69. ...przeszłość zdawała się być tylko senną marą, koszmarem...

Zayn nie wierzył w cuda. Zawsze stąpał twardo po ziemi, z rezerwą podchodząc do życia. A jednak na jego oczach wydarzył się jeden. Bo nie potrafił znaleźć innego słowa pasującego do sytuacji, kiedy stał właśnie w sektorze VIP na koncercie Stylesa z Liamem, trzymającym go za rękę. Chciał wierzyć w szczęśliwe zakończenie, lecz wątpliwości nawiedzały go niemal każdego dnia. Nieraz chciał wyrzucić mężczyznę z domu albo chociaż wysłać do ośrodka, jednak obiecał mu, że tego nie zrobi i będzie blisko. A zatem trwał w tym trudnym związku płacząc, przeklinając na czym świat stoi, modląc się częściej, niż przez całe życie i walcząc ze zdrowym rozsądkiem, żeby w końcu po dwóch tygodniach usłyszeć od pani Camili, iż są spore postępy, a siedem dni później być już ze swoim starym Liamem. I oczywiście nie oznaczało to, że był zdrowy, wymagał długiej terapii, codziennie musiał rozmawiać z kobietą, a po powrocie chodzić na spotkania z nią osobiście, brać tabletki, mówić, jeśli coś się będzie działo, a mimo to wciąż mógł przegrać tę walkę. Jednak zaszli już tak daleko... Nawet jeśli miewał wyrzuty sumienia, że robił to wszystko częściowo wbrew woli partnera, było warto.

Spojrzał na profil mężczyzny, którego wzrok przepełniony dumą skupiony był na Harrym. On naprawdę był z nim tutaj. To nie był sen. Ułożył dłonie na jej policzkach i przyciągnął do którego, czułego pocałunku.

- Hm?

- Kocham cię.

Szatyn uśmiechnął się lekko i szepnął do jego ucha:

- Ja ciebie też.

Payne wciąż nie rozumiał, co uczynił za życia, że los podarował mu kogoś takiego. Miłość Malika była wręcz niedorzeczna; przecież Liam był ćpunem, złodziejem, kłamcą. Zrobił z życia piosenkarza piekło, swojego brata też, a mimo to obaj opiekowali się nim, znosili humorki...

Było ciężko. Wciąż ciągnęło go do narkotyków, nawet nie tyle fizycznie, co psychicznie. Naprawdę chciał to wszystko rzucić i nie tyle dla siebie, jak dla dwóch najważniejszych osób w jego życiu, nie mógł ich zawieść. Lecz pokusa wciąż za nim chodziła, podszeptując piękne słowa o używce. To była całodobowa walka o lepsze jutro. Choć tak naprawdę był to pikuś  w porównaniu z tym, co przeżywał zamknięty w sypialni przez ponad dwa tygodnie. Kiedy na zmianę myślał, że umiera albo pragnął, aby to się stało. Kiedy czuł się zagubiony, bezbronny, zdezorientowany, a jedyne o czym pragnął to jedna mała strzykawka. I owszem dostawał od Camili niewielkie dawki, ale prawie w ogóle nie czuł tego. I jedynie dziękował na kolanach Zaynowi, że go nie oddał do ośrodka. Tylko obecność mężczyzny obok sprawiła, że jeszcze nie oszalał. Wciąż miewał koszmary, ale wtedy budził się, przytulał ukochanego i nagle jakby wszyskie problemy znikały. Czując te spokojnie bijące serce, cichy oddech oraz długie ramiona owinięte wokół niego, nic złego nie mogło mu się przydarzyć. Choć wciąż bał się, że nie podoła.

- Zazdroszczę mu - westchnął Malik.

- Komu?

- Harry'emu. Jest taki naturalny na scenie, swobodny i to bez żadnych wspomagaczy...

Przyglądali się, jak loczek skakał po scenie, ciągnąc za sobą tęczową flagę, jak pelerynę Supermana. Nawet jeśli chwilę później poślizgnął się na scenie i dość boleśnie upadł, zaraz zaczął się głośno śmiać, przepraszając za swoją niezdarność. Rozmawiał z fanami, którzy byli najbliżej, opowiadał niedorzeczne żarty, przekomarzał się z Niallem, tańczył, śpiewał, a przy tym nie sposób było uwierzyć, że dopiero zaczynał. W przeciwieństwie do Zayna, panikującego nawet po kilku latach. Nie wszyscy są stworzeni do tego samego...

Liam objął mężczyznę od tyłu i złożył na jego szyi delikatny pocałunek. Musiał mu pomóc. Przecież brunet zrobił dla niego tak dużo... więcej, niż ktokolwiek mógł po nim oczekiwać. Choć nie tylko dlatego. On po prostu kochał obserwować ten piękny uśmiech, a szczególnie, gdy sam był jego powodem. Bo doskonale wiedział, że mimo starań Malika, aby to ukryć, w głębi serca był słaby i potrzebował dużo opieki. A Liam chciał być tym, który zajmie się nim i będzie chronić przed wszystkimi trudnościami.

- Oh, i zróbcie ogromny hałas dla mojego brata! Dzisiaj przyjechał na nasz koncert! Oraz dla Zayna. Gdyby nie ty, nie udałoby nam się!

- Przesadza - mruknął piosenkarz, kiedy krzyki niego przycichły.

- Nie przesadza, skarbie.

Na policzki bruneta wkradł się rumieniec, którego nie udało mu się ukryć. Prychnął cicho, kręcąc głową i pocałował ukochanego w policzek.

- Chodźmy później na spacer. Proszę.

Liam nawet nie próbował opanować, a pół godziny później wspólnie kroczyli uliczkami Madrytu. Księżyc już dawno królował na niebie ze swym srebrzstym blaskiem oświetlając parę mężczyzn, trzymających się mocno za rękę, jakby z obawą, iż zaraz jeden z nich wymknie się drugiemu. Ale żaden nie zamierzał uciekać, będąc już połączonym z tym drugim. Stając się piękną jednością, tworząc tę wyjątkową więź, tę jedyną, która zdarza się tylko raz. Miasto tętniło życiem, dookoła było pełno ludzi, grała muzyka, słychać było krzyki oraz śmiechy, a światła samochodów, latarnii, klubów oraz wiele innych muskały ich opalone ciała, tworząc piękną mozaikę. Liam był zachwycony Madrytem. Zawsze wolał ciszę, spokój, ale to miasto miało w sobie niemal magiczną atmosferę, która wciągała go coraz głębiej.

- Przeprowadzimy się tutaj kiedyś? - zaproponował.

- Co? Do Hiszpanii?

Szatyn wzruszył ramionami i uśmiechnął się lekko.

- Ciągle narzekasz, jak zimno jest w Londynie, pada. A tutaj mógłbyś się wygrzewać przez większą część roku, jest pięknie, kolorowo... Choć fakt, nie tak bardzo, jak ty.

Malik po raz już kolejny tego wieczoru zarumienił się na słowa mężczyzny. Szatyn miał niesamowity dar zawstydzania go na każdym kroku. Choć może to nie chodziło o sposób, w jaki go komplementuje, a osobę, która to robi. Jeszcze nie tak dawno powtarzał, że nie chciałby na stałe wyprowadzać się z Wielkiej Brytanii, lecz aktualnie sam już nie był pewny. Coraz bardziej ciągnęło go w świat, a rzadziej traktował coś za pewnik. Może poza Liamem. Po prostu wolał żyć chwilą.

- Zobaczymy. Może kiedyś... kto wie?

Payne skinął głową i rozejrzał się, słysząc głośniejszą muzykę. Szeroki uśmiech rozświetlił jego twarz i pociągnął partnera w kierunku ulicznych grajków.

- Mogę prosić do tańca? - skłonił się w pas.

- Ale... Na trzeźwo jestem beznadziejny w tym.

- Ja też. Będziemy razem beznadziejni. Nie daj się prosić.

W normalnych okolicznościach mógł zacząć się kłócić, obrazić się i czekać, aż partner zacząłby go przepraszać. Ale widząc spojrzenie tych ciepłych, brązowych oczu, wyczekującą pozę, wzrok na sobie coraz większej ilości osób... wypuścił głośny wdech i położył dłoń na tej szatyna. Szeroki uśmiech zagościł na wargach mężczyzny, który objął go w pasie i zaczął nimi poruszać w rytm muzyki. Cóż, być może grajkowie specjalnie zmienili piosenkę na wolniejszą, idealną do przytulańca. Zayn wtulił się w ciało ukochanego, poddając się ruchom Payne'a. Czuł się w jego ramionach bardzo bezpiecznie, prawie zapominając na spojrzeniach innych... I kiedy był już naprawdę zrelaksowany, Liam chwycił go mocniej i przechylił do tyłu, co spowodowało cichy pisk z ust piosenkarza.

- Liam!

- Tak, kochanie? - spytał niewinnym tonem, kiedy przyciągnął go z powrotem do siebie i skradł całusa.

- Nie strasz!

- Te amo.

Zayn czasami nienawidził tego, że nie potrafił się gniewać na mężczyznę. Ale nie można było mu tego zarzucić, kiedy stał w objęciach swojego księcia, wpatrzonego w niego z czystym uwielbieniem. Może mieli za sobą trudną przeszłość, lecz w momencie gdy szli razem za rękę przez miasto, rozmawiając i śmiejąc się cicho, gdy szatyn adorował go na każdym kroku, gdy ukochany nagle znalazł w sobie nową pasję, jaką jest fotografia, za modela obierając Malika, gdy zachowywali się, jakby tamto nigdy nie było, gdy kochali się przy oknie z widokiem na panoramę miasta, gdy zasypiali w swoich ramionach z wyznaniem miłości na ustach... Gdy byli po prostu szczęśliwi, ta przeszłość zdawała się być tylko senną marą, koszmarem, z którego wreszcie się wybudzili.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top