętność. Jednak najwyraźniej późnej zmienił zdanie.
Szczerze mówiąc Tommo nawet nie był do końca pewny, co się stało po krótkiej szamotaninie z Mitchem. Na pewno każdy z nich trochę oberwał, a później Louis został gdzieś odciągnięty i... Później naprawdę nie był pewny, co się wydarzyło. Chyba coś pił, kogoś całował, lecz jest to tak rozmyte, że równie dobrze mogło mu się to tylko przyśnić. Jedynie kojarzył jeszcze Rowlanda, który mówił mu, żeby dał H żyć własnym życiem i on się nim zajmie. Oczywiście. Hazz był taki naiwny...
- Oh, świetnie - wybełkotał, nie do końca pewny, o kim mowa. - A co, masz coś przeciwko?
Loczek odwrócił wzrok, mając nadzieję ukryć łzy w oczach. Czasami wolał być kimś zupełnie innym. Silnym, odważnym, walczącym o to na czym mu zależy, a nie słabym chłopakiem, który płacze kiedy coś mu nie wychodzi. Nie wychodzi coś, o co nawet nie potrafił się starać. Ale chyba miał dość uśmiechania się, jak idiota i powtarzania, jak mantrę, że wszystko jest dobrze. Bo nic, do cholery, nie było dobrze.
- Tak. Nie uważasz, że lepiej byłoby gdybyś nie lądował z kimś w łóżku po prawie każdej imprezie?
Tommo podszedł do Stylesa i popchnął go na ścianę. Gdzieś cichy głosik kazał mu się ogarnąć, ale czy zamierzał go słuchać?
- To że cię pieprzę nie oznacza, że możesz mi mówić, co mam robić - syknął.
H poczuł się, jak śmieć. Kilka razy ledwo uniknął bycia wykorzystywanym seksualnie, sam później poddał się, jak na tacy Tomlinsonowi, nieraz nie mógł na siebie patrzeć w lustrze... lecz to właśnie w tamtym momencie najbardziej poczuł się, jak dziwka. Co innego samemu tak myśleć, a co innego usłyszeć to stwierdzenie prosto w twarz.
- Nienawidzę cię - warknął chłopak, próbując się wyrwać.
- Prawda w oczy kole? - Lou tylko zaczął się nakręcać. - Sam nieźle się ustawiłeś. Ja, Mitch, pewnie z Nickiem też wylądowałeś w łóżku? Widziałem, jak jesteście blisko.
Chłopak już nie miał siły hamować łez. Więc tak o nim myślał Louis?
- Nie wyglupiaj się! Nick ma chłopaka, jakbyś nie zauważył.
- Jakby to miało jakieś znaczenie...
- Może dla ciebie nie ma, ale dla wielu owszem - prychnął i popchnął szatyna. - Jak mogłem się zakochać w kimś takim, jak ty?!
Tomlinson zaśmiał się cicho na słowa młodszego i zmierzył go wzrokiem. Był wzburzony przez zazdrość, alkohol oraz słowa chłopaka, już dawno przestał się kontrolować.
- Nie wiem, to twój broblem.
I w tym momencie Harry był już pewny. Louis nigdy go nie kochał i nie pokocha, a te wszystkie słodkie momenty, które dzielili, dla szatyna nic nie znaczyły. Trucizna już doszczętnie zaczęła wyżerać jego wnętrzności, a łzy całkiem rozmazywały obraz. Miał dość.
- Żałuję, że cię poznałem - szepnął H z bolącym sercem. Co on mu zrobił? Dlaczego jest dla niego taki okrutny?
- Co, ten twój kochany Mitch był lepszy? - prychnął.
- Jesteś moim jedynym - mruknął Styles i czym prędzej ruszył do wyjścia. Ta rozmowa nie miała sensu.
- Na pewno. Widziałem, jak pożerałeś go wzrokiem. Nie udawaj takiego świętego!
Drzwi mieszkania zatrzasnęły się z głośnym hukiem, a po korytarzu rozległ się szybki tupot stóp. Dlaczego to musiało spotkać właśnie jego?! Dlaczego Louis miał o nim takie zdanie? Robił coś niewłaściwego, czego nie był świadomy? Przecież Tomlinson zawsze był w centrum jego uwagi i żaden Mitch, Nick, czy ktokolwiek inny nie był ważniejszy. Czuł się upokorzony, brudny i z pewnością nie zamierzał więcej z nim rozmawiać. To koniec. Gdyby tylko słowa o nienawiści były prawdą, gdyby tylko nie kochał go tak bardzo mocno...
Złapał pierwszą lepszą taksówkę i udał się w jedyne miejsce, gdzie jeszcze czuł się bezpiecznie, kochany. Do brata. Ledwo zaspany szatyn otworzył drzwi, a chłopak mocno się w niego wtulił. Liam zawsze był tym, który trzymał go w ryzach, nawet jeśli świat dookoła walił się niczym domek z kart w trakcie silnej wichury. Harry był taki żałosny...
- Hazz, hej, co się dzieje?
- Harry? - szepnął Zayn i położył dłoń na jego ramieniu.
- Mogę... mogę zostać na trochę? Nie chcę wracać do domu...
- Louis coś ci zrobił? - spytał Payne.
W odpowiedzi H tylko bardziej się rozpłakał i mocniej wtulił w starszego. To wystarczyło na odwiedź, a Liam już więcej nie dociekał tylko wziął loczka na ręce i zaniósł do sypialni. Nigdy nie ufał tak do końca Tomlinsonowi, ale w tamtym momencie miał ochotę go zamordować. Nikt nie miał prawa skrzywdzić jego małego braciszka. Nikt.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top