75. Przepraszam synku.

Harry nie zamierzał nikogo uprzedzać, gdzie jedzie, domyślając się reakcji najbliższych. I oczywiście, że się bał, nie wiedział, co może go czekać, ale chciał tego. Dlatego z ciężko bijącym sercem wysiadł z taksówki i pobiegł w kierunku klatki schodowej. Wzdrygnął się, czując wszechobecny odór zgnilizny oraz taniego alkoholu, od którego już zdążył się odzwyczaić. Nie rozumiał, jak mógł wytrzymać w takim miejscu tyle czasu i nie uważać dziecięcych lat za największe piekło, jakie mogło go spotkać. Ale już się zmienił, może trochę wydoroślał, a już na pewno bardziej zdystansował - a przynajmniej od tamych wspomnień, przeżyć, które nieodłącznie wiązały się z jego byłym mieszkaniem.

Prawie nic się nie zmieniło od dnia, kiedy uciekał stamtąd w samej piżamie ze strachu o życie. Wciąż na klatce walały się wypalone do samiuteńkiego końca pety, tak żeby nawet pół grama się nie zmarnowało, jeden ze schodków dalej pozostawał nadłamany na niemal całej długości, a wulgarne napisy oraz rysunki zdobiły ściany w bogatszej ilości, niżeli dzieła w galeriach sztuki. Minęło dziewiętnaście lat, a H nadal nie rozumiał, dlaczego autorzy nie lubili policji i tak im zależało na pieprzeniu dziwek. Ale może to i lepiej.

Jednak, o ile wcześniej zależało mu na tym spotkaniu, tak obleciał go strach, kiedy stanął przed tymi konkretymi drzwiami. Kto wie, jak zareaguje matka na jego widok? Czy w ogóle będzie przytomna? Ucieszy się, a może zacznie, jak zwykle, wyzywać? Może zmieniła zdanie i wiele razy rzucane słowa pogardy były jedynie wynikiem trudnej sytuacji, aniżeli jej prawdziwych odczuć? Harry wiele razy myślał, że ją nienawidzi, ale w ostatecznym rozrachunku nie potrafił wyzbyć się odrobiny ciepłego uczucia względem własnej matki. Może był naiwny, lecz gdzieś w głębi serca wciąż potrzebował miłości rodzicielskiej, zapewnienia, że on również na nią zasługuje. Przecież, co tak naprawę złego jej zrobił? Tylko się urodził. Poza tym naprawdę się o nią martwił, przecież zawsze to Liam i on zajmowali się domem; sama nawet nie ruszyłaby palcem, żeby chociażby kupić najtańszy chleb. Co innego wódkę.

Pokręcił głową, odganiając natrętne myśli. Przecież raz w jedne ze świąt wykazała się miłością rodzicielską i kupiła im czekoladki. Żaden z rodzeństwa nie spodziewał się tego nagłego napływu miłości z jej strony. Niestety niewiele później wszystko wróciło do normy... Obrzydliwej normy, której by nie przeżył, gdyby nie Liam, ciągle starający się odciągnąć jego uwagę od codzienności. Dzięki niemu miał naprawdę stosunkowo bezstresowe dzieciństwo. A że było przeplatane wyzwiskami, rzucanymi butelkami oraz coraz to kolejnymi klientami rodzicielki... Cóż, może kiedyś liczył, że któryś z nich okaże się być jego ojcem, jednak prawdopodobnie nigdy się nie dowie, kto go spłodził.

Wziął głęboki wdech na moment zanim jego ręka dotknęła klamki. Ze środka uderzył go zapach nikotyny oraz tanich perfum kobiety, która nie zmieniała ich od kiedy tylko sięgał pamięcią. W sercu szalały mu sprzeczne emocje, melancholia mieszała się z goryczą, a radość wykłócała ze smutkiem o pierwszeństwo. Ostrożnie rozejrzał się po wnętrzu, a łzy napłynęły mu do oczu. Miał wrażenie, że nic się nie zmieniło w ciągu tych kilku miesięcy. Może przybyło śmieci, a obraz powieszony przez Stylesa leżał na podłodze, lecz... Zdawać by się mogło, że okres który spędził u Louisa był tylko snem - pięknym, długim, trudnym, ale wciąż jedynie marą, marzeniem, a teraz H się budził, wracając do rzeczywistości.

- Harry?

Loczek nieśmiało spojrzał na matkę. Ona również wyglądała identycznie. Może nie powinien oczekiwać po tak krótkim czasie dużej różnicy, lecz... Sam nie był pewny. To po prostu było zbyt nierealne.

- Um... Cześć?

Przez moment kobieta wyglądała na skonternowaną, ale w końcu jej rysy twarzy nieco złagodniały i uśmiechnęła się delikatnie do Stylesa.

- Stęskniłam się.

- Co?

Brunet wpatrywał się w rodzicielkę, nie mając uwierzyć w to co słyszy. Przecież sama mówiła, że go nie kocha, że był padką, że powinien umrzeć... A teraz miał dostać kolejną szansę? Odzyskać jej uczucie? Może wszystko to brzmiało niedorzecznie, lecz chłopak naprawdę potrzebował miłości, uwagi, a szczególnie od najbliższych.

- Przepraszam synku. Rozstaliśmy się w złych stosunkach, ale przecież nie musi tak być prawda? Oh, nie płacz!

Hazz drżącymi rękoma otarł policzki i pokręcił głową. Pierwszy raz w życiu nie doprowadziła go do łez rozpaczy, a radości. Ignorując nieprzyjemny zapach, objął ją czule i uśmiechnął szeroko.

- Ja też przepraszam za wszystko. Mogłem być lepszym dzieckiem.

- Nie pleć głupstw. Co ty tutaj w ogóle robisz?

H odsunął się od kobiety i poprawił nerwowym ruchem włosy. Oczywiście, że się stresował, to była dla niego nowa sytuacja. W rozmowie z nią był przyzwyczajony do wyzwisk, niżeli troski. Jednak to przypominało sen i to o wiele bardziej, niż cokolwiek innego. Naprawdę piękny sen. Niech tylko jeszcze Louis wyzna mu miłość, a nigdy nie będzie chciał się budzić.

- Pomyślałem... Wiesz, zostałaś sama i możesz się czuć samotna.

- Może trochę - westchnęła cicho. - Dziękuję, że o mnie pomyślałeś. A jak ci się powodzi? Ten staruch z góry coś bełkotał o twojej karierze?

Dumny uśmiech zagościł na twarzy loczka, nie zamierzając szybko znikać.

- Tak, udało mi się i zostałem piosenkarzem! Nawet wydałem płytę. Jeśli chcesz, mogę ci przynieść?

- Droga?

Brunet zmarszczył brwi i wzruszył ramionami.

- Jest w normalnej rynkowej cenie. Ale mniejsza. Naprawdę jestem z siebie dumny!

- Ja z ciebie też. Pewnie teraz jesteś już bogaty, nie to co miałeś tutaj. Świetnie sobie sam poradziłeś.

Na policzkach chłopaka zawitały głębokie dołeczki oraz intensywny rumieniec. Wszystko układało się tak idealnie, jak tylko mogło. Wreszcie! Gdyby tylko mógł przypuszczać...

- Dziękuję, mamo. A ty, jak sobie radzisz?

Matka machnęła ręką, co wystarczyło za cały komentarz.

- Jako tako. Ugościłabym cię czymś dobrym, ale brakło pieniędzy na jedzenie, więc...

Harry uchylił usta i szybko sięgnął po portfel.

- Jeśli masz problemy finansowe, mógłbym ci coś kupić. Zaraz zapełnimy lodówkę.

- Oh, nie, nie! Wystarczy, że dasz mi trochę gotówki i sama pójdę, nie musisz się fatygować.

H zdziwił się na jej gwałtowną reakcję, ale posłuszne wyjął kilka banknotów. Przecież musiał pomóc rodzicielce, tak? Nim zdążył mrugnąć, kasa znalazła się w rękach kobiety. Przeliczyła je kilka razy i ponownie spojrzała na syna.

- Nie masz więcej?

- Tylko na karcie. Ale powinno ci wystarczyć.

- Ani jednego funta? Jesteś moim synem i powinieneś mi pomóc.

Chłopak zaśmiał się nerwowo i pokręcił głową.

- Bo pomyślę, że zależy ci tylko na moich pieniądzach.

Matka uśmiechnęła się nieco wymuszenie i schowała je do stanika.

- Na pewno czegoś więcej nie wyskrobiesz dla starej mamusi?

- Jesteś poważna?! Naprawdę mnie kochasz?

- Tak, syneczku. A o co chodzi?

- O nic... - Zawahał się przez chwilę, zaraz postanawiając coś sprawdzić: - Wiesz, muszę się zaraz zbierać, ale może jutro przyjdę?

- Oczywiście, będę czekać z niecierpliwością!

- Niestety nie przyniosę ci więcej pieniędzy, mam nadzieję, że nie będziesz zła?

Kobieta prychnęła pod nosem i zlustrowała wzrokiem chłopaka.

- Na nowe ciuszki masz kasę, a dla mnie to już nie?

- Ale mogę przyjść?

- Bez niczego?

- Bez. Nie będę cię utrzymywał.

Brunetka zaśmiała się chrapliwie i wygładziła bluzkę. Spojrzała prosto w oczy chłopaka, a na ustach uformował jej się ironiczny uśmieszek.

- To na co przyleziesz? Tak sobie posiedzieć?

- Dla towarzystwa? Podobno mnie kochasz?

Kobieta prychnęła cicho, kręcąc głową.

- Boże, jesteś durniejszy od Liama. Nie zamierzasz mi pomóc?

- Nie.

- To zabieraj stąd swoją dupę. Jestem zajęta.

Harry'ego serce na nowo się pokruszyło, ale nawet nie zwrócił na to uwagi, będąc już do tego przyzwyczajonym. Jak zawsze był pomiatany, jak śmieć.

- Mówiłaś, że tęskniłaś...

- No i? Ten twój chłoptaś też pewnie pieprzył ci wiele bzdur, żeby cię przelecieć. Przyzwyczajaj się, bo skończysz gorzej ode mnie.

- Myślałem... - głos mu się załamał nagle, a ciężkie łzy popłynęły po policzkach. Był takim naiwnym idiotą!

- Tak, tak. Coś jeszcze?

Dlaczego wszyscy dookoła zawsze mieli rację, tylko nie on? Dlaczego był taki głupi? Czym prędzej wyszedł, nim kobieta zdążyła dodać kolejne raniące słowa. Dlaczego? Dlaczego on? Dlaczego jego serce znów w ciągu kilku minut radowało się by zaraz krwawić z bólu. Ostatnio życie za często fundowało mu takie wahania; nie był na to gotowy! Choć może to nie życie, a on sam był takim dzieciakiem, który wierzył we wszystko, co inni mu wmawiają? Ale może on po prostu za bardzo wierzył w ludzi i za bardzo łaknął miłości, nie patrząc na konsekwencje.

Prawdopodobnie to właśnie dlatego znalazł się już po krótkiej chwili przed domem, ledwo stojąc na nogach i szlochając. Prawdopodobnie też dlatego od razu wpadł w ramiona Louisa i na pytanie, co się stało, szepnął w usta mężczyzny cichą prośbę:

- Kochaj się ze mną.

I być może właśnie dlatego, mimo początkowych oporów i próśb o wyjaśnienie jego stanu, znowu wylądowali w łóżku. Bo Harry był stworzony do popełnienia błędów i jedynym, czego pragnął była namiastka uczucia, pewności, że jest piękny, ważny, potrzebny. A to był dla niego jedyny sposób, by po nie sięgnąć, nie czując się wart niczego innego...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top