73. Kocham cię, Harry...


- Długo jesteście razem? - zagadała Lottie.

Zaskoczony Tommo odwrócił wzrok od ukochanego i spojrzał na dziewczynę z wyraźnym oburzeniem na twarzy.

Tak, Charlotte z samego rana wraz z najmłodszym rodzeństwem przyjechała do niego z niezapowiedzianą wizytą. Właściwie miała sama, ale maluchy tak długo ją błagały, aż zabrała je ze sobą. Coraz więcej plotek krążyło wokół jej brata oraz współlokatora i musiała osobiście wybadać sprawę, skoro szatyn sam nie wyrywał się do tego. Trochę martwiła się na początku, czy bliźniaki nie będą przeszkadzać, jednak szybko okazało się, że Harry został ich ulubionym Harrym, który chętnie się z nimi bawił w salonie, nosił na plecach, tańczył, rysował i dziwacznie tańczył. To była miłość od pierwszego wejrzenia, a raczej pierwszego uśmiechu. Nawet się nie kłócił, kiedy dziewczynka trochę ciągnęła go za włosy, plotąc warkoczyki z jego już sięgających ramion loczków. Wreszcie mógł być infantylny i nikt nie mógł mu tego zarzucić.

- On nie jest moim chłopakiem.

- Naprawdę? Wyglądacie, jak...

- L-Lou...! Pomóż - wydusił z trudem Hazz, leżąc na dywanie z dwójką dzieciaków na sobie. Pierwsza zasada zabawy z maluchami - nic im nie zabieraj, jeśli mają przewagę liczebną. Szczególnie, kiedy lubią łaskotki. Szczególnie.

Szatyn zaśmiał się cicho i odstawił kubek na półkę.

- Kto śmie atakować mojego Harry'ego? - spytał i szybko pojawił się przy małym stosie z ludzi.

Rodzeństwo od razu zaczęło z piskiem uciekać, ale udało się szatynowi pochwycić Ernesta i rozpocząć odwet na jego żebrach. Chłopiec próbował się wyrwać w przerwach od salw śmiechu, lecz najstarszy trzymał go mocno i dopiero interwencja Doris pomogła mu się wyswobodzić, po czym wspólnie rozpoczęli odwet na bracie. To nie tak, że Tomlinson miał mało siły, bo nie miał. On po prostu zawsze ustępował tym dzieciakom, dlatego już po chwili leżał na podłodze, krzycząc że się poddaje. Bliźniacy szczęśliwi przybili sobie piątki, a Harry od razu na czworaka zbliżył się do ukochanego.

- Oh, nie! Mój książę, nic ci nie jest?

- Księżniczko, chyba widzę światło... - szepnął i przyłożył dłoń do piersi.

- Nie idź tam, mój luby! Jak mogę ci pomóc?

Na usta szatyna wkradł się drobny uśmieszek. Bo właściwie każda okazja jest dobra, żeby...

- Jedynie co może mnie uratować to magiczny pocałunek...

Loczek zarumienił się, jak nigdy i na moment podnosił wzrok na gości. On naprawdę umiera i już nie wie, co bredzi?

A blondynka tylko uważnie ich obserwowała, z każdą sekundą utwierdzając się w tej miłości, jaka między nimi biła. Gdyby to jeszcze było jednostronne uczucie, mogłaby uwierzyć bratu, lecz w tej sytuacji nie była w stanie znaleźć racjonalnego powodu, dlaczego nie mieliby być razem. Ale jej braciszek nigdy nie należał do rozgarniętych osób... Zaśmiała się cicho, widząc jak zawstydzony H całuje Louisa w policzek i oblewa się rumieńcem. Taki uroczy i niewinny. Idealnie pasowałby do niego!

- Lou, masz coś słodkiego? - spytała dziewczynka, siadając na brzuchu szatyna.

- Um... Harry, mamy?

Loczek westchnął cicho zrezygnowany. Ukochany od zawsze unikał kuchni, jak ognia, chyba że w grę wchodziła herbata i nic tego nie mogło zmienić. Nic nie mogło go zmusić do przygotowania nawet najprostszej potrawy i już dawno stracił nadzieję na zmianę tego stanu rzeczy.

- Niestety ktoś wczoraj zjadł wszystkie ciasteczka w trakcie oglądania meczu. Ale... może upieczemy wspólnie babeczki?

Doris szczęśliwa podskoczyła i podbiegła do Hazzy, żeby mocno go przytulić.

- Jesteś o wiele lepszy od Eleanor!

- Oraz Danielle, Briany... - podchwycił Ernest.

- Oh, przestańcie, bo wychodzę na kogoś kto ciągle zmienia partnerki - prychnął Tommo.

- Racja, teraz już nie chcesz wchodzić w żadne związki - mruknął pod nosem Styles i wskazał na przedpokój. - Kto pierwszy w kuchni dostanie miskę do wylizania!

Najmłodsi pobiegli pierwsi, przepychając w przejściu. Hazz ruszył zaraz za nimi, tym sprytnym sposobem unikając zaskoczonego spojrzenia Tomlinsona. Powinien bardziej myśleć nad tym, co mówi, lecz rozgoryczenie związane z nieodwzajemnioną miłością męczyło go coraz bardziej. Coraz częściej chciał odpuści, jednak wystarczał jeden uśmiech, żeby jego serce na nowo puchło z miłości.

Porwał z wieszaka swój różowy fartuszek i sięgnął po miskę, żeby wyrobić ciasto. Zaraz każdemu z dzieciaków nakazał umycie rączek, pomógł usiąść na blacie, a następnie przystąpił do wyciągania produktów. Co jak co, ale piec uwielbiał, czym sukcesywnie rozpieszczał ukochanego. Nie żeby robiło to różnice mężczyźnie, który często odwiedzał siłownię i spalał każde ciasto oraz ciasteczko. Harry naprawdę chciał w końcu pójść z nim, jednak sporty nigdy nie były jego mocną stroną.

- Mam nadzieję, że nie będziemy potrzebni? - O wilku mowa...

- Właściwie możesz pójść do sklepu po papierowe foremki - odparł chłopak, wiążąc włosy w koczka.

- Um... Znaczy... To ten...

- To nie było pytanie, Loulou.

Lottie parsknęła śmiechem i poklepała braciszka po ramieniu. Z każdą chwilą coraz bardziej podobał jej się Styles.

- I kupisz lukier? - poprosiła dziewczynka, machając nogami w powietrzu.

- I kolorowa posypka? - zaproponował H.

- Tak! - zgodnie potwierdziły bliźniaki.

Brunet uśmiechnął się niewinnie i wypchnął mężczyznę z kuchni. Prawda była taka, że wciąż za bardzo wspominał sytuację sprzed chwili, żeby spokojnie przygotowywać jedzenie i czegoś nie rozwalił. Był idiotą. Prawie zawsze, kiedy czuł się samotny, czy niekochany lądował w łóżku Louisa, żeby zasmakować trochę miłości, co zdarzało się dosyć często, a mimo to nie potrafił przestać się rumienić na głupie, czułe gesty. Na szczęście, kiedy najstarsze rodzeństwo zniknęło z jego pola widzenia mógł się już nieco rozluźnić i śpiewając z dzieciakami, przygotowywując ciasto na łakocie. Właściwie wreszcie poczuł się tak spokojny. Bo być może w ciągu tego miesiąca od kiedy wrócił z trasy trochę częściej płakał w samotności. Być może był nieco zmęczony kolejnymi wywiadami, pytaniami o kolejne piosenki oraz życie prywatne. Być może miał już dość udawania kogoś, kim nigdy nie był, kilka razy analizowania każdego słówka i słuchania reprymend, gdy tylko powiedział coś niestosownego. Być może miał też dość łudzenia się, że Louis kiedyś pokocha jego wnętrze. Być może też coraz częściej bywał w klubie, gdzie poznał Mitcha i spędzał z nim oraz innymi kolegami długie wieczory. Być może również zdarzało mu się szlochać najgłośniej, kiedy mimo szczerych chęci, nie był w stanie napisać chociaż jednej piosenki. Chyba, że po trawce, ale naprawdę nie obchodziło go w tamtym momencie, czy jest to narkotyk, czy nie - przynajmniej dalej pisał. Bez muzyki już nic innego nie miało dla niego znaczenia. Być może miał też problemy ze snem i coraz częściej rozważał zakup jakiś tabletek nasennych. I tylko być może pragnął zostawić swoją przyszłość za sobą i wyruszyć w daleką podróż. Dobrze, od Liama by się nie odciął, pisałby do niego listy, ale cała reszta...

Lou nigdy nie kochał chłopaka bardziej, jak w momencie, kiedy widział jak traktuje jego rodzeństwo. Jaki był dla nich troskliwy, cierpliwy i poświęcał im sto procent uwagi. Miał rację, że będzie pasować do jego rodziny. Kiedy się z nimi bawił, czy z uwagą oglądał Toy story, komentując poszczególne sceny, wyglądał na naprawdę szczęśliwego i beztroskiego. Ostatnio trochę mniej się uśmiechał, co naprawdę zaczynało go martwić...

Wymęczył maluchy, jak nigdy i bardzo szybko poszły do gościnnego spać, a najstarsi zostali w salonie przed telewizorem. Choć okazało się, że nie tylko Doris oraz Ernest padli wcześnie. Lou uśmiechnął się lekko rozczulony, widząc śpiącego chłopaka na jego ramieniu. Mógłby tak zostać nawet całą noc, ale wiedział, że rano Hazze będą bolały plecy, dlatego ostrożnie podniósł się i chwycił go niczym pannę młodą. Na moment wstrzymał oddech, kiedy H wymamrotał coś co brzmiało, jak jego imię, ale na szczęście nie obudził się. Nie było to wygodne, zważywszy na niemożliwie długie nogi chłopaka, lecz ostatecznie dotarli do sypialni w jednym kawałku. Kiedy loczek znalazł się na materacu, od razu wtulił się w poduszkę, a na jego wargach zagościł delikatny uśmiech. Tommo zawahał się przez chwilę, jednak ostatecznie przełknął strach i delikatnie pocałował go w czółko.

- Kocham cię, Harry - szepnął. Pierwszy raz przyznał się do tego na głos, co wprawiło go w chwilowe osłupienie. Przez moment delektował się tym, jak dobrze brzmiały te słowa w połączeniu z imieniem bruneta. Jego kąciki ust wygięły się do góry, a serce zabiło z ekscytacji. Znowu poczuł się, jak wtedy kiedy pierwszy raz był zakochany. Ale przecież teraz był już starszy, dojrzalszy i o wiele bardziej skrzywdzony...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top