76. Czyżby Louis był zazdrosny?

Louis nie był jakoś bardzo nerwowy. Potrafił zachować zimną krew, kiedy zdawał egzaminy, pierwszy raz szedł na randkę, w interesach, ale nie mógł powiedzieć tego samego na temat kontaktów z Harrym. Styles był zupełnie inny, fascynował go, pociągał, sprawił, że pierwszy raz od dłuższego czasu się szczerze zakochał. Przez niego robił się zagubiony, zdezorientowany, nie potrafił trzeźwo myśleć nad konsekwencjami swoich działań. Jednak te emocje były niczym wobec niechęci jaką czuł do Mitcha.

Loczek, choć był pełnoprawnym lokatorem, uprzejmie spytał Louisa, czy nie miałby nic przeciwko, gdyby jego kolega wpadł. Tommo był gotów od razu zaprzeczyć, lecz po chwili uświadomił sobie, że właściwie lepiej mieć na niego oko, niżeli pozwolić im gdzieś chodzić. Dlatego, mimo wszystkich negatywnych emocji skierowanych w stronę Rowlanda, łaskawie się zgodził. I może nie była to jego najmądrzejsza decyzja, kiedy musiał obserwować tego człowieka.

Oczywiście nie zamierzał siedzieć z nimi cały czas, ale skoro już H zaproponował, żeby obejrzał z nimi film... Zgodził się, usatysfakcjonowany obserwując nietęgą minę Mitcha. W ogóle, kto to był?! Miał wiecej lat nawet od Lousa! Fakt, niewiele, ale jednak. To w ogóle legalne? Nie powinien zainteresować się kimś w swoim wieku? A już na pewno nie powinien obejmować chłopaka w trakcie seansu. Kto mu w ogóle pozwolił?

- Oh, Harry, a może chciałbyś pójść później na imprezę? Ostatnio gadałem z...

- Mogę pójść z wami - wtrącił się Rowland.

- Nie skończyłem - odparł Tomlinson i posłał mężczyźnie najbardziej sztuczny uśmiech, na jaki tylko było go stać. - Wracając, bo ktoś mi przerwał, Zayn coś wspominał, że chciałby zorganizować u siebie. Jakaś mała domowka, choć znając jego rozpędy, pewnie znowu będzie na niej masa ludzi... Mniejsza. Wybierasz się?

Chłopak zachichotał cicho, słysząc ironiczny ton skierowany w stronę jego kolegi. Ogółem szatyn wydawał się nie przepadać za nim, czego nie potrafił zrozumieć. Przecież był bardzo miły. A przy tym otwarcie go adorował, co H cały czas starał się ignorować. Może, gdyby nie Louis, byłby nim zainteresowany, lecz nie był w stanie okłamywać ich i wmawiać, że to ma szansę na cokolwiek. Tomlinson był jednym, czego potrzebował. Ale z drugiej strony już tłumaczył brunetowi, że póki co nie chce związku, a mężczyzna to zaakceptował i obiecał nie przekraczać granicy...

- Właściwie już mnie zapraszał i się zgodziłem. I pewnie, Mitch, im więcej, tym weselej! - Uśmiechnął się szeroko do starszego, nie dostrzegając mocno zaciśniętej szczęki szatyna.

- Zawojujemy parkiet, co? - zaśmiał się Rowland. - Jesteś świetnym tancerzem.

- Dlatego powinien mieć partnera równego sobie - mruknął Tommo.

- Loulou, przestań być złośliwy - wtrącił się H i wydął smutny wargi. - Co się z tobą dzisiaj dzieje?

- Może zostałem za mało wyprzytulany - odparł i wzruszył ramionami.

- Aww, wybacz!

Styles od razu wtulił się w silne ramiona ukochanego i na moment przymknął powieki, chłonąc jego ciepło i miłość. W pewnym momencie kompletnie zapomniał o gościu, będąc pochłonięty przez to poczucie bezpieczeństwa, jakie dawał mu Tomlinson. Dopiero dłoń bruneta na jego kolanie, przypomniała mu o jego obecności. Cmoknął szybko Louisa w policzek i wyprostował się. Zawstydzony swoim zachowaniem sięgnął po kubek, chcąc zająć czymś ręce. Westchnął cicho rozczarowany, widząc, że jest pusty.

- Skończyła się, pójdę zrobić. Ktoś jeszcze chce herbaty?

- Mi możesz, skarbie - odparł z uśmiechem szatyn i podał mu naczynie.

Hazz zarumienił się na to pieszczotliwe określenie i czym prędzej uciekł do kuchni. Odetchnął głośno, nastawiając wodę. Nienawidził tego, jaki był naiwny, lecz w takich momentach na nowo odzyskiwał wiarę w szczęśliwe zakończenie. Może Lou jednak go kochał... Może...

W tym czasie Mitch zmierzył mężczyznę obok wzrokiem, w końcu decydując się zadać mu nurtujące go pytanie:

- Jesteś o mnie zazdrosny?

Louis prychnął cicho i posłał starszemu spojrzenie rasowej divy.

- Niby o co? Chyba nie sądzisz, że Harry poleci na jakiegoś hipisa? Błagam...

Rowland pokręcił głową i uśmiechnął się lekko.

- Tak myślałem

- Co?

- Że to ty jesteś tym kolesiem, który złamał mu serce.

Tomlinson uchylił szeroko usta, nie rozumiejąc, co też on bredzi. Złamał mu serce? Kiedy? Jak?

- O co ci chodzi, koleś? Aktualnie to ty jesteś największym karaluchem w tym domu, więc mógłbyś ze mnie zejść?

Brunet zaśmiał się cicho i poklepał Tommo po ramieniu.

- Jesteś, jak taki kotek, któremu ktoś próbuje zabrać zabawkę, wiesz? Tylko... hm... ona ma uczucia i zaufaj mi, że lepiej się nim zaopiekuję. Nie widzisz tego, jaki jest przez ciebie smutny? Po prostu odpuść, koleś.

- Oh, masz rację. Może faktycznie powinienem zgodzić się na twoje zaloty. Czekaj, przemyślę to... - Lou udał wielką konsternację po czym prychnął cicho i uśmiechnął bardziej sztucznie, niż było to koniecznie. - Nie.

- Nie potrzebuję twojej aprobaty, jasne?

Lou tylko uśmiechnął się z wyższością i wyszedł z salonu. Czym prędzej udał się do Stylesa, a na jego twarzy zagościł czuły uśmiech, widząc loczka nucącego coś pod nosem i poruszającego biodrami w rytm muzyki. Cicho zbliżył się do niego, a ramionami objął w pasie, co sprawiło, że młodszy podskoczył zaskoczony.

- Lou, nie strasz!

- Potrzebujesz pomocy?

- Nie, dziękuję - odpowiedział i chwycił dwa kubki. - Mam wrażenie, że nie przepadasz za Mitchem.

- Nie ufam mu.

- Nie ufasz większości moich znajomych. Szczególnie płci męskiej - zaśmiał się cicho i pocałował go w policzek. Czyżby Louis był zazdrosny?

Szatyn prychnął cicho i przyciągnął chłopaka bliżej.

- Jakbym miał jeszcze powód. Kogo znajdziesz lepszego ode mnie?

- Nikogo - mruknął chłopak i krótko pocałował ukochanego. A jeśli... jeśli naprawdę mu się podobał? Może miał szansę...? Nie. Nonsens.

Tomlinson uśmiechnął się szeroko. Oczywiście, że zawsze będzie górą. Jakiś tam Mitch mógł sobie tylko pomarzyć o Harrym. Dlatego szczęśliwy po raz kolejny sięgnął ust loczka, tym razem poświęcając im więcej uwagi. Jak on go kochał... definitywnie powinien uważać na potencjalne zagrożenie ze strony innych mężczyzn. Hazz był tylko jego i nic, ani nikt nie miał prawa tego zmienić.

Kiedy wrócili do salonu, Lou dopilnował, żeby H wyglądał na tak zrujnowanego, żeby Mitch nie miał wątpliwości, że musi trzymać ręce przy sobie. Lecz, kiedy ujrzał, że Rowland wciąż bacznie obserwował jego Harry'ego, dotykał uda, włosy, wkładał palec w dołeczek, planował pójść do kuchni po nóż i odciąć mu te dłonie. Ostatnia rozmowa z Zaynem dała mu dużo do myślenia, a teraz poczucie realnego zagrożenia tylko spotęgowało to odczucie. Musiał poważnie zastanowić się, czy nie powinien zaryzykować i spróbować... spróbować zdobyć jego serce? Już prawie rok krążył wokół tego, zaprzeczając swoim uczuciom, ale tak naprawdę nie miał, gdzie uciec. Mógł starać się znaleźć kogoś innego, ignorować urok chłopaka, wmawiać sobie, że go nie kocha, lecz tak naprawdę mimo pewności, iż będą się krzywdzić, żałować, kłócić... Mimo wszystko potrzebował go przy sobie i pragnął sprawić, aby i H odwzajemnił jego miłość. Bo może nikt nigdy nie uczyni go bardziej szczęśliwym, niż Harry, nigdy nikogo nie potrzebował przy sobie tak bardzo, nigdy przy nikim nie czuł się spokojniejszy. Dlatego mimo wszystko musiał dać im szansę, tylko potrzebował ku temu bardziej romantycznej i dogodnej chwili.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top